Post-modernistycza post-apokalipsa

Film braci Hughes to ciekawa wizja świata po wojnie nuklearnej, utrzymana w nietypowej dla takich produkcji stylistyce westernu.

Fabuła przypomina nieco „Wysłannika przyszłości” K. Costnera. Tu także samotny bohater – Eli (jedna z lepszych kreacji Denzela Washingtona w karierze) wędruje przez zniszczony i wyjałowiony kraj (oczywiście USA – bo jakżeby inaczej). Ma do wykonania arcyważną misję, zleconą mu przez siły wyższe. Eli niesie ze sobą księgę, która ma przynieść ocalenie pozostałej przy życiu ludzkości.

Jest to bowiem ostatni na Ziemi egzemplarz Biblii – księgi, która jako jedyna może zaprowadzić porządek w zdegenerowanym społeczeństwie, wyprowadzić ludzi z chaosu, dać im siłę i nadzieję na przetrwanie. Eli od lat podąża na zachód, bo tam podobno jego skarb przyda się najbardziej.

Owładnięty tą myślą samotnie przemierza spustoszały świat, próbując nie angażować się w żadne ludzkie konflikty i problemy, jednak bezlitośnie pokonując każdą przeszkodę (i każdego), która stanie na drodze jemu i jego misji. Wierząc w boską opiekę Eli wychodzi cało z każdej konfrontacji (nigdy nawet nie draśnięty, niczym Wyatt Earp).

Podczas wędrówki trafi jednak na Carnegie’go (demoniczny Gary Oldman, który kreuje wyśmienitą rolę, równą Stansfield’owi z „Leona zawodowca”) – człowieka, który przy pomocy bandy zbirów od lat poszukuje tej jednej księgi dla swoich niecnych planów. Konflikt między nimi jest nieunikniony, a wiara Eli’ego zostanie wystawiona na ciężką próbę. Scenarzysta (Gary Whitta) przygotował nam oryginalne zakończenie całego dramatu – zobaczymy, kto okaże się zwycięzca, komu uda się wcielić w życie swoje plany i za jaką cenę. Poznamy też niesamowity sekret głównego bohatera...

„Księga ocalenia” to zgrabnie zrealizowany film przygodowy, niepozbawiony głębszego sensu. Autorzy w wizję post - apokaliptycznego świata wpletli wątki kina akcji i dramatu, tworząc intrygujące i choć nieco stonowane, to jednak porywające widowisko. Spokojną na ogół narrację wzbogacają... sceny walk i pojedynków w stylu Luca Bessona czy Timura Bekmambetova.

Cały obraz wizualnie (i nie tylko) utrzymany jest w poetyce antywesternu. Spalony słońcem krajobraz przypomina pustynne okolice, po jakich błąkali się bohaterowie „Trylogii dolara” Sergio Leone. No i mamy tu całą galerię schematycznych postaci – złego „właściciela” miasta, snującego plany o władzy; bandytów, napadających na nieuzbrojonych podróżnych; czy mieszkających na odludnej farmie pary staruszków – kanibali (ci ostatni są żywcem wyjęci z horroru typu „Wzgórza mają oczy”).

Ciekawa jest także konstrukcja głównego bohatera. Pojawia się on na ekranie niczym tajemniczy jeździec; jest twardy i bezwzględny, balansuje na granicy dobra i zła. A mimo to wzbudza jeśli nie sympatię, to szacunek (postać Clinta Eastwooda jakoś samo się nasuwa).

Na podkreślenie zasługuje w tym filmie niezwykle klimatyczna muzyka (autorstwa A. Ross, L. Ross, C. Sarne), tworząca specyficzne nastrój, a także sprawnie zrealizowany dźwięk, będący bardzo ważnym elementem tej produkcji. Warto wspomnieć także o surowej, oszczędnej scenografii i całej scenerii, zrobionej bez przepychu i udziwnień, tak charakterystycznych dla tego gatunku kina. Znakomicie podkreśla to obraz spustoszonego kraju i zniszczonych miast. Szczególne wrażenie robią wraki samochodów na drodze i wielkie kratery pozostałe po wybuchach bomb.

Bracia Hughes stworzyli ciekawy obraz, niemal skromny wizualnie, ale za to wyrazisty, skupiający się na oryginalnej fabule. Na pewno film ten wyróżnia się spośród innych podobnych produkcji (choćby „Jestem legendą”), wprowadzając nowe elementy, łącząc konwencję science – fiction, filmu przygodowego i antywesternu.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)