Roman Załuski: oswoił Polskę z nagością
13.12.2016 | aktual.: 13.12.2016 19:27
W historii polskiego kina zapisał się głównie jako twórca popularnych, uwielbianych i uchodzących dziś za kultowe komedii. Ale nie tylko dlatego widzowie tłumnie ciągnęli na jego filmy – Roman Załuski serwował polskiej publiczności jeden z najbardziej deficytowych towarów PRL-u, czyli nagość.
Błędem byłoby jednak ograniczanie jego twórczości wyłącznie do dzieł lekkich i radosnych; karierę zaczynał bowiem od dramatów, a w jego filmografii znajdują się produkcje (jakże niesłusznie) niemal całkowicie dziś zapomniane. Załuski, który 10 grudnia obchodził 80. urodziny, miał też niezwykłe oko do aktorów. To on odkrył talent komediowy Ewy Kasprzyk i to dzięki niemu Bronisław Cieślak, zupełnie niezainteresowany graniem, trafił przed kamery.
Pierwsze kroki
Załuski studia reżyserskie ukończył w 1958 roku. Miał już wtedy za sobą kilka szkolnych etiud, a w planach pełny metraż. Jednak dopiero dwanaście lat później nakręcił telewizyjny "Dom". Jak sam mówił, chciał w ten sposób "wybadać publiczność". - "Dom" był próbą sprawdzenia teoretycznych założeń, a także pierwszym krokiem na drodze, jaką sobie nakreśliłem – mówił w "Kinie".
- Przedsięwzięcie okazało się ryzykowne, by nie rzec – karkołomne. Nikt nie wierzył, by mógł powstać interesujący film, jeśli nie będzie się w nim działo nic dramatycznego w sensie konwencjonalnym, znanym z dotychczasowej praktyki. Znaleźliśmy się z operatorem Januszem Pawłowskim w sytuacji ludzi działających przeciwko sobie, upierających się nie wiadomo dlaczego. Tymczasem chcieliśmy się po prostu przekonać, czy widownia zaakceptuje ten rodzaj filmu. Wiedzieliśmy, że jeśli się uda, będziemy mogli pójść dalej - mówił reżyser.
Nagość usprawiedliwiona
Choć Załuski obawiał się klapy, okazało się, że publiczności przypadł do gustu jego reżyserski styl, dlatego już rok później powstała jego pełnometrażowa, przeznaczona na duże ekrany "Zaraza". Film, opowiadający o epidemii czarnej ospy, obfitował też w liczne sceny erotyczne, które później stały się cechą charakterystyczną filmów Załuskiego. On jednak twierdził, że nigdy nie epatował nagością bezpodstawnie.
- To jest sprawa czysto warsztatowa – mówił w "Kinie". Jak twierdził, w "Zarazie" miały one konkretny cel. - Umieściłem je w filmie po to, żeby pokazać bytowanie w wielkim mieście we wszystkich aspektach, także takim, że pije się alkohol, tańczy, podrywa dziewczyny.
Reżyser niezrozumiany
Kolejne filmy Załuskiego to mocne, psychologiczne dramaty. Barbara Janicka twierdziła, że ich cechą wspólną jest "trzeźwa rzeczowość połączona z poczuciem humoru, swego rodzaju plebejski, ludowy racjonalizm". - Moim zdaniem sztuka przede wszystkim nie powinna hamować rozwoju umysłowego społeczeństwa, dla którego jest przeznaczona – podkreślał Załuski w "Kinie".
Ubolewał również nad tym, że krytyka tak często nie rozumie jego filmów. - "Zaraza" jest filmem o postawach w obliczu zagrożenia. A także o goryczy zwycięstwa bez uznania, wygranej nie różniącej się od klęski – mówił.
- Wśród różnych głosów o "Kardiogramie" czytałem i takie, że jest to realistyczny opis stosunków w małym miasteczku, a film zaczyna się sceną, kiedy matka dusi dziecko – irytował się, dodając, że tak naprawdę chodziło mu o pokazanie "obrazu stosunków we współczesnej Polsce. Marazmu i niemocy, jednostkowych ambicji i wysiłków, bicia głową o mur, uporczywego szukania odpowiedzi na najważniejsze pytanie".
Zwrot do komedii
Z czasem Załuski zwrócił się w stronę komedii. I tak powstały chociażby "Wyjście awaryjne", "Kogel-mogel" czy erotyczna komedia "Och, Karol". Jak się można domyślać, sale kinowe pękały w szwach. - Byłem pełen uznania dla reżysera Romana Załuskiego, który stworzył znakomitą obsadę. Zagrały w nim najpiękniejsze, najbardziej pożądane Polki tamtych czasów – zachwycał się w "Tele Tygodniu" Jan Piechociński, wcielający się w tytułową postać.
- Kreśląc postać Karola Górskiego od początku wiedzieliśmy, że nie będzie to typowy Don Juan. To miał być ktoś, kto nie potrafi odmówić kobiecie. Nie miałem żadnych wątpliwości - dodał aktor.
Dobre oko
Kolejnym filmem, uchodzącym dziś za kultowy, jest naturalnie "Kogel-mogel". To dzięki Załuskiemu kariera młodziutkiej Grażyny Błęckiej nabrała tempa. I to właśnie reżyser odkrył w Ewie Kasprzyk, grającej do tej pory głównie w dramatach, talent komediowy.
- Ja zostałam w tym filmie chyba obsadzona dlatego, że reżyser kiedyś zobaczył, jak wbiegam do sklepu, tuż przed jego zamknięciem – wspominała aktorka w rozmowie z Agatą Niemiec. - I podobno biegłam na tyle śmiesznie, że dostrzeżono u mnie zdolności komediowe. A wcześniej grałam głównie role dramatyczne.
Wielkie odkrycie
To również Załuski odkrył dla kina Bronisława Cieślaka. – Roman zobaczył mnie w telewizji. Pracowałem w Krakowie w radiu, przez sześć lat. Wtedy radio i telewizja tworzyły jedną instytucję zwaną Radiokomitetem. Koledzy zaproponowali mi żebym przeszedł do ośrodka telewizyjnego, wtedy jednego z najważniejszych w kraju – wspominał aktor w jednym z wywiadów.
- Roman Załuski siedząc w Warszawie, oglądał program, który się nazywał "Bez togi". Uznał, że jest we mnie coś interesującego. Kierownik produkcji tego serialu, Jan Włodarczyk, przysłał mi zaproszenie do Wrocławia na zdjęcia próbne. Cieślak pojawił się więc w odcinku "Znaków szczególnych", a ta rola otworzyła mu drzwi do serialu "07 zgłoś się", w którym stworzył postać porucznika Borewicza.