RecenzjePocztówki znad krawędzi

Pocztówki znad krawędzi

"Księga ocalenia" to kolejna pocztówka z miejsca, które doskonale znamy. Bezkresne pustkowia, pokryte pyłem zapomnienia metropolie, porzucone wraki samochodów - oto zgnębiona kataklizmem cywilizacja, jaką w mniejszym lub większym stopniu oglądaliśmy już w "Jestem legendą", "Ludzkich dzieciach", nowym "Terminatorze" czy - przede wszystkim - "Drodze" Johna Hillcoata (premiera w polskich kinach... no właśnie, kiedy?). Tym razem jednak surowe piękno postapokaliptycznej scenerii jest wyjątkowo przewrotne - miast odrzucać, zgliszcza ludzkości uwodzą serią przeestetyzowanych zabiegów.

16.07.2010 17:10

Bracia Hughes raz już wykastrowali swój film z treści, ekranizując przed laty komiks Alana Moore'a, "Z piekła rodem". Z wyjątkowej rozprawy o miejscu i czasie, ostał im się banał w kosztownych dekoracjach. Podobnie jest w przypadku "Księgi ocalenia". Stojąc u progu dekonstrukcji religijnej manipulacji i fanatyzmu, Hughesowie zdecydowali się na staroświeckie w swych założeniach kino akcji, którego bombastyczna składnia momentalnie przytłacza fabularną perspektywę.

"Księga ocalenia" to przedziwna trawestacja, której bohater, samozwańczy ewangelista Eli (Denzel Washington), ociera się o śmieszność i przesadę jakiej pozazdrościłyby mu najbardziej obciachowe spaghetti-ikony. Jeśli przemierza piaszczyste pustkowia, to tylko na obowiązkowych zwolnieniach obrazu, jeśli przemawia, to tylko sloganami. W jednej ręce dzierży maczetę, w drugiej pokaźną strzelbę. Eli to postać z komiksu, dlatego nie dziwi, gdy zaczepiony ostrzega, że "Nie szuka kłopotów", by chwilę później wyrżnąć w pień całą klientelę baru. Gdzieś pod tą stertą klisz kryje się jednak oryginalne założenie - Eli chroni tytułowej księgi, która okazuje się ostatnim na świecie egzemplarzem Biblii.

Czy to właśnie przez nią świat pogrążył się w apokalipsie? Z ekranu pada taka sugestia, ale autorzy nie śpieszą się z wyjaśnieniami. Wiadomo tylko, że ocalały egzemplarz pełni rolę mitycznego artefaktu, o którego istnieniu wiedzą nieliczni. Dla Eliego Biblia jest światłem w ciemności, źródłem natchnienia i nadziei. Z kolei lokalny dyktator Carnegie (Gary Oldman) postrzega ją jako oręż, który pozwoli mu zapanować nad rozproszonymi po świecie niedobitkami ludzi. Wszechogarniająca potrzeba nadziei i drogowskazu wyraźnie mu sprzyja - wszak religia to najlepszy sposób na osiągnięcie nad kimś władzy, jaki kiedykolwiek wymyślono.

Film Hughesów za bardzo jednak skupia się na własnym estetyzmie, by wątek ów wziąć za poważną rozpraw(k)ę z religią. "Księga ocalenia" to przede wszystkim ogarnięte swoistą dychotomią kino akcji. Uwodzi muzycznym oniryzmem, cieszy montażową dyscypliną, ale jednocześnie męczy i rozczarowuje monumentalnym przeestetyzowaniem. Bo czy w apokalipsie powinno być coś pięknego?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)