Po rządach PiS polityka bawi Polaków? Rutkowski: "To jest kopalnia bez dna"
- Polacy nie tyle nie chcą się śmiać z pewnych tematów, co nie wiedzą, że można. Kiedy poruszamy tematy tabu, czyli seks, religię czy różnego rodzaju dewiacje, to publiczność nagle orientuje się, że oni zawsze chcieli to poruszyć - mówi Rafał Rutkowski, aktor, komik, a także uczestnik 3. sezonu show Prime Video "LOL: Kto Się Śmieje Ostatni".
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: My, dziennikarze, zawsze zastanawiamy się, jakie powinno być pierwsze pytanie w wywiadzie. Tymczasem w pierwszym odcinku "LOL: Kto Się Śmieje Ostatni" padają tak absurdalne pytania jak np. "Czy można dotykać ogórkiem jaj?".
Rafał Rutkowski: Człowiek na własne życzenie trafia w absurdalną sytuację, dając się zamknąć w pomieszczeniu z innymi osobami, które zrobią wszystko, żeby cię rozbawić. A ty zrobisz wszystko, żeby się nie zaśmiać. To jest bardzo dziwne doświadczenie i zauważyłem, że mózg zaczyna pracować na zupełnie innych obrotach. Stąd też przychodzi do głowy tekst o tym, czy można dotykać zielonym ogórkiem jaj i okazuje się, że w takiej sytuacji to wcale nie jest tak abstrakcyjne, jak by mogło się wydawać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na te seriale czekamy!
Oglądał pan poprzednie edycje show? Spodziewał się takiego poziomu abstrakcji?
Oglądałem dwie poprzednie edycje "LOLa" i bardzo mi się ten rodzaj humoru podobał. Zafascynował mnie ten rodzaj rozrywki jako widza, ale i jako komika. Uczestnicy mieli przeróżne taktyki na rozśmieszanie przeciwników. Jestem wielkim fanem abstrakcyjnych żartów, jakie tam padały. Zawsze rozbawi nas to, co jest absurdalne, zaskakujące i czego się nie spodziewamy. To niesamowicie ciekawy format, dający dreszczyk emocji i dużo humoru, więc mam nadzieję, że trzeci sezon będzie równie popularny co poprzednie.
A propos tego, co można robić ogórkiem, to czy w kabarecie, w stand-upie nie można czegoś robić?
Wychodzę z założenia, że można robić wszystko. To znaczy można śmiać się ze wszystkiego. W stand-upie, moim zdaniem, nie ma tematów tabu. Tak zwaną cenzurę nakłada sobie tylko komik. A potem w interakcji z widownią dowiaduje się, czy żart, który wymyślił, jest zabawny, czy publiczność go nie kupiła.
Pan ma tematy, których nie dotyka w swoich programach?
To chyba zależy od sytuacji i od momentu. Każdy inaczej ustala swoje granice. Mnie nigdy nie bawiło kopanie leżącego. Obśmiewanie osób, które są słabsze i które nie mogą się bronić. Uważam, że to są tanie chwyty.
A wydaje się, że lista tematów tabu, z których Polacy się nie śmieją, jest dłuższa.
Polacy nie tyle nie chcą się śmiać z pewnych tematów, co nie wiedzą, że można. Bardzo często, kiedy na scenie stand-upowej poruszamy pewne tematy tabu, czyli oczywiście seks, religię, stosunki damsko-męskie, jakieś patologiczne sytuacje rodzinne czy różnego rodzaju dewiacje, to publiczność śmieje się i nagle orientuje się, że oni w sumie zawsze chcieli poruszyć żartobliwie któryś z tych tematów. Dlaczego? Bo, mówiąc kolokwialnie, spuszczamy powietrze z balonu. Żartowanie z tabu osłabia demony, osłabia jakiś rodzaj lęku. I wtedy widzowie się dowiadują, że z tego jednak można się śmiać. Wszystko jednak jest w rękach komika.
Widzi pan podczas swoich występów, że niektóre żarty są niewygodne dla publiki?
Coraz rzadziej. Im komik ma większe doświadczenie, potrafi poprowadzić temat tak, że jednak na końcu jest śmiech, a nie konsternacja. Myślę też, że widownia w Polsce jest już naprawdę wychowana. To znaczy stand-up jest popularny, jego język jest w Polsce już dobrze znany i rozumiany. Polacy wiedzą, że w trakcie programu chodzi o żarty, a nie o wygłaszanie czyichś opinii na temat świata czy polityki.
