TOP 10: Filmowcy, których mamy serdecznie dość. Emerytura wzywa!
05.01.2012 | aktual.: 10.04.2017 14:08
Dzisiaj przygotowaliśmy dla was listę nazwisk, których właściciele powinni poważnie rozważyć możliwość błyskawicznego przejścia na emeryturę. Od lat grają tę samą rolę, nie rozwijają się lub, co gorsza, rozmieniają talent na drobne, stając się karykaturą samych siebie…
Kariery niektórych aktorów, aktorek czy reżyserów to pasma sukcesów - zarówno artystycznych jak i finansowych. Każdy ich film to przebój, a z każdą kolejną premierą rosną nie tylko zgromadzone na koncie kwoty, ale też, a może przede wszystkim, ich prestiż i medialna rozpoznawalność.
Niestety, część filmowców, którzy jeszcze kilka lat temu odnosili ogromne sukcesy, wpadło w pułapkę równi pochyłej i z roku na rok ich nazwiska pojawiają się w kontekście coraz to słabszych produkcji.
Dzisiaj przygotowaliśmy dla was listę nazwisk, których właściciele powinni poważnie rozważyć możliwość błyskawicznego przejścia na emeryturę. Od lat grają tę samą rolę, nie rozwijają się lub, co gorsza, rozmieniają talent na drobne, stając się karykaturą samych siebie…
Zobacz także:
* * ** [
NATASZA URBAŃSKA BOI SIĘ MĘŻA. DLACZEGO? ]( http://film.wp.pl/natasza-urbanska-boi-sie-meza-dlaczego-6025272215172225g )* * [
PAMIĘTACIE WITIĘ PAWLAKA Z "SAMYCH SWOICH"? ]( http://komediowo.pl/gid,13708823,img,13709100,title,Pamietacie-Witie-z-bdquoSamych-swoichrdquo,galeria.html )**
Jennifer Aniston
Aktorka, która została nie tak dawno wybrana najseksowniejszą kobietą świata, dobre czasy ma już dawno za sobą. Oczywiście, „Przyjaciele” byli, są i będą jednym z najlepszych seriali wszech czasów. Co nie zmienia faktu, że był to ostatni udany występ aktorki.
Kolejne lata przyniosły kiepskie role w słabych filmach (m.in. „Marley i ja”, „Nadchodzi Polly” czy „Kobiety pragną bardziej”), których scenariusze przypominały bardziej szkolne wypracowania niż profesjonalne skrypty hollywoodzkich specjalistów.
Jej ostatni film – „Szefowie wrogowie – był jedynie potwierdzeniem smutnej prawdy, że Aniston powinna zająć się czymś innym niż występami przed kamerą.
Zobacz także:
Jennifer Lopez
W tym przypadku nie ma mowy o wyjątkowym spadku formy, skokach na kasę czy rozmienianiu talentu na drobne. Jenny-from-the-block nigdy nie mogła pochwalić się chociaż umiarkowanymi umiejętnościami aktorskimi.
„Anakonda”, „Pokojówka na Manhattanie” czy w końcu nieszczęsne „Gigli” (uznane przez gremium przyznającą Złote Maliny za najgorszy film dekady!) tylko co raz bardziej utwierdzały krytyków i publiczność, że Jennifer Lopez powinna skupić się na pozowaniu do zdjęć lub w ostateczności na śpiewaniu (ale bez przesady…).
Zobacz także:
Adam Sandler
Adam Sandler zrobił zawrotną karierę wcielając się w zasadzie zawsze w tę samą rolę – miłego, acz lekko roztrzepanego "przegrańca", który koniec końców zdobywa miłość swojego życia lub osiąga wymarzony cel.
Pytanie tylko, ile można grać tę samą rolę? Wyjątkiem było „Nie zadzieraj z fryzjerem”, jednak film Dennisa Dugana potwierdził tylko przysłowiową regułę. Ostatnie produkcje z udziałem aktora – „Duże dzieci” czy „Żona na niby” również nie przyniosły oczekiwanego przełomu.
To nadal ten sam, mdły, ciapowaty Sandler. Chyba pora się wycofać.
Zobacz także:
Nicolas Cage
Przykład Nicolasa Cage’a świetnie ilustruje ulotność i niestałość gwiazdorskiej popularności. Dopóki aktor grał świetne role, a takich w jego dorobku jest całkiem sporo – m.in. w „Dzikości serca” czy „Zostawić Las Vegas”.
Od kilku dobrych lat Cage gra praktycznie w każdym filmie, którego scenariusz wyląduje na jego biurku. Przez udział w skandalicznie fatalnym „Ghost Riderze” czy goszczącej właśnie na ekranach „Anatomii strachu”, wszyscy stracili do niego resztki szacunku i sympatii.
Zobacz także:
Paul W.S. Anderson
wyreżyserował jeden z bardziej przerażających i wizjonerskich horrorów science fiction lat 90. „Ukryty wymiar” jest niestety chlubnym wyjątkiem w jego dotychczasowej karierze.
Od 10 lat Amerykanin kręci w kółko ten sam film. Anderson wyspecjalizował się w ekranizacjach gier komputerowych, a w zasadzie jednej – słynnego „Resident Evil”.
Kłopot w tym, że każdy kolejny film, jaki nakręcił lub wyprodukował po pierwszej części cyklu jest w zasadzie taki sam. Na „Obcy kontra Predator” czy „DOA: Dead or Alive” spuśćmy dobrotliwie zasłonę milczenia…
Zobacz także:
John Travolta
Po wielkim sukcesie jakim był "Pulp Fiction" John Travolta wystąpił w dobrze przyjętym przez widzów i krytykę filmie "Bez twarzy" z Nicolasem Cage'em.
Niestety był to w zasadzie jeden z ostatnich dobrych filmów, w których pojawił się aktor. Podczas, gdy "Bez twarzy" cieszyło się wynikiem 93% pozytywnych recenzji, tak już kolejne filmy przez krytykę były miażdżone.
Adaptacja komiksu "Punisher" z 2004 roku to zaledwie 30% pozytywnych opinii. Wydany rok później "Be Cool" osiągnął ten sam wynik, ale kolejne produkcje - "Gang dzikich wieprzy" oraz "Stare wygi" - zdobyły przychylność odpowiednio 14 i 5 procent krytyków. Czas na spokojną emeryturę.
Zobacz także:
Ron Perlman
Kolejny aktor, który już dawno powinien odpuścić. Perlman, którym matki powinny straszyć niegrzeczne dzieci, z racji swojej fizjonomii szybko został zaszufladkowany jako aktor charakterystyczny.
Jeśli Perlman występuje w jakimś filmie, możecie być pewni, że wciela się w oprycha lub innego typa spod ciemnej gwiazdy. W swojej karierze ma kilka wybitnych ról, m.in. w „Imieniu Róży” czy „Drive”, jednak ostatnimi czasy jego kariera zaczyna niebezpiecznie przypominać to, co dzieje się od kilku lat z Nicolasem Cage’em.
Aktor przyjmuje dosłownie każdy scenariusz, jaki wyląduje na jego biurku. Efektem tego jest kilkanaście filmów, które od razu lądują w sklepowych koszach z tanimi DVD.
Zobacz także:
Eddie Murphy
W zestawieniu nie mogliśmy pominąć jednego z najlepszych aktorów komediowych lat 80. Murphy rozśmieszał tłumy, zarówno swoimi występami w roli komika, jak również świetnymi rolami min. w „Gliniarzu z Beverly Hills” czy „Złotym dziecku”.
Niestety, późniejsze lata pokazały, że kolejnymi rolami rozmienił swój talent na drobne. Właściwie ostatnia dekada obfitowała w coraz bardziej koszmarne filmy z jego udziałem. „Norbit”, „Mów mi Dave” czy „Nawiedzony dwór” – to produkcje, o których chcemy zapomnieć.
Zobacz także:
Danny Dyer
Swego czasu nazywany „młodym Brando”, Danny Dyer był wymieniany przez brytyjską prasę, jako jeden z najbardziej utalentowanych „niegrzecznych chłopców” angielskiego kina.
Dyer świetnie sprawdzał się w rolach chuliganów („Football Factory”), drobnych rzezimieszków („The Business”) czy dilerów („Human Traffic”). Kłopot w tym, że od 10 lat aktor, który niedługo skończy 35 lat, jest ofiarą swojego wizerunku i grywa wciąż te same postaci.
Mało tego, krytycy zarzucają mu, że przyjmuje niemal każdą ofertę pracy, czego efektem są role w filmowych koszmarkach pokroju „Basement” czy „Devil's Playground”.
Zobacz także:
Uwe Boll
Niemiecki reżyser to kolejny twórca kina, którego fani nienawidzą, zresztą z wzajemnością. Herr Boll znany jest w środowisku filmowym dzięki swoim ekranizacjom popularnych gier komputerowych.
Sęk w tym, że są one po prostu fatalne. Tym sposobem Niemiec zyskał jeszcze jednego wroga – miłośników elektronicznej rozrywki. Antyfani Uwe Bolla od lat apelują, aby przeszedł na wcześniejszą emeryturę i przestał siadać na reżyserskim fotelu.
Niestety Niemiec pozostaje głuchy na prośby i groźby. W tym roku zobaczymy jego kolejny film o żywych trupach, zatytułowany, bo jakże by inaczej, „Zombie Massacre”. Na szczęście, tym razem jest „tylko” producentem. (gk/kk)
Zobacz także: