Tom Hardy: ''Bez Mela nie ma 'Mad Maksa'. I dopiero wtedy dotarło do mnie, w co się wpakowałem''

Wcielenie się w Szalonego Maksa było dla 37-letniego Brytyjczyka prawdopodobnie największym wyzwaniem w całej jego dotychczasowej karierze.

Tom Hardy: ''Bez Mela nie ma 'Mad Maksa'. I dopiero wtedy dotarło do mnie, w co się wpakowałem''
Źródło zdjęć: © flickr.com | BagoGames
Yola Czaderska-Hayek

22.05.2015 | aktual.: 20.02.2017 13:08

Wcielenie się w Szalonego Maksa było dla 37-letniego Brytyjczyka prawdopodobnie największym wyzwaniem w całej jego dotychczasowej karierze. Bo jak inaczej nazwać zagranie roli, która jednoznacznie kojarzy się z Melem Gibsonem? Z okazji premiery wyczekiwanego „) nasza hollywoodzka korespondentka Yola Czaderska-Hayek wzięła na spytki Toma Hardy’ego. Poznajcie kulisy powstania prawdopodobnie najlepszego filmu akcji ostatnich lat, który kosztował aktora mnóstwo wysiłku, potu i… nerwów.

Yola Czaderska-Hayek: Jak to się stało, że przejąłeś rolę Mad Maksa po Melu Gibsonie?

Tom Hardy: Po raz pierwszy o nowym „Mad Maksie” usłyszałem cztery lata temu. Wszyscy w branży wiedzieli, że ma powstać czwarty film, ale George Miller nie zdecydował jeszcze, kto mógłby wcielić się w główną postać. Kręciłem wtedy „Wojownika” i akurat na planie byłem świadkiem, jak Joel Edgerton dostał scenariusz do przeczytania. Pomyślałem sobie: „To nawet w porządku, że jeden Australijczyk zastąpi drugiego” i nie zaprzątałem sobie więcej tym głowy. Dopiero potem, kiedy realizowaliśmy „Incepcję”, okazało się, że sprawa jest wciąż aktualna. George ciągle jeszcze nie znalazł swojego Maksa. Dostałem zaproszenie na rozmowę. Przygotowałem sobie nawet parę kwestii, na wszelki wypadek, gdyby miało dojść do zdjęć próbnych. Okazało się jednak, że nie było to konieczne. Razem z George’em i Nickiem Lathourisem, jednym ze scenarzystów, przegadaliśmy kilka godzin o kinie, o tworzeniu postaci, właściwie bez związku z najważniejszym tematem – taka luźna, sympatyczna rozmowa paru zapaleńców, którzy lubią analizować film
scena po scenie. I nagle George zaproponował mi główną rolę w „Mad Maksie”. Podejrzewam, że wcześniej popytał paru reżyserów o to, jak się ze mną pracuje i nasze spotkanie było tylko formalnością. Pamiętam, że w pierwszej chwili skakałem z radości pod sufit, ale potem przyszło otrzeźwienie. Przecież „Mad Max” to Mel Gibson. Koniec, kropka. Tu nie ma w ogóle dyskusji. Bez Mela nie ma „Maksa”. I dopiero wtedy dotarło do mnie, w co się wpakowałem.

[

]( http://film.wp.pl/autor/yola-czaderska-hayek/6028741377180801 ) Byłeś przerażony?

Czułem się jak nowy dzieciak w szkole, który bardzo by chciał, żeby wszyscy go lubili, ale wchodzi do klasy ze świadomością, że nikt nie powie mu nawet jednego dobrego słowa. Na szczęście mogłem całkowicie zaufać George’owi. „Mad Max” to jego cykl. To on prawie czterdzieści lat temu nakręcił ten skromny, niskobudżetowy film, od którego wszystko się zaczęło. To on wymyślił całą historię w postapokaliptycznym świecie i wiedział najlepiej, w którą stronę ją poprowadzić. Skoro uznał, że nadszedł czas na nowy rozdział i nowego bohatera, to znaczy, tak właśnie było. Mogłem przestać się martwić i spokojnie zdać na George’a. Miał swoją wizję Maksa, a moim zdaniem było dopasować się do niej.

Czy przed realizacją filmu spotkałeś się z Melem Gibsonem?

Tak. Uznałem, że to konieczne. Wszyscy teraz należymy do rodziny „Mad Maksa”, w której George Miller jest patriarchą, a ja wszedłem w rolę jego nowej żony (śmiech). Dlatego chciałem porozmawiać spokojnie z poprzednią małżonką. W końcu mają z George’em trójkę dzieci. Teraz przejąłem nad nimi opiekę, no i staram się wychować czwarte. No, tak w końcu wyszło, że to ja zagrałem Maksa.

Kiedy po raz pierwszy obejrzałeś „Mad Maksa”?

