"Valerian i miasto tysiąca planet": powrót Luca Bessona
Namaszczony niegdyś na pełnego werwy wizjonera francuski reżyser Luc Besson ("Leon zawodowiec", "Nikita", "Taxi") już od paru ładnych lat nie nakręcił niczego, co zadowoliłoby i widza, i krytykę. Co nie znaczy, że próżnował, bo mimo swoistej zadyszki nieprzerwanie pisał scenariusze i produkował filmy. Ale istnieje szansa, że za rok powróci do wielkiej gry, porwał się bowiem na nie byle co.
Podczas tegorocznego Comic-Conu na zamkniętym spotkaniu dla prasy mieliśmy okazję posłuchać, co Besson i jego młode gwiazdy, Dane DeHaan i Cara Delevingne, mówią o „Valerianie i mieście tysiąca planet”.
Komiks tworzywem wszechświata
Zacznijmy od tego, że przygody Valeriana i jego towarzyszki Laureline to niemały i istotny rozdział francuskiej popkultury. Publikowaną jeszcze do niedawna, a rozpoczętą w 1967 roku serię komiksową stworzyli scenarzysta Pierre Christin i rysownik Jean-Claude Mézières. Inspirowana klasycznymi opowieściami science-fiction, rozpisana na ponad dwadzieścia części historia opowiada o podróżującym w czasie i przestrzeni, stojącym na straży porządku klasycznym prawym bohaterze i jego tyleż urodziwej, co inteligentnej partnerce. Albumy z Valerianem i Laureline nie dość, że zapisały się wielką literą w historii frankofońskiego komiksu, to jeszcze dostarczyły materiał wyobraźni George'a Lucasa, Jamesa Camerona czy, oczywiście, Luca Bessona:
- Kiedy miałem dziesięć lat, historie te wydawały mi się niezwykłe. Dwójka ludzi przemierzająca rozmaite światy, co i rusz spotykająca na swojej drodze obce rasy... Coś niesamowitego, szczególnie dla dzieciaka, który zamiast internetu miał tylko komiksy – mówił francuski filmowiec. - Zakochałem się w nich, stali się niezbywalną częścią mojego nastoletniego życia
Niebieskie ekrany wyobraźni
Besson na swój film otrzymał sto osiemdziesiąt milionów amerykańskich dolarów i nietrudno przewidzieć, jak te pieniądze zostaną wydane, bo zdjęcia dobiegły końca już jakiś czas temu, a jednak premierę „Valeriana i miasta tysiąca planet” wyznaczono dopiero na lipiec 2017 roku. Nie jest to, rzecz jasna, przypadek. Na nadchodzący blockbuster złoży się bowiem cała masa efektów specjalnych, nad którymi obecnie w pocie czoła pracują specjaliści. Co nie znaczy, że aktorzy to tylko dodatek do komputerowej animacji.
- Chodzi o wyobraźnię – opowiada DeHaan – to zawsze od niej się zaczyna. Nasz film, tak jak cały gatunek science-fiction czy blockbustery oparte na popularnych komiksach, są znakomitym pretekstem, aby powrócić myślami do dzieciństwa, kiedy człowiek przebierał się w to, co miał pod ręką albo znalazł w szafie i zgrywał superbohatera. A teraz robimy to samo na planie. Korzystamy z naszej wyobraźni, a Luc opowiada nam o świecie, który nas otacza. Nie byliśmy pewni, jak dokładnie to wszystko wygląda, dlatego tworzyliśmy sobie pewien obraz w umyśle i jest w tym coś niewinnego, wyzwalającego. Dlatego nie traktowaliśmy pracy nad filmem śmiertelnie poważnie, poddaliśmy się wizji Luca.
Cara Delevingne miała nieco inne odczucia niż jej kolega z planu: - Szczerze mówiąc, często nie miałam pojęcia, co się dzieje, gapiłam się na niebieski ekran i pytałam Dane'a, co dalej robić!
Jak zostać galaktycznym wojownikiem
Niebieskie czy zielone ekrany nie zwalniają jednak aktora od odpowiedzialności za przygotowanie do roli, a trudy te okupione są często niemałym wysiłkiem fizycznym.
