Recenzje[recenzja] ''Róża'': Miłość w czasach zarazy

[recenzja] ''Róża'': Miłość w czasach zarazy

Próbuję przypomnieć sobie, kiedy ostatnio po obejrzanym filmie czułem się tak rozbity. Jeśli miałbym porównać stan, do jakiego doprowadziło mnie dzieło Smarzowskiego, to przychodzi mi na myśl jedynie depresja po "Idź i patrz". Jednak przygnębienie związane z obrazem Elema Klimowa minęło dość szybko. Wystarczyło parę dni. O "Róży" będę myślał przez następne kilka tygodni.

[recenzja] ''Róża'': Miłość w czasach zarazy
Źródło zdjęć: © Monolith Films

"Róża" jest w zasadzie prostą opowieścią o miłości dwojga dojrzałych, ciężko doświadczonych przez los ludzi. Koniec wojny, przełom lat 45/46. On jest uczestnikiem Powstania Warszawskiego, który po zakończeniu wojny postanawia się nie ujawniać. Wyrusza na Mazury i zatrzymuje się u wdowy. Ona próbuje samotnie prowadzić gospodarstwo na Ziemiach Odzyskanych, jednak potrzebuje do tego pomocy. Mężczyzna zostaje, z czasem nieznajomi ludzie stają się sobie bliżsi, rodzi się między nimi więź. Historia, jakich w kinie wiele. Jednak tych dwoje z góry skazanych jest na porażkę. Wojna, mimo że oficjalnie zakończona, dla nich wciąż trwa. Inni są tylko wrogowie, metody pozostają te same. Mazurski azyl okazuje się pandemonium.


Film otwiera makabryczna scena gwałtu, po którym chwilę później następuje egzekucja. To jedynie niewinna zapowiedź tego, czego będziemy świadkami. Wojna Smarzowskiego jest czymś tak niewyobrażalnie ohydnym i zwyrodniałym, że próżno szukać podobnych obrazów w naszym kinie. „Róża” to pierwsza produkcja, która w tak bezceremonialny sposób ukazuje koszmar, jakiego doświadczyli cywile, przede wszystkim kobiety, najpierw z rąk Niemców, później Rosjan i Polaków. Smarzowski niszczy nasze dobre samopoczucie – podczas wojny nie istnieje prosty podział na dobrych i złych. Tutaj każdy ma brudne ręce, czy nam się to podoba, czy nie. Z tego punktu widzenia „Róża” to bardzo istotny głos w dyskusji o naszej wstydliwej historii, którą wielu wolałoby przemilczeć.

Reżyser równie brutalnie rozprawia się z głęboko zakorzenionym w zbiorowej świadomości sielskim klimatem Ziem Odzyskanych, utrwalonym w popkulturze choćby przez filmy Chęcińskiego. Mazury nie mają nic wspólnego z idyllą "Samych swoich". U Smarzowskiego czas powojenny to nie okres odbudowy, lecz bratobójczej walki, zezwierzęcenia i łamania kręgosłupów. „Róża” zachwyca nie tylko bezkompromisowością. Film Smarzowskiego to również niezwykle sugestywne kreacje aktorskie Marcina Dorocińskiego i Agaty Kuleszy, którzy wspięli się na wyżyny.

Czy po koszmarze, jakim jest wojna, uczucie między dwojgiem ludzi jest w ogóle możliwe? Na to pytanie polska literatura i kino próbowały dać odpowiedź setki razy jeszcze przez kilkadziesiąt lat po zakończeniu konfliktu. Do tej kwestii wrócił również Smarzowski w swoim najnowszym filmie. Jednak jest pierwszym, który zrobił to w tak bezkompromisowy i odważny sposób. Żaden, powtarzam, żaden z polskich reżyserów, robiąc film o tematyce okołowojennej nigdy nie zbliżył się choćby na kilometr do wizji, jaką roztacza przed widzami autor „Róży”. A wizja ta to najprawdziwsze piekło, obrazy tak drastyczne i wbijające w fotel, że będziecie dochodzić do siebie jeszcze długo.

Redaktor: Grzegorz Kłos, Ocena: 10/10

wojciech smarzowskirecenzjaróża
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)