"Szron" [RECENZJA]: miłość i śmierć w Donbasie. Mroczne litewskie kino drogi
Jeden z najdziwniejszych, najbardziej niepojących filmów, jakie widziałem w ostatnich miesiącach. Litewski reżyser Šarūnas Bartas kreśli w nim ponurą wizję człowieczeństwa, w którym zwycięża gen autodestrukcji. I każe pomyśleć: może ja też go mam?
13.02.2018 | aktual.: 15.02.2018 12:19
Bohaterami filmu jest dwójka Litwinów, którzy wyruszają z pomocą humanitarną do Donbasu. Właściwie nie wiemy, jaka jest ich motywacja. Czego właściwie szukają w starym samochodzie na pochłoniętej wojną Ukrainie? Są młodzi, mogą iść do pracy, założyć firmę lub rodzinę, wybierają niebezpieczną podróż, jakby sami pchali się w objęcia Tanatosa.
Kino drogi? Tak, ale zapomnijcie o fajerwerkach ze "Swobodnego jeźdźca" i "Thelmy i Louise". Litewski reżyser przygląda się ukraińskim bezdrożom rozpadającym się na naszych oczach kraju. Wrażenie realizmu jest uderzające.
Słowem kluczem do interpretacji tego filmu jest "melancholia". Podtytuł książki Marka Bieńczyka na ten temat brzmi "o tych, co nigdy nie odnajdą straty". Wszystkich bohaterów "Szronu" charakteryzuje dziwne poczucie braku. Czegoś im brakuje – ale czego? Czegoś szukają – nie wiadomo co. Ich podróż przez Litwę i Ukrainę uświadamia, że poruszają się w dziwnej przestrzeni. Między Wschodem i Zachodem. Trochę Nigdzie.
W takim "nigdzie" zawieszony jest upojony alkoholem bohater grany przez Andrzeja Chyrę, który ma pomóc bohaterom przedostać się do Donbasu. W gruncie rzeczy jest jak Charon, pomagający zbłąkanym duszom przedostać się do krainy śmierci.
Frapujący, trudny film, ale warto się z nim zmierzyć, choćby dlatego, że to niezwykle rzadka okazja do zobaczenia produkcji naszych sąsiadów. O ich kinematografii prawie nic nie wiemy.
Ocena 7/10
Łukasz Knap