"Social Network" to film niesamowicie współczesny, jeden z tych niewielu obrazów, które łapią teraźniejszość za gardło i na moment pozwalają spojrzeć jej w twarz.
Wchodzący do polskich kin "Social Network" to film niesamowicie współczesny, jeden z tych niewielu obrazów, które łapią teraźniejszość za gardło i na moment pozwalają spojrzeć jej w twarz. David Fincher z precyzją chirurga ukazuje mechanizmy działania świata, tłumaczy największy społeczny fenomen naszych czasów i nie traci przy tym kontaktu z rzeczywistością. A przy okazji potwierdza, że pomimo słabszych filmów, wciąż jest w ścisłej czołówce najlepszych hollywoodzkich reżyserów. (tp/mn)
Uwierzycie, że kiedyś ludzie słuchali muzyki z płyt CD?
Historia Marka Zuckerberga (Jesse Eisenberg) i Eduardo Saverina (Andrew Garfield), założycieli Facebooka, to właściwie samograj.
Zuckerberg, zamknięty w sobie, bezczelny geniusz, stworzył największy na świecie portal społecznościowy od zera, na domowym komputerze, dzięki pomocy kilku kolegów z uczelni i pieniądzom Saverina - swojego najlepszego i jedynego przyjaciela. Pomysł pożyczył od bogatych, uczelnianych dupków - braci Winklevoss (swoją droga wioślarzy olimpijczyków) - a w rozkręcaniu przedsięwzięcia pomagał mu szalony Sean Parker (Justin Timberlake), legenda Internetu, założyciel Napster.com, strony, która zrewolucjonizowała przemysł muzyczny (uwierzycie, że kiedyś ludzie słuchali muzyki z płyt CD?).
Najmłodszy miliarder świata
Widz z 2010 roku może być nieco zszokowany, ale Facebook zaczynał jako elitarna społeczność fajnych ludzi z najmodniejszych uniwersytetów. Dziś, w momencie, gdy na portalu Zuckerberga i Saverina zarejestrowanych jest 500 milionów użytkowników, może się to wydawać niewiarygodne, ale kiedyś by dostać się do tego grona trzeba było dostać specjalne zaproszenie.
Scenariusz Aarona Sorkina oparty jest na dwóch pozwach przeciwko Zuckerbergowi - jednym wytoczonym przez braci Winklevoss i drugim wytoczonym przez Saverina, który stracił wpływy w firmie wskutek sztuczek prawników Zuckerberga i Parkera.
Historyczne tu i teraz
"Social Network" to przede wszystkim doskonały obraz dziejącej się na naszych oczach historii. Fincher opowiada o ludziach wciąż pojawiających się na pierwszych stronach gazet, a zupełnie niezrozumiałych dla przeciętnego obywatela korzystającego z ich wynalazków.
Bill Gates, Steve Jobs, Mark Zuckerberg, Sean Parker, Jimmy Wales, Tom Anderson, Chris DeWolfe, Larry Page, Sergey Brin, Steven Chen, Chad Hurley, Jawed Karim. To jednostki mające równie wielki wpływ na współczesny świat, co prezydenci krajów, naftowi szejkowie i dowódcy Al-Kaidy. To wizjonerzy w dżinsach i trampach, miliarderzy zarabiający na własnym geniuszu, wariaci z Doliny Krzemowej, cyfrowi wizjonerzy tworzący Internet - medium uznawane dziś za jeden z najważniejszych wynalazków w historii ludzkości.
Majstersztyk Finchera
Od strony technicznej cały film to majstersztyk. Mimo iż opowiadające o procesach sądowych, dzieło Finchera ani na moment nie staje się nudnym prawniczym dramatem. Scenariusz Sorkina mógłby być podręcznikiem dla scenarzystów - autor skryptu do "Ludzi honoru" doskonale buduje napięcie, nawet na moment nie gubi tempa, a tak dobrze napisanych dialogów nie słyszałem od czasów "Bękartów wojny".
Zachwyca też aktorstwo, zwłaszcza rewelacyjna kreacja młodego Jesse'ego Eisenberga, na którego barkach spoczął ciężar całej opowieści. Trudno nie komplementować też niepokojącej, elektronicznej (choć gdy trzeba sięgającej i do muzyki klasycznej) ścieżki dźwiękowej autorstwa Trenta Reznora (Nine Inch Nails).
Boleśnie szczery
Obojętne jak wiele fikcji byłoby w "Social Network" (założyciel Facebooka twierdzi, że całkiem sporo), jest to obraz prawdziwy.
Samotny, opuszczony przez bliskich, wpatrzony w ekran laptopa Zuckerberg z ostatnich scen może być całkowitym kłamstwem - nie zmienia to faktu, że tak właśnie wygląda współczesny człowiek. I czy tego chcemy czy nie, "Social Network" to boleśnie szczery film o naszych czasach.
Tomasz Pstrągowski (komiksomania.pl)