Spotkanie na szczycie
Filmowe spotkanie Angeliny Jolie i Johnny’ego Deppa to prawdziwe wydarzenie. Dwie gwiazdy, dwa talenty, dwie persony. To nie zdarza się często.
A jednak, film z ich udziałem… rychło przeminie z wiatrem. Jest nieudany. Samo w sobie nie powinno nas to specjalnie dziwić. Gwiazdorskie duety bardzo rzadko sprawdzają się na ekranie. Zazwyczaj brakuje dla ich wymuszonej konfrontacji odpowiedniego scenariusza. Czasem znajomości aktorskiego emploi. Innym razem gatunkowego wyczucia. Tutaj zawiodło wszystko po kolei.
Ktoś wpadł na pomysł, że niemiecki reżyser Florian Henckel von Donnersmarck, autor nagrodzonego Oskarem "Życia na podsłuchu", potrafi sprostać podobnemu tematowi (szpiegowsko-miłosna intryga) w zupełnie obcej sobie poetyce hollywoodzkiego widowiska. Zupełnie jakby zapomniano, że ostatni z podobnych angaży skończył się kompromitacją – Oliver Hirschbiegel, reżyser "Upadku" i "Eksperymentu" długo jeszcze będzie lizał rany po nieudanej przymiarce do kina sci-fi, jaką była "Inwazja".
"Turysta" nie jest wprawdzie filmem tak słabym, ale na plus rozliczyć go nie sposób. Wady ma trzy. Pierwsza: między rzeczoną parą nie sposób doszukać się iskry, która w ich ekranowe mizdrzenie pozwoliłaby uwierzyć. Jolie i Depp są tu jak białe małżeństwo, które świetnie prezentuje się w towarzystwie, ale już sypialnie ma oddzielne. Druga: fabuła jest nie tyle mało wyrafinowana, co boleśnie oczywista. Nie potrzeba wiele filmowego obycia, by rozgryźć o co w tym wszystkim chodzi. A gdy już wiemy… cała ta szarpanina przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Trzecia słabość filmu wydaje się najbardziej znamienna. Reżyser nie rozumie poetyki kina hollywoodzkiego. Nie potrafi grać odpowiednimi akcentami, nie umie rozgrywać znaczonych kart. Dysponując fabułą tak wytartą, trzeba oszukiwać. Uwodzić nas i zwodzić, aż dostrzeżemy w tym wszystkim coś nowego, wartego zachodu. Tutaj bardzo o to trudno. Jakkolwiek trywialnie to zabrzmi, to wszystko naprawdę już było.