Może Polacy też, mówiąc kolokwialnie, wychillowali.
Absolutnie. Stand-up w Polsce istnieje z 15 lat. Wydaje mi się, że przed tym Polacy musieli naprawdę nauczyć się, że można mówić niektóre rzeczy wprost publicznie i że można z nich sobie żartować. Teraz wiedzą, że na stand-upie może być jazda bez trzymanki. Poza tym, nie oszukujmy się, rozwój mediów społecznościowych, internetu i używanego tam języka spowodował, że czasami stand-up wydaje mi się zupełnie niewinny.
Czy po rządach PiS polityka przynosi inspiracje do występów?
Cały czas nas inspiruje. To się nie zmienia. To jest jak perpetuum mobile. Codziennie zdarza się coś, co budzi śmiech, tylko trzeba oczywiście potrafić to odkryć. Według mnie to jest kopalnia bez dna, tylko trzeba przedstawić to widzom tak, żeby chcieli o tym słuchać, bo z pewnością większość osób jest polityką zwyczajnie zmęczona i chociaż na chwile chcieliby od niej uciec. Polityka w naszym kraju jest naprawdę intensywna i stara się zawładnąć nami. Trzeba to dobrze wyczuć.
Jest taki moment w "LOLu", w którym zaczyna pan - pół żartem, pół serio - opowiadać o początkach swojej kariery. To porozmawiajmy o tych początkach na serio.
Przygoda ze stand-upem zaczęła się w sumie dosyć późno, bo miałem prawie 30 lat, gdy się zająłem tym na serio - gdy stwierdziłem, że biorę mikrofon i już nie będę grał, nie będę odgrywał roli na scenie, tylko wyjdę jako Rafał Rutkowski. Zazwyczaj jest na odwrót. Najpierw ktoś jest komikiem, a potem aktorem, bo po prostu taka droga jest prostsza. Tak zwany próg wejścia w stand-up jest prostszy niż próg wejścia do teatru czy do kina, bo tam trzeba już coś wiedzieć, coś umieć. A w stand-upie w zasadzie chodzi o to, żeby mieć coś do powiedzenia, chwycić za mikrofon i pokazać się publice, która już to oceni.
Dobrze pan wspomina swój pierwszy występ?
Źle. Absolutnie źle. Ale chciałem robić stand-up tak, jak to robią najlepsi komicy na świecie. Już wtedy mogłem podglądać ich programy na YouTube. Większość tych, którzy mnie inspirowali, to byli aktorzy amerykańscy albo brytyjscy. Stwierdziłem, że skoro jestem aktorem, to i ja dam radę. Zajęło mi trochę czasu zrozumienie, jak tak naprawdę rozbawić publiczność. Teraz sprawia mi to wielką frajdę.
Brał pan udział kiedyś w "Szymon Majewski Show" czy w satyrycznym "Daleko od noszy". Telewizja tradycyjna to jest dziś dobre miejsce dla rozrywki, dla stand-upu?
Telewizja tradycyjna nigdy nie była w Polsce dobrym domem dla stand-upu. Stacje nigdy nie wiedziały, jak zająć się tym tematem. Bały się stand-upu. Wszystkie rozmowy z telewizją na temat stand-upu zaczynały się od kastracji tekstów, żartów. Dziś wydaje się, że telewizja musi coś zmienić w swoim podejściu do rozrywki, bo zjada ich to, co dzieje się w internecie, gdzie cenzury nie ma. A jeśli polityka wtrąca się do rozrywki, to jest gwóźdź do trumny. Rozrywka nie może działać w takiej sytuacji, gdzie trzeba pilnować każdego słowa. Rozrywka ceni sobie wolność wypowiedzi i internet ją daje.
Czuje pan wolność w swojej pracy?
Tak, absolutnie czuję tę wolność. Oczywiście narzucam sobie jakieś pewne ograniczenia, jeżeli chodzi o gust, światopogląd itd. To są tylko i wyłącznie moje granice. Jestem swoim własnym cenzorem i tak powinno w stand-upie to wyglądać.
"Lady love" sexy czy nie? Rozmawiamy o najodważniejszym polskim serialu. Mówimy także o zmianach w drugim sezonie "Squid Game". Jednak żyjemy już nowościami z roku 2025 i wymieniamy najbardziej ekscytujące tytuły nadchodzących 12 miesięcy. Sprawdźcie, czy już o nich słyszeliście. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: