W paszczy szaleństwa. Kulisy najgroźniejszego filmu w dziejach kina

Podczas kręcenia filmu nie ucierpiało żadne zwierzę – głosi informacja w napisach początkowych. Twórcy jednak zapomnieli wspomnieć o ludziach. 70 członków ekipy odniosło rany, nastoletnia Melanie Griffith niemal straciła twarz, operator został oskalpowany, a reżyser nabawił się gangreny. Nic dziwnego, że powstający przez 11 lat "Roar" nazywany jest najniebezpieczniejszym filmem świata.

W paszczy szaleństwa. Kulisy najgroźniejszego filmu w dziejach kina
Źródło zdjęć: © Drafthouse Films / Mat. dystrybutora
Grzegorz Kłos

02.12.2022 14:51

- Zza kamery reżyser krzyczy "Akcja!". Wypuszczają zwierzęta, koty ryczą, rzucają się na dzieciaki. Myślę sobie: "Mój Boże, umrzemy, wszyscy umrzemy!". A oni drą się do operatora: "Kręć! Kręć!" – wspominał rozbawiony Chris Gallucci, trener grających w filmie słoni.

Lecz 40 lat temu na planie "Roara" nikomu nie było do śmiechu. Kulisy powstawania debiutu reżyserskiego Noela Marshalla to jedyna w swoim rodzaju historia wielkiego poświęcenia, obłędu i patologicznego braku odpowiedzialności. Bo czy jest coś bardziej lekkomyślnego niż kręcenie filmu z ponad setką niewytresowanych dzikich lwów i tygrysów?

"Roar", nazywany niekiedy "rodziną Robinsonów w wersji snuff", dziś uchodzi za kuriozum. Jednak jego twórcy, mimo kolejnych kłód, jakie los rzucał im pod nogi, byli pewni swego.

- Do tego stopnia wierzyliśmy w sukces naszego filmu, że uznaliśmy, iż cała reszta jakoś sama się ułoży – wspominała Tippi Hedren, żona reżysera i odtwórczyni jednej z głównych ról.

Mówiąc "cała reszta" aktorka ma na myśli bankructwo i wypadki na planie, które tylko cudem nie skończyły się śmiercią.

Horror inny niż wszystkie

Pomysł narodził się pod koniec lat 60., kiedy Tippi Hedren, gwiazda "Ptaków" i "Marnie" Alfreda Hitchcocka, kręciła w Mozambiku film wraz ze swoim ówczesnym mężem Noelem Marshallem.

- Natrafiliśmy na opuszczoną plantację, której główny budynek opanowały lwy. Panoszyły się dosłownie wszędzie, wylegiwały się nawet na dachu. To był wspaniały widok – wspominała aktorka. – To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Zafascynowani lwami postanowili nakręcić film, którym z jednej strony chcieli oddać hołd majestatycznym stworzeniom, z drugiej nagłośnić problem kłusownictwa. Zaraz po powrocie do Stanów Marshall zabrał się za pisanie scenariusza.

"Roar" opowiada o rodzinie badacza wielkich kotów, która pojawia się afrykańskim ranczu pod jego nieobecność. Tam musi stawić czoło podopiecznym Hanka – dwóm słoniom oraz stadu liczącym 150 sztuk lwów, gepardów, jaguarów i panter.

Pod względem fabularnym to połączenie filmu przygodowego i horroru spod znaku animal attack, a więc konfrontującego bohaterów z agresywnymi zwierzętami (m.in. "Szczęki", "Długi weekend" czy "Grizzly"). W odróżnieniu od innych tego typu produkcji w "Roar" całkowicie zrezygnowano z efektów specjalnych. Na ekranie pojawiły się wyłącznie prawdziwe zwierzęta.

W głównych rolach wystąpili Noel, Tippi oraz ich dzieci z poprzednich małżeństw: córka Melanie oraz synowie John i Jerry. Cała trójka wystąpiła pod swoimi prawdziwi imionami.

Na skraju bankructwa

Początkowo planowano wynająć koty od któregoś z hollywoodzkich studiów. Jednak szybko okazało się, że w Los Angeles nikt nie dysponował aż tyloma osobnikami. Pojawił się też inny, o wiele poważniejszy problem.

