"POKONANI": Måns Mårlind i Björn Stein – twórcy "Mostu nad Sundem" o swojej nowej produkcji

Jak twórcy postrzegają swój serial? O czym ich zdaniem są "Pokonani"? Skąd pomysł na umieszczenie akcji serialu w powojennym Berlinie 1946 roku – czasie w historii, który do tej pory rzadko pojawiał się na ekranie? Czy w tej trudnej opowieści da się odnaleźć nadzieję? Måns Mårlind i Björn Stein o swoim nowym projekcie po "Moście nad Sundem" pt. "Pokonani". Nowe odcinki serialu można oglądać co piątek na CANAL+ PREMIUM oraz online na canalplus.com

Måns Mårlind i Björn Stein
Måns Mårlind i Björn Stein
Źródło zdjęć: © materiały partnera

Serial “POKONANI”: Måns Mårlind i Björn Stein – twórcy “Mostu nad Sundem” o swojej nowej produkcji

Måns Mårlind

Skąd wziął się pomysł na „Pokonanych”?

Zawsze chciałem zrobić coś o tej konkretnej epoce. Tyle już było filmów o drugiej wojnie czy o zimnej wojnie, ale o roku zerowym, o Stunde Null, nieczęsto cokolwiek się ogląda. Ten moment wydaje mi się niezwykle ciekawy, bo lubię przekonywać się, co dzieje się z ludźmi, co robią, kiedy dotykają samego dna, kiedy schodzą w najgłębszy mrok. Wydobywa to z nich zarówno to, co w nich najlepsze, jak i to, co najgorsze. Berlin 1946 był światową stolicą zbrodni, popełniono tam 200 tys. gwałtów, 2–3 tys. zabójstw. Krążyły tam wtedy nawet pogłoski o kanibalizmie. Stwierdziłem, że to świetne tło, aby opowiedzieć o człowieczeństwie i o tak naprawdę – nadziei. Jeśli chce się opowiedzieć coś, co wpłynie na ludzi w pozytywny sposób, najlepiej zrobić to w mrocznych klimatach. Inaczej będzie to beztroski chłam. Tam, gdzie okoliczności i cała arena wydarzeń są trudne, gdzie jest ten mrok, łatwiej dostrzec też światło.

Jak udało Ci się wpleść historię z opowiadań dla dzieci w tak mroczny serial?

Czasami, kiedy się pisze, przychodzą do głowy pomysły, które się nie łączą. A co, gdybym tak zderzył różne pomysły? Wtedy staje się to możliwe. Miałem zatem pomysł na Berlin w 1946 r. Zdałem sobie sprawę, że byłem w Berlinie 5–6 lat wcześniej z rodziną. Poszliśmy do restauracji Max & Moritz, pytałem, o co chodzi z dziwnymi scenkami z komiksów dla dzieci na ścianach. Powiedziano mi, że to taka niemiecka opowieść, mówi się, że pierwszy komiks w historii, gdzieś z przełomu XIX/XX w. Dzieciaki, które psocą złośliwie w jakiejś niemieckiej wiosce. Zdziwiłem się, że nikt nie zrobił z tego filmu czy serialu, kładąc nacisk na cały pokazany tam aspekt zła. Potem zapomniałem o tym, ale gdzieś cały czas tkwiło to w mojej głowie. A kiedy myślałem już konkretnie o Berlinie w 1946 r., zastanawiałem się, co ma tę historię napędzać, żeby nie mieć tylko samego tła, jak w historycznej produkcji. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to będzie historia Maxa i Moritza. Bracia są Amerykanami, ale matka była Niemką, i to wprowadza nas w ten świat, to go napędza. Naprawdę chciałem opowiedzieć historię o Berlinie, pokłosiu wojny itd., ale bardzo uważałem, żeby wydźwięk nie był nachalny, na zasadzie „Dzieci, nie bądźcie nazistami”, czy „Jacy to byliśmy okropni”. Ludzie zasypiają na takich filmach. Ja przynajmniej tak mam. Nie cierpię, kiedy wciska mi się jakiś przekaz na siłę. Dlatego stworzyłem thriller, który również bardzo porusza – a przynajmniej mam taką nadzieję, oraz pokazuje następstwa, skutecznie przykuwając uwagę oglądających. Dla mnie chodzi tu np. o następstwa obozów koncentracyjnych i tego, co stało się z Berlinem i Niemcami. Ale to nie lekcja historii.

"POKONANI"
"POKONANI"© Materiały prasowe

Jak wygląda odtworzenie Berlin w 1946 r., miasta, które już nie istnieje?

Widzieliśmy już Berlin na ekranie tyle razy: albo w kontekście zimnej wojny, albo międzywojnia, miasto grzechu, w którym wszystko było doskonałe, zanim przyszli hitlerowcy. To są dwa Berliny, które znamy. Nie pokazano nam jednak czasu tuż po wojnie, kiedy wszystko było zrujnowane, a przepaść między tymi, którzy mieli dużo, a tymi, którzy nie mieli nic, była ogromna. To stanowiło jedno z naszych wyzwań. Obawiałem się tylko, czy znajdziemy sposób na pokazanie Berlina w 1946 roku, kiedy już skończymy pisać i przejdziemy do wizualizacji i realizacji. Nie chciałem filmować w studio, bo to zawsze wygląda sztucznie. Chciałem opowiedzieć historię, którą Niemcy mogliby oglądać bez poczucia, że coś nie gra, albo że coś tak nie wygląda. Chciałem, żeby uznali to za realistyczny obraz. Naprawdę pragnąłem uzyskać realizm. Nie wiedziałem natomiast jak, bo mieliśmy nie korzystać ze studia, a zbudować wszystkiego od podstaw nie bylibyśmy w stanie. Dlatego znaleźliśmy te wszystkie prawdziwe ruiny, w których stworzyliśmy zburzone miasto. Kiedy zrozumiałem, że da się to zrobić, nagle wszystko stało się bardzo proste, a to była moja największa obawa.

