Shia LaBeouf: nic dziwnego, że Hollywood woli o nim nie pamiętać
25.01.2017 | aktual.: 25.01.2017 17:05
30-letni Shia LaBeouf od dłuższego już czasu zabiega o opinię najbardziej ekscentrycznej gwiazdy w Hollywood. Fani aktora oraz dziennikarze z kolorowych pism cierpliwie czekają na kolejne ekscesy i wywołane przez niego skandale, a on najwyraźniej nie zamierza ich zawieść.
Te działania mają oczywiście ogromny wpływ na jego karierę. LaBeouf od dłuższego już czasu nie pojawia się w filmach głównego nurtu. Nic dziwnego. Hollywood nie przepada w końcu za nieprzewidywalnymi buntownikami, którzy kpią sobie ze wszystkiego i nie mają szacunku dla „świętości”.
Teraz LaBeouf znowu dolewa oliwy do ognia. Właśnie zaangażował się w akcję protestacyjną, podczas której wyraża swoje niezadowolenie z nowego prezydenta. Mało tego, podczas demonstracji bezpardonowo zaatakował przedstawiciela skrajnej prawicy.
„On nas nie podzieli”
Projekt LaBeoufa wywołuje ogromne zainteresowanie mediów - i oczywiście dokładnie o to aktorowi chodziło.
LaBeouf transmituje obraz z kamery na ścianie nowojorskiego Muzeum Ruchomych Obrazów (można oglądać go na żywo na stronie hewillnotdivide.us) i zaprasza przechodniów, aby na oczach całego świata wyrażali swoje niezadowolenie z rządów Donalda Trumpa. Ci, którzy mają ochotę, recytują wraz z nim: "He will not divide us", czyli "On nas nie podzieli".
Jak zapowiada LaBeouf, jego akcja, która rozpoczęła się 20 stycznia, będzie trwała aż do końca kadencji nowego prezydenta.
Przepychanki przed kamerą
LaBeouf zorganizował swój projekt wraz z duetem artystów, Nastją Säde Rönkkö i Lukiem Turnerem, z którymi organizował już wcześniej część swoich happeningów. Pierwszym uczestnikiem projektu został Jaden Smith, syn Willa Smitha. Aktor twierdzi, że powtarzane przez nich słowa, ta swoista mantra, mają stanowić przykład "oporu lub uporu, opozycji lub optymizmu".
Akcja LaBeoufa wzbudza mieszane reakcje. W sieci już pojawił się filmik, na którym niepanujący nad emocjami aktor przepycha się z przedstawicielem tzw. alternatywnej prawicy (alt-right) , któremu projekt nie przypadł do gustu.
Mężczyzna podszedł do kamery, która transmitowała protest, i powiedział „14/88”, co jest nawiązaniem do zdania „We must secure the existence of our people and a future for White children” („Musimy zabezpieczyć byt naszego ludu i przyszłość dla białych dzieci.”) oraz „Heil Hitler”. Na reakcję LaBeoufa nie trzeba było długo czekać.
„Spielberg to nie reżyser”
Czy te polityczne manifestacje nie ściągną aktorowi na głowę kolejnych kłopotów? Zobaczymy niebawem, ale aktor od jakiegoś czasu i tak jest na czarnej liście Hollywood. Zwłaszcza po tym, jak zaatakował ulubieńca fabryki snów, Stevena Spielberga.
*- Przyjeżdżasz na miejsce i nagle orientujesz się, że to nie jest Spielberg, o którym marzyłeś. Spotykasz innego Spielberga, będącego na innym etapie swojej kariery. To nie reżyser, a raczej pieprzona firma *– oznajmił w jednym z wywiadów.
Nie podobał mu się też sposób pracy Spielberga i twierdził, że nie znosi ich wspólnych filmów (oprócz pierwszej części "Transformers", którą Spielberg tylko produkował). Te słowa nie przysporzyły mu wielkiej sympatii. Później zreflektował się, że chyba nieco przesadził i oznajmił, że trochę go poniosło, ale tak naprawdę "kocha Spielberga" i nazwał go "geniuszem". Tylko czy to pomoże?
Akcje pod wpływem
To oczywiście nie jedyne wpadki aktora. Niezbyt szczęśliwie skończyło się dla niego na przykład świętowanie 21. urodzin.
LaBeouf zapragnął kupić paczkę papierosów i udał się do jednego ze sklepów sieci Walgreens. Ponieważ jednak tego wieczoru wypił zbyt dużo, wdał się w kłótnię z ochroniarzem i po niezwykle burzliwej wymianie zdań, ze sklepu wyprowadziła go wezwana przez pracowników policja.
Kolejny eksces? Na planie filmu „The Necessary Death of Charlie Countryman”, chcąc „zrozumieć” swojego bohatera, wziął LSD. Eksperyment nie był zbyt udany – aktor wystraszył całą ekipę, biegając nago po planie i dewastując stojące mu na drodze przedmioty.
Nie ma tematów tabu
LaBeouf nie ma też żadnych oporów przed dzieleniem się z mediami szczegółami ze swojego życia – na przykład chętnie opowiadał o tym, jak sypiał z cudzymi dziewczynami. W jednym z wywiadów chwalił się, że uprawiał seks ze swoją koleżanką z planu, Megan Fox.
To wyznanie zapewne przemknęłoby bez większego echa, gdyby nie fakt, że Fox była związana wówczas ze swoim obecnym mężem, Brianem Austinem Greenem. W podobny sposób wkopał także zresztą inną aktorkę, Isabel Lucas.
Wyznawał również, że rolę w "Nimfomance" dostał w dość nietypowy sposób - za wszelką cenę postanowił przekonać producentów, by zatrudnili go do nowego filmu Larsa Von Triera. Kiedy więc podczas rozmowy producenci poprosili, by wysłał im zdjęcie swojego penisa, LaBeouf nie zastanawiał się nawet przez sekundę. Fotografia została doręczona, a Shia otrzymał wymarzony angaż.
„Nie jestem już sławny”
Były też bójki w barach czy głośna sprawa o plagiat. LaBeouf nakręcił niezwykle chwalony krótkometrażowy film „Howard Cantour.com”. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie wyszło na jaw, że aktor splagiatował komiks słynnego twórcy Daniela Clowesa.
Potem LaBeouf twierdził, że jego celem było wywołanie dyskusji na temat praw autorskich. Clowesa naturalnie przeprosił, a w swoim oświadczeniu kopiując wypowiedzi innych osób.
No i przypomnijmy jeszcze, jak podczas premiery „Nimfomanki” w Berlinie LaBeouf pojawił się publicznie z papierową torbą na głowie. „Nie jestem już sławny”, głosił wykonany na niej markerem napis. W ten sposób aktor chciał zamanifestować, że faktycznie zamierza wycofać się z życia publicznego. Jak widać - nic z tego nie wyszło.