- Treserzy pękali ze śmiechu, kiedy słyszeli, że chcemy pracować jednocześnie z kilkudziesięcioma kotami na raz – mówiła po latach Hedren.

Kiedy więc wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że realizacja nie dojdzie do skutku, Hedren i Marshall podjęli katastrofalną w skutkach decyzję.

- Ktoś zasugerował rodzicom, że jeśli zdecydują się na wychowanie kotów od małego, to będzie można bez przeszkód współpracować z nimi na planie. I oni w to weszli – wspominał Jerry Marshall.

Przez kolejne lata opętani wizją nakręcenia filmu Tippi i Noel kupowali, opiekowali się i mieszkali pod jednym dachem z dzikimi kotami.

- Zaczęło się od ośmiu kociąt. Najpierw pojawiły się lwy i tygrysy, potem gepardy. Zwierzaki były wszędzie, dorastaliśmy z nimi. To była dla nas całkowicie naturalna sytuacja. Mieliśmy wspaniałe dzieciństwo –  tłumaczy Jerry.

Koty pochodziły z cyrków, zoo oraz od prywatnych hodowców. Wśród nich były lwy, tygrysy, kuguary, lamparty, gepardy oraz serwal. W rękach małżeństwa znalazło się w sumie ok. 150 sztuk, co czyniło ich menażerię największą tego typu kolekcją na świecie. Skalę szaleństwa świetnie oddaje słynna sesja magazynu "Time" z 1971 roku. Na zdjęciach uwieczniono m.in. Melanie Griffith bawiącą się z ważącym 190 kg lwem Neillem.

Błyskawicznie rozrastająca się hodowla pochłonęła oszczędności życia pary. Nawet pieniądze, które Noel zarobił na wyprodukowaniu głośnego "Egzorcysty" Williama Friedkina, okazały się niewystarczające.

- W pewnym momencie skończyły nam się fundusze. Musiałam sprzedać płaszcz, w którym grałam w "Ptakach", perły, pierścionki – opowiadała po latach Hedren.

W końcu, po pięciu latach niebywałych wyrzeczeń, udało się zebrać potrzebną kwotę 17 mln dol. W międzyczasie Marshallowie musieli wynieść się ze swojego domu w wyniku nacisków bojących się o życie sąsiadów. Jednak, jak się szybko okazało, był to dopiero początek prawdziwych kłopotów.

Cel uświęca środki

- Kiedy oglądasz "Roar", oglądasz dzikie koty, które naprawdę ze sobą walczą, w samym środku są prawdziwi ludzie, a z ran tryska prawdziwa krew – tłumaczył John Marshall.

Choć początkową, bardzo efektowną scenę, w której Noel przemierza motocyklem sawannę, nakręcono w Afryce, większość zdjęć powstała na ranczu w kalifornijskim Acton.

Pierwszy klaps padł w 1974 roku, jednak prace na planie trwały aż do końca lat 70. Głównym powodem opóźnień były notoryczne wypadki z udziałem zwierząt i członków ekipy. W sumie aż 70 osób zostało poszkodowanych. Bezpośrednią odpowiedzialność ponosił Noel, który w osiągnięciu upragnionego celu nie wahał się ciąć kosztów i narażać wszystkich na ogromne ryzyko.

- Nikt nie chciał ginąć za grosze, jakie płacili. Kiedy pewnego dnia zawaliła się platforma, na której znajdowała się ekipa, wszyscy jak jeden mąż wyszli i nigdy nie wrócili na plan – mówił Gallucci.

W dokumencie opowiadającym o kulisach powstawania filmu wspomina, że nie zachowywano praktycznie żadnych środków ostrożności. Nie było ani jednego tresera czuwającego nad podopiecznymi Marshalla. Gdyby "Roara" kręcono zgodnie z przepisami, na planie musiałoby się ich znaleźć aż 260.

Sceny z udziałem lwów rejestrowano nawet ośmioma kamerami na raz. Efektem są jedne z najlepszych tego typu zdjęć w historii kina. Ale również traumatyczne wydarzenia, których ekipa nigdy nie zapomni.

Gangrena i rekonstrukcja twarzy

Początkowo wszystko szło dobrze. Zwierzęta odgrywały przez lata wyuczone sztuczki. Kłopoty zaczęły się, kiedy aktorzy musieli udawać strach. W pupilach obudził się instynkt.

