Strasburger: Miałem połamane żebra i wstrząśnienie mózgu

[

Strasburger: Miałem połamane żebra i wstrząśnienie mózgu
Źródło zdjęć: © AKPA

22.07.2010 11:36

]( http://www.fakt.pl )
Chciał być marynarzem, inżynierem, a nawet wyczynowym sportowcem. Los jednak spłatał mu figla. Dziś *.*

Choć program ma status niemal kultowy, często staje się przedmiotem drwin. Karol Strasburger nie przejmuje się jednak podobnymi opiniami i twierdzi, że ten teleturniej wiele go nauczył. Faktowi opowiada o swoich młodzieńczych marzeniach, wypadku, z którego ledwo uszedł z życiem i pasji do sportów ekstremalnych.

– Mało osób wie, że był pan studentem Wyższej Szkoły Morskiej.

– W mojej rodzinie była żeglarska tradycja, to udzieliło się również mnie. Los chciał, że życie potoczyło się inaczej. Kiedyś chciałem być żeglarzem. Wyobrażałem sobie ten zawód jako szalenie romantyczny, morskie życie od portu do portu. Okazało się jednak, że rzeczywistość jest całkowicie inna. Pracowałem w Marynarce Handlowej, pływaliśmy na śmierdzących statkach, do tego okazało się, że choroba morska wcale nie jest mi obca. Rozczarowałem się...

– Romantyczna natura zdecydowała o wyborze zawodu?

– Oj muszę przyznać, że miałem wiele pomysłów na życie. Po Szkole Morskiej przyszedł czas na Politechnikę Warszawską. Chciałem być inżynierem, potem myślałem, że zawodowo zajmę się sportem. I chyba humanistyczny romantyzm sprawił, że w końcu zdecydowałem się na Szkołę Teatralną i zostałem aktorem.

– Ale sport wciąż zajmuje ważne miejsce w Pana życiu?

– Zdecydowanie. Uprawiałem gimnastykę akrobatyczną, wyczynową. To sport wymagający niezwykłej koncentracji, skupienia. To dało mi też bardzo dobry podkład pod moją późniejszą pracę aktorską. Gimnastyka uczy dyscypliny, hartu i cierpliwości.

– Podczas akrobacji cyrkowych omal pan nie zginął.

- Wykonywałem numer, który nazywa się "skokiem śmierci". Linki, które mnie podtrzymywały, urwały się, a ja poleciałem na ziemię. To mogło się skończyć tragicznie, ale na szczęście ktoś nade mną czuwał. Pęknięte żebra, potłuczenia całego ciała, wstrząs mózgu, ale przecież mogło być o wiele gorzej.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

window.open(this.href);return false;">Joanna Brodzik ciężko pracuje w upalne lato

Zobacz także:

**[

BACHLEDA PRZYŁAPANA NA BALANDZE ]( http://film.wp.pl/ale-cyrk-z-ta-curus-6025280843056257g ) * *[

KAMERA W PRYSZNICU ]( http://film.wp.pl/gabka-czy-pumeksem-czyli-z-kinem-pod-prysznicem-6025281258787969g ) * *[

ŚLICZNOTKA Z BARU MLECZNEGO ]( http://film.wp.pl/jej-kariera-zaczela-sie-w-barze-mlecznym-portret-poli-raksy-6025281115739265g ) * *[

POLSKIE SEKSBOMBY BEZ MAKIJAŻU ]( http://teleshow.wp.pl/obnazamy-polskie-serialowe-seksbomby-6034033566327937g )**
[

]( http://www.fakt.pl )

– Nie zniechęciło to pana do sportów wyczynowych?

– Wręcz odwrotnie. Kontuzje i wypadki nigdy mnie nie odstraszały. W gimnastyce jeśli ktoś spadł z jakiegoś przyrządu, to instruktor kazał od razu próbować jeszcze raz i ja się tego nauczyłem. Dlatego wypadki mnie nie zrażały, one są po prostu wpisane w takie sporty.

– W latach 70. grywał pan w filmach w NRD i Czechosłowacji. Spotkał się pan z krytyką z tego powodu?

– Na szczęście nie. Zresztą ja nie grywałem w filmach, które w jakikolwiek sposób byłyby zaangażowane w tematykę polityczną. To były głównie filmy przygodowe. Jedyne, z czym się spotykałem, to z zazdrością. Wtedy w Polsce poziom zarobków był zdecydowanie gorszy, a przede wszystkim nic nie można było kupić. Sklepy były puste. Dlatego praca za granicą, nawet w Czechosłowacji czy NRD była ogromną możliwością. Pamiętam, że po buty jeździło się do Niemiec, a my mogliśmy kupić ich tyle, ile nam się tylko podobało. Tym bardziej, że marek nie można było wwieźć do Polski, więc musieliśmy wszystko wydać na miejscu.

– Po serialu „Noce i Dnie” stał się pan bożyszczem kobiet.

– Tak mówią... Myślę, że to postać Józefa Toliboskiego, którego grałem, sprawiła, że kobiety widziały we mnie ideał mężczyzny. Wszystkie panie pamiętały scenę, w której mój bohater zrywał kwiaty dla ukochanej, nie przejmując się tym, że musi po kolana broczyć w wodzie. Kobiety tęsknią za takimi romantycznymi gestami i to sprawiło, że kochały się w Toliboskim, wcale nie we mnie. Rzeczywiście, spotykałem się z wielkim zainteresowaniem płci żeńskiej. Dostawałem mnóstwo listów, propozycje spotkań, a nawet oferty matrymonialne. Teraz niestety czasy się zmieniły i choć listy przychodzą, to zawierają jedynie prośby o pomoc, a nie oświadczyny...

– Prowadzi pan „Familiadę”. Koledzy po fachu śmieją się czy zazdroszczą?

– Kiedy zaczynałem prowadzić teleturniej, a było to 16 lat temu, środowisko było tym faktem mocno zdziwione. Wówczas wszyscy uważali, że aktorowi to nie wypada. Na szczęście wszystko się zmienia. W końcu mówienie o tym, że jest coś złego w fakcie, że ktoś zarabia pieniądze, jest po prostu bez sensu.

– Praca w „Familiadzie” daje satysfakcję?

– Tak. „Familiada” nauczyła mnie otwarcia się na ludzi. Cieszę się, że ta praca wciąż sprawia mi przyjemność, mimo że minęło już tyle lat. To dla mnie rodzaj pewnej edukacji. Nie ma to nic wspólnego z aktorstwem, trzeba mówić od siebie, pokazać samego siebie, obnażyć się.To dla mnie wielki sukces, że udało mi się nikogo nie udawać w tym programie i pokazać się w nim jako ja.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)