- Łatwo nie było – przyznaje DeHaan. – Niemałe to wyzwanie, kiedy musisz jednak wyglądać jak ktoś, kto mógłby faktycznie uratować galaktykę. Trening fizyczny był dla mnie ogromną częścią tego procesu i nie chodzi tylko o budowanie sylwetki, ale podejście do pracy. Lubiłem zrywać się z łóżka z samego rana i pójść poćwiczyć przed pierwszym klapsem, co nastrajało mnie odpowiednio na cały dzień, miałem świetny humor i gotowy byłem podjąć pewne wyzwania, robić to, czego się ode mnie oczekiwało, a przecież Valerian to świetny żołnierz i potrafi to i owo, dlatego musiałem zwiększyć swoją siłę i zwinność.
Luc Besson był zresztą tych wyzwań świadomy, dlatego starał się niejako ułatwić swoim aktorom proces przyzwyczajenia się do roli:
- Dynamiczne sceny akcji wymagające przygotowania fizycznego są obecne głównie w drugiej połowie filmu, dlatego przez pierwsze dwa tygodnie dałem im luz, żeby pobyli trochę ze swoimi postaciami, choć zdaję sobie sprawę, że nie jest to łatwe, mając wokół siebie jedynie wielkie niebieskie ekrany, mówił Besson.
Mój przyjaciel Luc
Zresztą współpraca z Bessonem nie należy, na szczęście, do najcięższych, bo zarówno DeHaan, jak i Delevingne nie szczędzili francuskiemu twórcy pochwał:
- Bodajże tydzień zajęło mi zrozumienie, kim jest mój bohater, ale Luc nie musiał wszystkiego mi wyjaśniać, dał mi możliwość milczącej eksploracji, pozwolił mi Valeriana odkrywać – mówił DeHaan. – I myślę, że kiedy nareszcie uformował się w mojej głowie pewien obraz, wykształciliśmy pewien osobisty język, którym się posługiwaliśmy i dzięki któremu postać ta mogła ożyć, zamieszkać z nami, dać się nam, no cóż, oswoić.
Koledze z planu wtóruje Delevingne:
- Chcieliśmy dotrzeć do tego punktu samodzielnie, dlatego też Luc prowadził nas nie poleceniami, a wskazówkami, abyśmy wtopili się w nasze postacie. I faktycznie nam się to udało.
Aktorzy również od razu dogadali się ze sobą:
- Od samego początku między nami zaiskrzyło, dobrze się bawiliśmy, od razu zakumplowałem się z Carą – tłumaczy DeHaanbo jest bardzo żywiołową, energiczną osobą, z kolei ja mam tendencję do epatowania nadmierną powagą. Dlatego ona dbała o to, żebym się zabawił. I z połączenia tej mojej powagi oraz jej beztroski wyszło coś niesamowitego. Fajnie się nam razem pracowało.
Valerian kontra science-fiction
Ale czy „Valerianowi i miastu tysiąca planet” uda się nawiązać równą walkę z amerykańskimi blockbusterami? Co nowego ma do zaoferowania film Bessona?
- Cóż, mogę jedynie dać temu projektowi siebie – mówi Francuz. – Sam jestem fanem "Gwiezdnych wojen" i kocham całą sagę, lecz niekoniecznie oznacza to, że będą podobne tematy interpretował tak samo, bo przychodzę z bagażem osobistych doświadczeń. Taki Modigliani miał w nosie, co maluje Picasso, nadal robił swoje. Dlatego proszę jedynie o zaufanie. Usiądźcie w kinowym fotelu i po prostu oglądajcie. Nic więcej. Zrobiłem w życiu siedemnaście filmów i wiecie, czego się po mnie spodziewać, mam nadzieję, że spędzicie ze mną te dwie godziny. Bo od razu poznacie, czy wykonałem swoje zadanie, czy nie.
DeHaan zdaje się nie mieć co do tego absolutnie żadnych wątpliwości:
- Luc ma wyjątkowy styl i wysublimowany smak. I nasz film jest doskonałym tego przykładem.