„Pół żartem, pół serio”: aktorzy z komedii wszech czasów nie mieli zabawnego życia
58 lat temu na ekrany trafiła komedia Billy'ego Wildera "Pół żartem, pół serio". Film odniósł ogromny sukces, a dziś uważany jest za kultowy - trafił nawet na listę stu najlepszych filmów sporządzoną przez Amerykański Instytut Filmowy. Zachwycano się dowcipnym scenariuszem (niektóre cytaty na dobre weszły do codziennego użycia), fabułą i, naturalnie, aktorskim trio, które spisało się na medal.
Hollywoodzka Joanna d'Arc
Początkowo główną rolę kobiecą reżyser zamierzał powierzyć Mitzi Gaynor. Nie spodziewał się, że tak wielka gwiazda jak Marilyn Monroe będzie chciała wystąpić w jego filmie. Monroe jednak sama zgłosiła się do reżysera, a on, pod naciskiem z zewnątrz, nie mógł odmówić. Współpracę z jasnowłosą seksbombą - z którą wcześniej nakręcił już jeden film - wspominał jednak jako niekończący się koszmar. Uważał, że była złośliwa, niezbyt rozgarnięta i nazywał ją „hollywoodzką Joanną d'Arc”.
Wilder zarzucał jej, że nieustannie się spóźniała, nie potrafiła spamiętać swoich kwestii, miała mózg jak "szwajcarski ser" i była "wrzodem na tyłku". Po zakończeniu zdjęć zapowiedział, że już nigdy więcej nie będzie z nią współpracował, bo, ze względu na zdrowie, zabronił mu tego psychiatra. Faktem jest, że Monroe nie przykładała się do pracy, a członkowie ekipy zakładali się nawet, ile dubli będzie potrzebnych, by wreszcie powiedziała poprawnie swoją kwestię.
Monroe zmarła w tajemniczych okolicznościach i nawet po śmierci pozostaje jedną z najbardziej zagadkowych gwiazd, a na jaw wciąż wychodzą kolejne sekrety. Niedawno świat obiegły niepublikowane dotąd zdjęcia aktorki w widocznej ciąży. Fotografie wykonane w lipcu 1960 roku przeleżały wiele lat w mieszkaniu Friedy Hull, przyjaciółki aktorki. Przedstawiają szczęśliwą Monroe, która ma nadzieję, że wreszcie zostanie matką (z powodu problemów zdrowotnych nie udało się jej donosić żadnej ciąży). Nie powiedziała nikomu, że jest przy nadziei, nie tylko dlatego, że nie chciała zapeszać. Ciąża była efektem romansu z Yvesem Montandem - gwiazdor miał wówczas żonę, aktorkę Simone Signoret, Monroe zaś pozostawała w związku małżeńskim z pisarzem Arthurem Millerem. Niedługo po zrobieniu tych zdjęć aktorka znowu poroniła, co wpędziło ją w głęboką depresję.
Hull nie chciała, aby zdjęcia ujrzały światło dzienne. Dopiero po jej śmierci trafiły do domu aukcyjnego. Nabywca, Tony Michaels, postanowił podzielić się nimi ze światem, odkrywając kolejną smutną tajemnicę gwiazdy, która, choć pozornie miała wszystko, nie mogła zaznać szczęścia.
Najgorszy ojciec świata
Łatwego życia nie miał też Tony Curtis. W dzieciństwie był bity przez matkę schizofreniczkę, a w wieku ośmiu lat wylądował w domu dziecka. Wydawało się, że nie ma szans na zrobienie kariery, a jednak aktor zaskoczył wszystkich, błyskawicznie stając się gwiazdą i zdobywając ogromną sławę. Fani go kochali, ale ci, którzy go poznali, byli dalecy od zachwytów, bo Curtis nie uchodził za przyjemnego człowieka. Sam przyznawał, że jest „uzależniony od kobiet”. Żenił się sześć razy, a jego romansami żyło całe Hollywood. Robił również wszystko, aby zasłużyć na tytuł najgorszego ojca na świecie.
Umawiał się z najpiękniejszymi modelkami i najsławniejszymi aktorkami. Łączono go z Mamie Van Doren, Anitą Ekberg, Marilyn Monroe, Eileen Howe czy Joan Crawford. Nie potrafił wytrwać w małżeństwie, a uspokoił się nieco dopiero u boku ostatniej żony, młodszej od niego o 42 lata, poznanej w restauracji Jill Vandenberg. Hulaszczy tryb życia z czasem dał mu się we znaki. Curtis, który w przeszłości miał problemy z alkoholem i narkotykami, a w dodatku był nałogowym palaczem, z wiekiem podupadał na zdrowiu. W 1994 roku miał atak serca, a w grudniu 2006 o mało nie zmarł z powodu zapalenia płuc. Przez miesiąc był w śpiączce, a później musiał poruszać się na wózku. 8 lipca 2010 roku aktor trafił do szpitala po ataku astmy. Zmarł kilka miesięcy później, 29 września, z powodu zatrzymania akcji serca. Miał 85 lat.
Jego śmierć wywołała w rodzinie poruszenie – również, a może przede wszystkim, dlatego, że aktor nie zostawił dzieciom ani centa ze swojej majątku szacowanego na 60 milionów dolarów. Pięć miesięcy przed śmiercią zmienił testament, pieczę nad pieniędzmi i nieruchomościami powierzył wyłącznie Jill. Ta decyzja zdziwiła wszystkich - oprócz jego bliskich. Aktor od zawsze powtarzał, że nie zamierza dawać żadnych pieniędzy ani swoim dzieciom, ani wnukom. Nigdy też nie utrzymywał ze swoimi córkami i synami bliskich kontaktów. Córka, Jamie Lee Curtis, w wywiadach nieustannie podkreślała, że „nie miała ojca”, a jej siostra Allegra nazywała go wprost uzależnionym od narkotyków „demonem”.
- Mój ojciec był ofiarą swojej sławy, a ja jestem ofiarą mojego ojca – napisała później.
"Szczęście to praca z Jackiem Lemmonem"
I ostatni z całej trójki, Jack Lemmon, ulubieniec Wildera - zagrał aż w siedmiu jego filmach. Kiedyś, zapytany, czym jest szczęście, Wilder odparł:
- Szczęście to praca z Jackiem Lemmonem.
Innym razem reżyser dodał, że Lemmon łączy w sobie najlepsze cechy Charliego Chaplina i Cary'ego Granta.
Lemmon, syn bogatego handlowca, aktorstwem zainteresował się późno. Po odbyciu służby wojskowej dostał się na Harvard i tam narodziła się jego miłość do grania. Karierę zaczynał od występów w telewizji, potem trafił na scenę, ale początki nie były łatwe.
W 1953 roku zadebiutował w filmie "To się może zdarzyć każdemu", a trzy lata później otrzymał Oscara za rolę drugoplanową w filmie "Mister Roberts". W 1973 roku dostał drugą statuetkę za film "Ocalić tygrysa".
W 1998 roku aktor przyznał się do problemu alkoholowego. Zmarł trzy lata później, przegrywając dwuletnią walkę z nowotworem jelita grubego.