"Stowarzyszenie Umarłych Poetów": mało brakowało, a Robin Williams by nie zagrał© Domena publiczna

"Stowarzyszenie Umarłych Poetów": mało brakowało, a Robin Williams by nie zagrał

2 czerwca 2019 r. mija trzydzieści lat odkąd "Stowarzyszenie Umarłych Poetów” pojawiło się w polskich kinach. Film wywołał gorącą dyskusję o potrzebie zmiany edukacji i ta trwa do dziś.

"Kapitanie! Mój Kapitanie! Minął lęku czas"

Film Petera Weira do dziś jest uważany za jeden z ważniejszych tytułów minionych dekad. Oglądałam go kilkukrotnie. I za każdym razem "Stowarzyszenie..." wciąż niezmiernie mnie zachwyca i skłania do niejednej refleksji. I to mimo upływu lat, nabrania nowych doświadczeń, mimo wielu przełamanych w kinie tabu, technologii, która poszła naprzód oraz coraz większej odwagi filmowych twórców,

I choć na sukces zapewne złożyło się wszystko naraz: i scenariusz, i utalentowani aktorzy młodego pokolenia, charyzmatyczny Robin Williams w roli profesora Johna Keatinga i reżyser stojący za świetnym "Truman Show”, to jednak filmowi nie można odmówić tego szczególnego elementu, który sprawia, że całość staje się daniem wytrawnym - idealizmu.

"Stowarzyszenie" jest filmem tak samo smacznym wizualnie, jak i treściwym w substancje odżywcze. Minerałem jest tu temat inicjacji - mimo upływu trzech dekad wciąż aktualny i domagający się uwagi. Bo dotyczy każdego człowieka na pewnym etapie życia - wszyscy wchodzimy w dorosłość. To przecież kluczowy moment. Nagle trzeba podjąć decyzję o tym, co dalej. Kim będę? W co wierzę? Co jest moją jakością? W co będę wkładał energię? Jakie nasiona zasiać?

Brzmi znajomo? Oczywiście. Bo każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu mierzył się z tymi tematami jakiś czas temu. Lub mierzy się teraz. Bo przecież pewne sprawy są istotne i "gorące” niezależnie od tego, ile mamy lat i w jakiej epoce przyszło nam żyć.

Obraz
© Youtube.com

Kropla draży skałę

Akcja opowieści toczy się w roku 1959 r. w elitarnej, choć bardzo konserwatywnej Akademii Weltona. Szkoła uznaje tylko te zasady, które nie powodują rewolucji, a co najwyżej wspierają status quo. Co odważniejsi buntują się, przemycając zakazaną literaturę, której zabrania cenzura. Jednak dopiero pojawienie się charyzmatycznego profesora Keatinga wprowadza nie lada zamieszanie. John Keating to były wychowanek szkoły, który odważył się żyć inaczej. Wbrew tradycji. I takie też jest jego nauczenie: niepokorne, rewolucyjne, zachęcające do poszerzania umysłowych granic.

Młodzi chłopcy zainspirowani nietypowymi lekcjami i opowieścią o dawnym "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów”, postanawiają założyć taką samą grupę. W tajemnicy przed wszystkimi spotykają się w jaskini odkrytej nieopodal internatu. Czytają na głos największe dzieła literatury, dyskutują, wymieniają się poglądami, stając się jednocześnie najlepszymi przyjaciółmi.

W każdym z nich zachodzi coraz większa zmiana – zarówno intelektualna, jak i emocjonalna. Idąc za przykładem nieżyjących autorów i ich bohaterów, odważają się mówić, co myślą i co czują. Nie godzą się na to, co szare, płytkie i powierzchowne. Bo świat nie jest jednowymiarowy i zawiera w sobie każdą możliwość. Zaczynają też zdawać sobie sprawę, że niezwykłe rzeczy bardzo często kryją się w tym, co zakazane, niepoprawne politycznie i "niebezpieczne".

Obraz
© Materiały prasowe

O mały włos!

Krótko po premierze film wywołał prawdziwy zachwyt wśród największych krytyków filmowych. Ugruntował pozycję Robina Williamsa i jednocześnie dał przepustkę do sławy Ethanowi Hawke'owi czy Robertowi Leonardowi, którzy po filmie zaczęli być zasypywani propozycjami.

Jak się jednak okazuje, sukces filmu nie był oczywisty. Najwyraźniej los sprzyjał produkcji. Mało brakowało, a otrzymalibyśmy nie dramat, a musical. To raz. A dwa – Robina Williamsa mogło wcale nie być. Początkowo wytwórnia filmowa upierała się, by scenariusz oddać w ręce reżysera "Zemsty nerdów”, Jeffa Kanewa.

Ten natomiast w roli nauczyciela widział... Liama Neesona. Wytwórnia uparła się jednak przy Williamsie. Robin Williams nie odmówił pracy z dość (delikatnie mówiąc) charakterystycznym reżyserem, ale tarcia między nimi zaczęły być widoczne już po pierwszym "klapsie". Ostatecznie Kanewa zwolniono, a na jego miejsce pojawił się Paul Weir.

Obraz
© Domena publiczna

Historia (tylko trochę) oparta na faktach

Scenariusz stworzony przez Toma Schullmana bazuje na autentycznych wydarzeniach z jego osobistego życia. Postać Johna Keating jest bowiem zlepkiem dwóch dawnych nauczycieli Schullmana z czasu college'u, którzy inspirowali go, gdy sam był chłopakiem u progu dorosłości.

Jeden z nich, Harold Clurman, nauczył Toma podstaw pisania scenariuszy. Drugi, Samuel Pickering, nauczyciel angielskiego rozwinął w Tomie niezwykłą wrażliwość na sztukę i umiejętne posługiwanie się językiem. Scenariusz miał być hołdem i podziękowaniem dwóm profesorom. Stał się jednak czymś znacznie większym – prawdziwym i głośnym manifestem o potrzebie zmiany systemu edukacji. O porzuceniu tego, co skostniałe w tradycji. W końcu wołał o otwarcie się na inność i wrażliwość, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ale przede wszystkim to film o nawiązywaniu prawdziwych relacji. Zwłaszcza tak ważnej jak nauczyciel-uczeń.

Film nie kończy się dobrze. Jeden z podopiecznych Akademii Weltona popełnia samobójstwo, a profesor Keating odchodzi ze szkoły ze spuszczoną głową. I choć już przez chwilę wydaje nam się, że cały ten bunt był tylko groźną zabawą, grą niewartą świeczki, to ostatnie sceny udowadniają, że wychowankowie pójdą w świat z mocnym kręgosłupem i ideałami, które zbudują ten świat na nowo. A będzie miejsce na każdą z emocji i prawo do bycia sobą.

Obraz
© Domena publiczna

To film obowiązkowy w dzisiejszej polskiej szkole. Nie tylko dla uczniów, ale przede wszystkim dla nauczycieli, którzy zamiast dyskutować, bardzo często narzucają określony punkt widzenia. Za mało mamy dyskusji, za mało rozmowy, a za dużo autorytetów.

Tymczasem "Stowarzyszeni Umarłych Poetów" udowadnia że droga do serc wiedzie przez partnerstwo. Ten film zachwyci też wszystkich, którzy czują się inni - bo ich wartości kłócą się z tym, co promuje świat popkultury.

Obyśmy w najbliższej przyszłości dostali więcej filmów inspirujących do bycia wiernym sobie. W czasach pełnych pomieszania i dezorientacji wszystkim nam to dobrze zrobi.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)