Tom Cruise kontra świat
Ethan Hunt jest najskuteczniejszym agentem pracującym dla jakiekolwiek agencji jakiegokolwiek kraju na świecie. Wystarczy obejrzeć pierwsze 3 części "Mission: Impossible", w których pan Hunt skacze po pędzących pociągach, ściga się na motorach (z latającymi w tle gołębiami) i infiltruje Watykan. A nade wszystko bardzo szybko biega. Lista jego osiągnięć jest tak imponująca, że w naszym świecie Hunt zapewne już dawno dostałby medal, zostałby mianowany szefem całego działu wywiadowczego, usiadłby za biurkiem i spokojnie niczym *Robert Redford w "Zawód: Szpieg" koordynował operacje specjalne, a nie narażał się raz po raz na śmierć.*
29.12.2011 09:25
Wygląda jednak na to, że Ethan Hunt (Tom Cruise) jest po prostu jedynym agentem IMF, na którym można polegać. Agentka Jane (Paula Patton) nie potrafi zapanować nad smutkiem i złością, technik Benji (Simon Pegg) jest mocny w gębie, ale w walce już nie aż tak bardzo, a analityk Brandt (Jeremy Renner) jakoś nie może pogodzić się sam ze sobą (biedaczek). Nawet sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych popełnia błędy jak student I roku akademii FBI. Huntowi nie pozostaje więc nic innego, jak po raz kolejny uratować świat. I robi to w naprawdę widowiskowy sposób.
Film rozpoczyna się od sceny ucieczki z rosyjskiego więzienia i nie zwalnia nawet na chwilę. Już po kilkunastu minutach wybucha Kreml, wina za incydent spada na zespół Hunta. Agenci zostają odcięci od wsparcia, ale postanawiają wyjaśnić sprawę do końca - złapać terrorystę o pseudonimie Cobalt, poszukującego kodów do odpalenia rosyjskich głowic nuklearnych (które, jak uczą filmy i gry, leżą sobie to tu, to tam). Misja zaprowadzi ich w takie miejsca jak Dubaj czy Bombaj, kolorowe, pełne życia, czekające tylko na zdemolowanie w obronie wolności i demokracji.
Reżyser Brad Bird, odpowiedzialny za takie animowane hity jak "Iniemamocni" czy "Ratatuj", świetnie czuje się w konwencji filmu akcji, łącząc ze sobą zapierające dech sceny pościgów i wybuchów z odrobinę bardziej kameralnymi momentami wprowadzającymi humor. Udanie operuje wewnętrznym językiem serii, wprowadzając sceny, których brak byłby w "Mission: Impossible" tak zauważalny jak James Bond zapominający się przedstawić w charakterystyczny dla siebie sposób.
Bird wnosi do kina akcji dodatkowy fabularny element, który nadaje 4 części "Mission: Impossible" indywidualny szlif. Zdani na siebie agenci walczą nie tyle ze Złowieszczą Organizacją Terrorystyczną, ale z okolicznościami i pechem. Muszą ciągle improwizować, zmieniając plany, walcząc z żywiołem, liczyć na siebie nawzajem, a nie na supernowoczesne gadżety zaprojektowane dla Batmana. Nadaje to wielu sytuacjom nieco komiczny rys, ale jednocześnie sprawia, że film staje się czymś więcej niż po prostu kolejnym przykładem na solidnie zrealizowane kino akcji. Oto film, w którym Tom Cruise walczy z całym światem.
Wobec "Mission Impossible: Ghost Protocol" bardzo łatwo jest być złośliwym. Żadna to sztuka - wyśmiewać momentami słabe dialogi i brak przeciwnika godnego Ethana Hunta. Wytykać błędy i niedociągnięcia tworom kultury popularnej, podciągać interpretacje, krytykować sztampowość fabuły i postaci - to potrafi każdy rozgarnięty licealista z własnym blogiem. W dzisiejszych czasach każdy ma się chyba za Rogera Eberta, krytyka filmowego, który już widział wszystko i wszystko wie. Kłopot tylko w tym, że taki Roger Ebert potrafi w kinie usiąść, zachować swoje komentarze dla siebie i poddać się iluzji wielkiej przygody.
Jest kino do interpretowania i jest kino do oglądania. A "Mission Impossible: Ghost Protocol" ogląda się po prostu znakomicie.