"Teraz jest dobry moment na filmy o PRL‑u". Tomasz Schuchardt o nadchodzącej premierze filmu "Chrzciny"
Na dużym ekranie wcielił się już m.in. w rolę legendarnego artysty rewiowego, rapera, milicjanta tropiącego seryjnego mordercę i porucznika walczącego w powstaniu warszawskim. W najnowszym filmie Jakuba Skoczenia "Chrzciny" (w kinach od 18.11) Tomasz Schuchardt mierzy się z przewrotną historią rodzinną, której tłem są ważne wydarzenia w historii Polski. Podczas naszej rozmowy aktor opowiedział mi o swoim filmowym bohaterze i o tragikomicznym obrazie PRL-owskiej rzeczywistości w polskim kinie.
14.11.2022 | aktual.: 14.11.2022 16:46
Agnieszka Małgorzata Adamska, Wirtualna Polska: "Chrzciny" to opowieść o rodzinie, w której brakuje rodzinności, za to nie brakuje konfliktów. Rodzeństwo toczy ze sobą bitwy na polu ideologicznym, religijnym, obyczajowym. W tych sporach na pierwszy plan szczególnie wysuwa się twój bohater.
Tomasz Schuchardt: Ten film to bardzo ciekawy portret polskiej dysfunkcyjnej rodziny. Brakuje w niej ojca, a o tym, co się z nim stało, widzowie dowiedzą się z wraz z biegiem akcji. Wszystko to stanowi preludium do wciąż zaogniających się konfliktów, których powodem są niewyjaśnione historie z przeszłości. Rzeczywiście, duża w tym rola mojego bohatera Wojtka, bo z powodu dawnych krzywd i urazów nie był w rodzinnym domu od wielu lat. Wyjątkowo widoczny jest tu konflikt pomiędzy Wojtkiem a jego starszym bratem, ponieważ każdy z nich stoi po innej stronie barykady. Akcja filmu toczy się w czasach PRL-u, dokładnie w dniu wprowadzenia stanu wojennego. Wojtek wyjechał z rodzinnej wsi, jest działaczem partyjnym, pracuje w kopalni. Jego starszy brat został w rodzinnym domu, jest zagorzałym antykomunistą i katolikiem. Chcieliśmy jednak pokazać, że Wojtek nie jest takim ideowym komunistą – tak naprawdę poszedł w tę stronę, bo nie miał wyboru. Podczas kłótni na pogrzebie ojca mój bohater doświadczył głębokiego upokorzenia. To sprawiło, że postanowił zerwać z Kościołem katolickim i odciąć się od swojej rodziny.
Wojtek to postać pełna sprzeczności. Jakie miałeś przemyślenia na temat swojego bohatera na etapie budowania swojej postaci?
Wojtek uciekł od rodziny i urządził się w swoim nowym życiu. Jest działaczem partyjnym, więc ma pieniądze i żyje na stabilnym gruncie. Jego tryb życia w porównaniu z codziennością jego bliskich na pewno wywołuje dysonans. Wydaje mu się, że poszedł dobrą drogą, bo w obliczu wszechobecnych braków on może kupić sobie wszystko – poza miłością i rodzinnym ciepłem. Ja sam pochodzę z sześcioosobowej rodziny, mam trójkę rodzeństwa i trudno mi sobie wyobrazić taką rozłąkę z bliskimi na długie lata. Z jednej strony o jego odejściu zadecydowała głęboka uraza, ale z drugiej strony mój bohater tęskni za rodzinnym domem, chciałby się przełamać i wrócić do bliskich.
Chwaląc się swoim bogactwem, twój bohater wcale im tego nie ułatwia. W rozmowie z siostrą powiedział nawet: "Wszystko leży na ulicy, tylko trzeba się schylić".
To jest właśnie takie bardzo polskie podejście – nie ułatwia przez to, że pokazuje drogi samochód. Chwalenie się tym, co się ma, nie powinno być traktowane źle, ale w Polsce zawsze tak było. To się już zmienia wraz z kolejnymi pokoleniami, ale według tego dawnego sposobu myślenia, jeżeli ktoś coś miał, to na pewno to ukradł. Wojtek na swój samochód zarobił – według niego uczciwie, choć może nie w uczciwym systemie. Chciał pochwalić się tym, że coś ma i że jest u niego dobrze. Myślę, że chwalenie się swoimi sukcesami nie jest niczym złym, natomiast w wielu rodzinach – w tym w tej naszej, filmowej rodzinie – jest to traktowane bardzo negatywnie. Postawa mojego bohatera nie wynika z chęci przechwalania się, tylko z jego poczucia szczęści i dumy, że coś osiągnął. On w ten sposób chce powiedzieć bliskim: "Macie mnie za czarną owcę, ale ja naprawdę ciężko pracowałem i doszedłem do czegoś dzięki własnym wysiłkom".
