"Polityka" Patryka Vegi. Przemiana złości w żal [PIERWSZA RECENZJA]
W "Polityce" Patryka Vegi nie brakuje łopatologii. Całość szyta jest grubymi nićmi, a logika wielokrotnie ustępuje miejsca fantazji scenarzysty. Niemniej "Polityka", co zaskakujące, okazuje się satyrą napędzaną goryczą, a nie ośmieszającą ironią. Zacznijmy jednak... od końca.
"Politykę" kończy plansza z informacją, że postać grana przez Antka Królikowskiego nie jest Bartłomiejem Misiewiczem, a twórcy wyrażają ubolewanie, że już na etapie produkcji wyraźniej nie odcięli się od utożsamiania bohatera z politykiem.
Oczywiście, planszy pewnie by nie było, gdyby nie pozew, jaki Misiewicz skierował przeciwko twórcom. Po medialnej wrzawie młoda twarz dobrej zmiany wycofała z sądu oskarżenie. I trzeba przyznać, że była to najlepsza polityczna decyzja.
Na Patryka Vegę, który kilka miesięcy przed premierą grzmiał, że pokaże prawdziwe życie polityków bez cenzury, wycofanie oskarżeń rzuciło cień podejrzeń. Pewnie się dogadali - zaczęto gdybać. A jeśli się dogadali, to znaczy, że Vega zagrał w tę samą grę, co jego bohaterowie: poszedł na ustępstwa, ocenzurował się w imię własnego interesu.
Czy tak było, pewnie się nie dowiemy. Trzeba jednak przyznać, że pierwsze pytanie, jakie nasuwa się po seansie, to: dlaczego tak grzecznie? Vega, który przyzwyczaił nas do ostrej jazdy po bandzie, tym razem jest wyjątkowo delikatny.
To, co zobaczyliśmy w zwiastunie, zapowiadało bezkompromisowe rozliczenie się z polskimi politykami. Zamiast tego mamy pełen goryczy film utrzymany w poważnym tonie, który odbiega od poprzednich dokonań reżysera. O anonimowych bohaterach można opowiadać w niczym nieskrępowany sposób, a tym wzorowanym na rzeczywistych ludziach należy się minimum szacunku - to pewne. Ale na ile to kwestia autocenzury, a na ile zamysłu artystycznego możemy się tylko domyślać.
Na niektórych szkoda czasu
Całość podzielona jest na rozdziały - każdy poświęcony innej osobie. Swoje nowele dostali premier przypominająca Beatę Szydło (Ewa Kasprzyk), która z pupilki partii zamienia się w jej największy balast; młody absolwent szkoły medialnej w Toruniu (Antek Królikowski), który jeszcze nie obronił dyplomu, a już robi karierę w MON; poseł Skiba (Zbigniew Kozłowski), który prawi światu morały, choć sam zdradza żonę ze znacznie młodszą kobietą; ojciec redemptorysta (Zbigniew Zamachowski), który uczy młodzież fałszowania rzeczywistości z pomocą mediów i wreszcie sam prezes (Andrzej Grabowski), na którego scenarzyści nasyłają przystojnego rehabilitanta (Maciej Stuhr).
Co zaskakujące, nie dostała swojej historii posłanka grana przez Iwonę Bielską. Pojawia się jedynie w scenach zbiorowych w Sejmie, gdzie łamie wszelkie obowiązujące prawa i etykietę. Vega daje tym samym do zrozumienia, że na niektórych zwyczajnie szkoda marnować czas.
Wspólnym mianownikiem nowelek nie jest jednak ośmieszanie bohaterów. Choć Vega często robi sceny pod publiczkę (w wątku młodego karierowicza z MON sypią się długie ścieżki kokainy, "Ona tańczy dla mnie" huczy na wojskowych spotkaniach, a strzelanie z czołgu jest naturalnym sposobem odreagowania dla bohatera), to jednak tym razem zaskakująco mało w nich sensacyjności i prymitywizmu.
W odróżnieniu od "Kobiet mafii" czy "Pitbulli" oglądamy ludzi, którzy nie są kowalami własnego losu, są jedynie pionkami w czyjejś grze. Wszyscy zaliczają wzloty i upadki, każde zwycięstwo okupione jest przegraną, a satysfakcja to uczucie o wyjątkowo krótkiej żywotności.
Gorycz i satyra
Reżyser stara się pokazać, że polityka to świat brudu, który uzależnia skuteczniej niż narkotyki. Zwłaszcza w wątkach premier Jadwigi czy posła Skiby widać, że nawet twarde lądowanie nie jest w stanie zniechęcić polityków do wykonywanego zawodu. Naturalnie, nie brakuje tu łopatologii. Całość szyta jest grubymi nićmi. Logika wielokrotnie ustępuje miejsca fantazji scenarzysty, ale mimo to "Polityka" okazuje się satyrą napędzaną goryczą, a nie ośmieszającą ironią.
Choć trudno w to uwierzyć, najbliższej jej do pierwszego "Pitbulla" z 2005 roku, w którym Vega przyglądał się policjantom z wydziału zabójstw, którzy poświęcili godność i dobre życie dla munduru. Tamci bohaterowie działali jednak w imię społeczeństwa.
Subtelny jak Patryk Vega
Tu bohaterowie robią podobnie - poświęcają przekonania, małżeństwa i życie w zgodzie ze sobą, ale robią to w imię celów własnych bądź partii. Posuwają się coraz dalej, byle tylko nadal pozostać w grze. Oczywiście, Vega nie jest twórcą subtelnym, który pokaże nam to poprzez obserwację przemiany psychologicznej postaci. Woli skecz, jak w portrecie męża Jadwigi, któremu nie ma kto ulepić pierogów ani towarzyszyć przy butelce nalewki, gdy żona robi karierę w Warszawie.
Jednocześnie te mało subtelne obrazki wystarczają, żeby dostrzec w Vedze kogoś więcej niż wskazującego palcami w stronę Wiejskiej prześmiewcę. Mówienie, że "Polityka" powstała z potrzeby serca, że to głos obywatela zatroskanego o dobro kraju jest marketingowym nadużyciem. Zakładanie, że film będzie w stanie zmienić bieg wyborów, to zaś pobożne życzenie. W scenariuszu nie ma dział, które byłyby w stanie doprowadzić do czyjejś dymisji. Ba, zaprezentowane portrety nie rzucają nawet nowego światła na postaci z polskiej areny politycznej. Oglądając film, miałem jednak wrażenie, że nie do końca o to chodzi. Tym razem Vega chyba naprawdę chciał nam coś powiedzieć.
Hipokryzja do kwadratu
I chociaż nie trzeba oglądać jego filmu, żeby zobaczyć, że rządzą nami zakłamani hipokryci, to jednak dzięki "Polityce" można sobie uświadomić, jaki jest rozmiar tej hipokryzji.
Kiedy w filmie pojawia się mocna sugestia, że sam prezes woli pozować na homofoba niż dać sobie szansę na spełnienie się w homoseksualnej relacji, w widzu nie gotuje się ze złości. Przeciwnie - jest nam tego człowieka zwyczajnie po ludzku żal. Jeśli "Polityka" może coś zmienić, to właśnie tonację emocjonalną. Zachęca, by popatrzyć na polityków nie z obrzydzeniem ani przestrachem, tylko ze współczuciem i politowaniem. Przemienianie nienawiści w żal to już w podzielonym na obozy kraju jakiś krok do pojednania.