Masz na myśli pierwszą część? Miałem chyba jakieś siedem czy osiem lat. Moi kuzyni oglądali „Mad Maksa” w telewizji, więc i ja go zobaczyłem. Ale wtedy nie bardzo mi się podobał. Jak dla siedmiolatka był zbyt brutalny, nie bardzo wiedziałem, o co w ogóle w nim chodzi. A potem, kiedy już byłem nastolatkiem – a to jest wiek, w którym chłopaki zwykle fascynują się „Mad Maksem” – wolałem oglądać co innego. „Pluton” – to był film mojego pokolenia. Dużo wtedy było w kinach historii o wojnie w Wietnamie. „Rambo”, Chuck Norris… A do tego oczywiście Steven Seagal, „Indiana Jones”, „Gwiezdne wojny” – na takie rzeczy się chodziło. Tak naprawdę całą trylogię „Mad Maksa” zaliczyłem dopiero wtedy, gdy zacząłem współpracę z George’em. Czyli jakieś cztery, pięć lat temu. Jako dorosły, mogłem w pełni docenić jego artystyczną wizję. Teraz wreszcie „Mad Max” zaczął mi się podobać.

Którą część lubisz najbardziej?

Zdecydowanie pierwszą. No i może jeszcze drugą, ale dopiero od połowy.

Domyślam się, że realizacja czwartej części to musiał być potężny zastrzyk adrenaliny. Przy tylu scenach akcji…

To nie do końca tak wyglądało. Większość kaskaderskich numerów wykonał za mnie mój dubler, Jacob [Tomuri – Y. Cz.-H.]. Oczywiście podczas kręcenia zdjęć zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby na ekranie nie było tego widać. Widzowie muszą uwierzyć, że to naprawdę ja prowadzę samochód albo wiszę gdzieś tam wysoko, związany. Inaczej po prostu wyjdą z kina rozczarowani. Wspominam o tym dlatego, że w czwartym „Mad Maksie” udział kaskaderów był naprawdę niezbędny. George Miller postanowił całkowicie zrezygnować z komputerowych efektów specjalnych. Wszystko, co widać w filmie, wszystkie kraksy, wybuchy, wszystkie rozwalone auta – to musiało dziać się naprawdę. Jeśli w scenariuszu ktoś spada z rozpędzonego wozu, to trzeba to było rzeczywiście odegrać. Nie było mowy o żadnej sztuczności. Dlatego właśnie potrzebni byli dublerzy. Jacob wie, jak zeskoczyć z dużej wysokości i upaść, żeby nic się nie stało. Ja bym tak nie potrafił. Obydwaj musieliśmy naprawdę blisko współpracować, aby stworzyć na ekranie jedną
postać. Podobnie Furiosa to nie tylko Charlize Theron, ale także Dayna [Porter – Y. Cz.-H.], która zastępowała ją w trudniejszych scenach. Wspominam o tym, żeby nie przypisywać sobie całej zasługi za film. Wszystko, z czym miałem w życiu do czynienia, to tak naprawdę małe piwo w porównaniu z tym, co Jacob wykonuje na co dzień w pracy.

Wspomniałeś o Charlize Theron. Jak się Wam razem pracowało?

Uważam, że to jedna z najwspanialszych aktorek naszego pokolenia. Podziwiam ją od bardzo dawna, między innymi za to, że jest w stanie zagrać właściwie każdą postać. Zmienia się nie do poznania, całkowicie wchodzi w skórę swoich bohaterek. Mi to niezwykle imponuje, bo sam staram się iść podobną drogą. A do tego Charlize Theron jest z jednej strony zjawiskowo piękna, a z drugiej – całkowicie pozbawiona próżności czy narcyzmu. Naprawdę, bardzo niewiele znam takich osób. Z przyjemnością wystawiam jej taką lśniącą laurkę, bo to absolutnie wyjątkowa kobieta.

Czym się właściwie kierujesz przyjmując lub odrzucając role? Wydaje się, że nie ma w tym żadnego klucza, bo filmy i seriale, w których grasz, należą do najróżniejszych gatunków.

Chcesz wiedzieć, czy biorę wszystko jak leci? Wbrew pozorom to wcale nie jest głupie pytanie. 98 procent aktorów to ludzie, którzy ciągle są na bezrobociu. Dlatego doświadczenie nauczyło mnie, że kiedy proponują pracę, to lepiej nie odmawiać. Z drugiej strony siedzę w tej branży już od trzynastu lat, powiedzmy, że nawet wyrobiłem sobie jakąś markę, więc stałem się już trochę bardziej wymagający. Nie przyjmuję każdej roli, jaka się nawinie, ale faktycznie pociąga mnie różnorodność. To dla mnie wyzwanie, tworzyć postacie, które są do siebie zupełnie niepodobne. To chyba jedyny klucz, jakim się posługuję. Poza tym nie mam żadnej uniwersalnej metody, czy jak to tam nazywają. Sposób gry, charakteryzacja, głos – wszystko zależy w danej chwili od bohatera, w którego się wcielam. To praca dyktuje warunki. Mi to odpowiada, bo przynajmniej się nie nudzę.

[

]( http://film.wp.pl/autor/yola-czaderska-hayek/6028741377180801 )

tom hardymad maxna drodze gniewu
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)