Niestety, w rodzinie Wojtka działa ten mechanizm, o którym wspomniałaś. Wszyscy oprócz jednej siostry traktują jego zachowanie w jednoznaczny sposób – że się sprzedał. Mój bohater stara się z tym walczyć. Zresztą uważam, że bardziej w rodzinnym pojednaniu przeszkadza nie dobrobyt, tylko ta mocno okopana zawiść ze strony starszego brata, który nie jest na pojednanie gotowy.
"Chrzciny" to nie pierwsza produkcja z twoim udziałem, której akcja osadzona jest w ponurej, komunistycznej Polsce. Jak się czujesz, odtwarzając przed kamerą rzeczywistość tamtych lat?
Wydaje mi się, że teraz jest bardzo dobry moment na opowieści o PRL-u. O tych czasach powstało już wiele filmów z udziałem ludzi bezpośrednio dotkniętych tym systemem – niewątpliwie zbrodniczym, cechującym się brakiem poszanowania dla obywateli, wymuszającym donosicielstwo itp. Filmowcy sięgnęli po dwa różne sposoby przedstawienia tej epoki. Pierwszy z nich jest zdecydowanie najbliższy prawdzie, często nawet 1:1, jak np. kino moralnego niepokoju. Druga metoda to pokazanie PRL-u w taki sposób, jak zrobił to Stanisław Bareja, czyli z przymrużeniem oka – obśmiewając te czasy i wyolbrzymiając ich absurdy.
Nasz film jest zdecydowanie bliższy "Człowiekowi z żelaza", ale jest to jeszcze inna opowieść, ponieważ tworzą ją ludzie, którzy przeważnie PRL-u już nie pamiętają. To świeża krew, dzięki której możemy spojrzeć na te wydarzenia z większym dystansem, pobawić się tą epoką. Z drugiej strony jednak wciąż żyją osoby, które w niej funkcjonowały, dzięki czemu jesteśmy w stanie odtworzyć krajobraz PRL-u z doskonałą dokładnością. Myślę, że wbrew pozorom niewiele zmienił się nasz świat przez te cztery dekady. Człowiek z epoki PRL-u posiadał takie same emocje jak człowiek współczesny, którym jestem ja i który tych emocji użycza teraz swojej postaci.
CHRZCINY - zwiastun #2 W kinach od 18 listopada
W rodzinnym domu Wojtka ogromną rolę odgrywa religia. Zastanawiam się, czy to nie religijny fanatyzm matki skłonił twojego bohatera do radykalnej zmiany poglądów i przejścia na drugą stronę barykady.
Ta opowieść jest tragikomedią, a religijność matki mojego bohatera ma właśnie komediowy wydźwięk. Wątkiem dramatycznym jest niewątpliwie zawiść Wojtka w stosunku do wuja, który niegdyś go upokorzył, kiedy na oczach wszystkich wymierzył mu policzek. Dramatyczna jest także historia śmierci ojca Wojtka, z powodu której wydarzył się ten wspomniany incydent. Tak naprawdę tylko matka wie, jak było w rzeczywistości. Dziecko pamięta zawsze inaczej niż rodzice, bo ma inną perspektywę i ograniczony dostęp do źródeł wiedzy. Niestety, na przestrzeni lat bohaterowie naszej historii bardzo się od siebie oddalili przez te licznie kłótnie i nieporozumienia. Ciężko teraz zmienić im nastawienie po tylu latach.
Myślę, że ten film jest ciekawy właśnie przez ten wątek komediowy. Choć w życiu bohaterów wydarzyły się różne dramaty, dużo lepiej opowiadać o nich z humorem i z przymrużeniem oka. To w sumie bardzo prawdziwa i życiowa opowieść, bo przecież w rzeczywistości każda historia ma podłoże tragiczne i komediowe. Nie ma tragedii bez komedii i nie ma komedii bez dramatu – to są nierozerwalne gatunki. Reżyser Kuba Skoczeń znalazł tu doskonałe proporcje, dzięki czemu możemy się zarówno pośmiać, jak i zamyślić.
Tytułowe chrzciny miały być dla Marianny i jej dzieci okazją do spotkania po latach i zażegnania dawnych konfliktów. Udało się?
Cel, który założyła sobie matka mojego bohatera, był bardzo karkołomny. Pojawia się więc pytanie: czy jakikolwiek sukces związany nawet z częściową realizacją tego celu jest sukcesem? Nie wszystko, co sobie wymyśliła, było możliwe do realizacji. Na pewno coś w tej rodzinie się zmieniło, i to niesie nadzieję na nowe, lepsze życie całej rodziny. Jako widz po obejrzeniu tego filmu poczułem, że chętnie bym tych bohaterów jeszcze zobaczył, bo chciałbym się dowiedzieć, co wydarzyło się dalej. Nie chodzi o to, żeby kręcić "Chrzciny 2". Ja po prostu lubię zostawać z poczuciem niedopowiedzenia i wtedy sam sobie układam w głowie ciąg dalszy. To jest chyba najlepsze w kinie, że nie dajemy gotowych odpowiedzi, tylko pozwalamy widzom snuć domysły i puszczać wodze fantazji. Ciekawe, jaki scenariusz przyszłość napisze naszym bohaterom…