Jaka jest rola kobiet w serialu „Pokonani”?

Berlin był miastem kobiet. Podobały mi się tam dwie rzeczy: każdy miał jakąś tajemnicę, przez to, że tak wiele niegodziwości popełniano w czasie wojny i po niej, tylko po to, by przeżyć. A kobiety dominowały tam liczebnie, bo mężczyźni zginęli lub przebywali w obozach jenieckich. W takich miejscach jak Treptow kobiety stanowiły nawet 92–93% mieszkańców. To naprawdę ciekawe. Wcześniejszy okres był bardzo męski, zdominowany przez żołnierzy i wojnę, a potem nagle przychodzą Trümmerfrauen, kobiety, które przez kolejne lata odgruzowywały miasto. To interesujące, że kobiety najpierw wzięły wszystko w swoje ręce i postawiły Niemcy z powrotem na nogi, a potem wycofały się i pozwoliły mężczyznom znów przejąć władzę.

Czy serialowe postacie są wzorowane na tych istniejących naprawdę?

Zawsze do scenariusza robię ogromną ilość badań, bo tak wiele można uzyskać zupełnie za darmo, jeśli pozna się fakty. Potem można je zamienić w swoją fabułę. Nigdy jednak wcześniej mój research nie był tak obszerny. Miałem tylko ogólną wiedzę o czasach i miejscu, nie znałem żadnych konkretów, więc musiałem dużo się dowiedzieć, żeby nie wyjść na idiotę. Dużo czytałem.

Niektóre postaci wyszły bezpośrednio z researchu, np. boss podziemia, Engelmacher, „fabrykant aniołków”. Pojawił się, bo w Berlinie popełniano wiele gwałtów, a w mieście nie było działających szpitali i lekarzy. Pomyślałem sobie, że pewnie ktoś na tym musiał robić interes. Engelmacher pomaga zatem kobietom, bo nikt inny tego nie robi. Przychodzą do niego, bo jest ginekologiem, podaje im penicylinę i dokonuje aborcji. A potem już do niego należą. Ta postać wywodzi się bezpośrednio z mojej dokumentacji. Chociaż po przeczytaniu o tych wszystkich okropieństwach pewnie nie sądziłem, że go stworzę. W serialu nie pokazuje się gwałtów, a tylko ich następstwa.

"POKONANI"
"POKONANI"© materiały partnera

Jak współreżyseruje się z Björnem Steinem?

Przyjaźnię się z Björnem od 8 lub 9 roku życia, a zawodowo pracujemy razem jako zespół od 15 czy 20 lat, nie wiem, nawet tego nie liczę. Zaczęliśmy osobno, ale potem zatrudniono nas do pracy nad tym samym projektem, więc postanowiliśmy połączyć siły. Przecież nie trzeba koniecznie trzymać się zasady, że reżyser ma być tylko jeden. To był jeden z powodów. A potem stworzyliśmy system zmieniania się. Zwykle w pracy zespołowej jest tak, że jedna osoba zajmuje się aktorami, druga kamerą, ale my lubimy robić i to, i tamto, więc co dzień się zmieniamy. Kiedy ja reżyseruję, Björn jest moim najlepszym przyjacielem, pomaga mi, przynosi kawę i daje pomysły, a następnego dnia odwrotnie. Ale wszystkie kadry i schematy rozrysowujemy razem, próby też robimy razem. Tak samo postprodukcję: montaż, efekty specjalne, muzykę itd. Ale na planie zmieniamy się codziennie.

Jakie było największe wyzwanie w trakcie dni zdjęciowych "Pokonanych"?

Podczas filmowania zawsze trzeba dostosować się twórczo do okoliczności. Zawsze tak trzeba robić. Chcieliśmy uzyskać Berlin, w którym czuje się gorąco, lato, pot na skórze, a nie taki, jaki oglądaliśmy wcześniej, zawsze chłodny, w błękitach i szarościach. Mieliśmy szczęście do pogody: kilka deszczowych dni, ale wtedy wystarczy szybko się zebrać i nakręcić scenę we wnętrzu. Mógłbym ponarzekać, że w kilku scen niebo jest zachmurzone, ale w sumie – 8 godzin z kilkoma scenami bez słońca to zupełnie OK. Filmowanie jest w zasadzie proste, zabrzmi to dziwnie, ale ma się za sobą wsparcie 200 osób. Aktorzy są niesamowici, nie trzeba im mówić, co mają robi, tylko czasem przypomnieć i powiedzieć, gdzie mają stanąć. Reżyserowanie nie było chyba największym wyzwaniem. Raczej pisanie scenariusza, masz przed sobą pustą kartkę, która z ciebie drwi.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie