Twój największy wróg może jutro być twoim wybawicielem
Filmy mozaikowe to najwyższa ekranowa szkoła jazdy. Wymyślić kilkanaście mięsistych postaci, posplatać ich losy w wiarygodną i wciągającą sieć i nie znudzić widza.
Mistrzem takiej konstrukcji był zawsze Robert Altman, ale ten film jest idealnym przykładem, że nie on jeden tak potrafi.
"Miasto gniewu" to obraz Los Angeles jako miasta pełnego tytułowego gniewu, wzajemnej nieufności i uprzedzeń (zwłaszcza rasowych). Twórca tego obrazu, Paul Haggis, nakręcił go już dwa lata temu, ale dopiero jego zeszłoroczna nominacja do Oscara za scenariusz do "Za wszelką cenę" Clinta Eastwooda spowodowała wprowadzenie "Miasta gniewu" do kin w maju zeszłego roku.
Kameralny (choć pełen gwiazd) film okazał się sporym sukcesem kasowym, a ostatnio oscarowym czarnym koniem. Reżyser Paul Haggis w tym roku ma szansę na trzy statuetki (reżyseria, scenariusz i najlepszy film), a kolejne trzy szanse "Miasta gniewu" to montaż, filmowa piosenka i drugoplanowa rola Matta Dillona. Jego kreacja brutalnego, łamiącego prawo, acz zdolnego do poświęceń policjanta wyróżnia się w tym filmie, ale szczerze mówiąc, wyróżnia się tylko troszeczkę, bo większość obsady świetnie sprostała zadaniu i grała często wbrew swemu zwykłemu wizerunkowi.
Świetnie wypadły Sandra Bullock jako pełna uprzedzeń rasowych żona prokuratora okręgowego (Brendan Fraser) i Thandie Newton jako upokorzona przez policjanta czarnoskóra piękność. Jej partner Terrence Howard poruszająco wcielił się w rolę człowieka mediów, który zdaje sobie sprawę z własnej bezsilności i przechodzi poważny kryzys. Można by w ten sposób długo wyliczać, ale po co? Obejrzyjcie sami.