Reżim sanitarny i drożyzna, a w kinie pusto. Tak wygląda festiwal filmowy w pandemii
Dużo filmów, dużo widzek i widzów, dużo rozmów o kinie, a wszystko w ścisłym reżimie sanitarnym. Wrocławskie Nowe Horyzonty udowadniają, że da się w czasie pandemii zorganizować w bezpieczny sposób duży festiwal filmowy.
We Wrocławiu trwa koleina edycja międzynarodowego festiwalu filmowego Nowe Horyzonty. Ma charakter hybrydowy - we wrocławskich kinach filmy pokazywane są na dużych ekranach, do 29 sierpnia potrwa natomiast onlinowa część festiwalu, dzięki której najnowsze propozycje mistrzyń i mistrzów współczesnego kina można zobaczyć we własnym domu. W programie znalazło się ponad 270 filmów, reprezentujących najróżniejsze odmiany współczesnego kina artystycznego.
Wielbiciele i wielbicielki kina artystycznego dość tłumnie stawili się we Wrocławiu. I od razu mogli zauważyć, że festiwal wygląda podobnie do poprzednich edycji, ale jednak jest trochę inny. Pandemia uniemożliwiła jego przygotowanie rok temu - odbył się całkowicie internetowo, a w tym roku mocno wpłynęła zaś na jego przebieg i charakter. Jak wyglądała tegoroczna edycja pod względem organizacyjnym?
Fala pandemii, fala wysokich cen
Choć na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że na festiwal zjechał do Wrocławia tłum miłośników i miłośniczek kina z całego kraju, przyglądając się bliżej, bez trudu można było dostrzec, że widzek i widzów było jednak mniej, niż w ubiegłych latach.
Być może zaważył lęk przed kolejną falą pandemii, być może znaczenie miały wyższe niż wcześniej ceny usług hotelarskich i gastronomii - mogły odstraszyć zwłaszcza młodszych fanów i fanki kina, których we Wrocławiu zawsze było mnóstwo.
Organizatorzy i organizatorki nie podali dokładnych danych dotyczących frekwencji, można się więc jej tylko domyślać na podstawie obserwacji i organizacyjnych niuansów.
Choćby po tym, że w hostelach i hotelach w okolicy festiwalowego kina były wolne miejsca, a spora część śpiących tam osób to zwykli turyści, którzy nie przyjechali do Wrocławia na festiwal. W poprzednich latach raczej się to nie zdarzało - wszystkie miejsca na wiele tygodni przed imprezą były zarezerwowane przez uczestniczki i uczestników imprezy.
Rezerwacje na ostatnią chwilę
Inna sprawa to łatwość, z jaką można było w tym roku zdobyć miejsca na projekcje festiwalowe, zarówno w internetowych kasach, jak i w komputerowym systemie rezerwacji. Podczas wcześniejszych edycji spóźnienie choćby o minutę na moment otwarcia rezerwacji owocowało tym, że najbardziej popularne seanse były całkowicie "wyzerowane". Do wyboru pozostawało kilka filmów z ok. 50 zaplanowanych na dany dzień. Tym razem proporcje były odwrotne - na znaczną większość seansów miejsca można było rezerwować albo kupić w zasadzie do ostatniej chwili.
Może to wynikać z mniejszej liczby uczestników i uczestniczek, ale także z działań mających rozładować częste na festiwalu tłum i kolejki. Ważne było np. dodanie sali projekcyjnej - jednej, ale za to ogromnej: chodziło o liczącą setki miejsc widownię Teatru Muzycznego Capitol. Odbywały się tam pokazy szczególnie mocno oczekiwanych filmów, na które dzięki dużej liczbie miejsc można było się dostać łatwiej niż kiedykolwiek.
Dezynfekcja, dystans, maseczki
Działań na rzecz sanitarnego bezpieczeństwa było znacznie więcej. Oczywiście zachowywane były wszelkie obowiązujące obostrzenia dotyczące zapełnienia sal i dystansu społecznego. Same sale i inne pomieszczenia w kinach były regularnie dezynfekowane - przedłużono w tym celu przerwy między seansami. Przyniosło to jeszcze jedną korzyść: można było wpuszczać widzki i widzów wcześniej, unikając kolejek.
We wszystkich festiwalowych obiektach na każdym kroku zainstalowane były dozowniki środków dezynfekujących, nie było więc problemu z odkażaniem dłoni. Bezwzględnie przestrzegany był też wymóg noszenia maseczek. W przypadku festiwalu było to o tyle łatwiejsze niż w zwykłych kinach, że od zawsze obowiązuje tu zakaz spożywania jedzenia w salach, a festiwalowy bar nie oferuje popcornu. Wolontariusze i wolontariuszki zwracali uwagę osobom bez maseczek nawet w trakcie seansów, co wywoływało sporo kontrowersji.
Bez Arsenału - bez ogniska zakażeń
Jeszcze więcej dyskusji spowodowała decyzja organizatorek i organizatorów imprezy, żeby nie otwierać w tym roku klubu festiwalowego. Przez wiele lat to była święta i ważna tradycja Nowych Horyzontów: po ostatnich wieczornych projekcjach tłum widzek i widzów ruszał do klubu Arsenał, by godzinami rozmawiać tam o obejrzanych filmach. Z towarzyskiego punktu widzenia był to w zasadzie najważniejszy moment festiwalu.
Kiedy kilka dni przed imprezą pojawiło się ogłoszenie, że festiwalowy klub w Arsenale w tym roku nie będzie działać, natychmiast pojawiły się donośne głosy protestu. Niektóre osoby - pół żartem, pół serio - groziły nawet zwróceniem karnetu.
Szybko dało się zauważyć, że brak klubu festiwalowego okazał się zabójczy dla towarzyskiego aspektu festiwalu: po ostatnich projekcjach, kończących się grubo po północy, festiwalowa publiczność rozpierzchała się po nielicznych wciąż jeszcze czynnych klubach. Nie było to jednak to samo, co zwykle.
Ale sytuacja pandemiczna i rosnąca liczba zakażeń wymuszała takie rozwiązanie: dzięki temu udało się uniknąć tłumnych zgromadzeń festiwalowej publiczności i - być może - nie zamienić Nowych Horyzontów w potężne ognisko zakażeń. Organizatorom i organizatorkom udało się bardzo skutecznie pokazać, jak przygotować dużą imprezę filmową w trudnym czasie pandemii.