- Lwy i tygrysy nic ci nie zrobią tak długo, jak długo nie okazujesz strachu - tłumaczył Noel w rozmowie z "New York Post". - Problem w tym, że scenariusz wymagał od aktorów grania przerażenia. Nagle okazało się, że straciliśmy nasz autorytet i spadliśmy w hierarchii stada.

Ofiarą agresywnych kotów padł m.in. operator Jan de Bont, późniejszy autor zdjęć do "Szklanej pułapki", który został dosłownie oskalpowany przez skaczącego lwa. Asystent reżysera Doron Kauper stracił ucho, jego gardło zostało rozerwane, a żuchwa niemal odgryziona. Zwierzęta poszarpały też Tippi Hedren. Aktorka dodatkowo nabawiła się kontuzji nogi oraz głowy, po tym jak została stratowana przez jednego ze słoni.

Urazów doznały także dzieci pary. Podczas kręcenia jednej ze scen pasierbica Marshalla niemal straciła oko. Stan Melanie był tak poważny, że skończyło się na rekonstrukcji twarzy.

- To była najstraszniejsza rzecz, jaką widziałam. Moja śliczna córka, cała we krwi… - wspominała po latach aktrorka. Jednak nawet wtedy nie przerwano zdjęć.

Praca na planie odbiła się również na zdrowiu przyrodnich braci Griffith. Johnowi lekarze musieli założyć 56 szwów, z kolei Jerry prawie stracił stopę. Poszkodowany został także sam Noel, u którego w wyniku wielokrotnego pogryzienia rozwinęła się gangrena. Reżyser na kilka miesięcy wylądował w szpitalu, a powrót do zdrowia zajął mu całe lata.

Kosztowna katastrofa

Kiedy wydawało się, że nie może być już gorzej, Marshallowie, niczym biblijny Hiob, zostali wystawieni na ostateczną próbę.

Na początku 1978 roku nad Los Angeles przetoczyła się kilkudniowa ulewa. 11 stycznia pękła znajdująca się nieopodal rancza tama, a cały teren znalazł się pod wodą. Część zwierząt wydostała się na wolność, zdewastowała plan i uciekła. Do akcji wkroczyła policja, która zastrzeliła trzy koty, w tym lwa Robbiego, gwiazdę filmu i ulubieńca rodziny. Choć straty wyceniono na 3 mln dol., zdesperowana para nie zamierzała się poddać. Zwłaszcza, że 90 proc. materiału było gotowe.

"Roar" wszedł na ekrany w 12 listopada 1981 roku, jednak w wyniku prawnych zawirowań nie trafił do amerykańskiej dystrybucji. Na całym świecie zarobił zaledwie 2 mln dol. i spadł z afisza tak szybko, jak się na nim znalazł. Film nie przypadł do gustu także krytykom. W recenzjach jednogłośnie zarzucano twórcom nudę i epatowanie tanią sensacją.

I trudno się z tym nie zgodzić. Marshall ewidentnie nie poradził sobie zarówno po jednej jak i drugiej stronie kamery. "Roar" jest wyjątkowo nierówny, razi infantylnym scenariuszem i niezbyt przekonującym aktorstwem - również kotów, które w większości scen wypadają sztucznie. Wiele ujęć ze zwierzętami, które nie mają żadnego wpływu na akcję, wpleciono do filmu na siłę – np. niemal 10-minutowy montaż kiczowatych sekwencji ukazujących sielankę bohaterów oraz ich podopiecznych.

Porażka dzieła życia Marshalla – był to pierwszy i ostatni film, jaki wyreżyserował – zbiegła się z rozpadem jego małżeństwa. Wykończona wieloletnią katorgą para rozstała się w 1982 roku.

Obecnie w miejscu, gdzie kręcono "Roar", znajduje się kierowany przez Hedren rezerwat Shambala (nazwa pochodzi od mitycznej tybetańskiej krainy szczęścia), w którym schronienie znajdują półdzikie lwy i tygrysy. Dzięki staraniom aktorki w 2003 roku uchwalono ustawę zabraniającą w USA handlu egzotycznymi kotami przez osoby prywatne.

W 2015 roku niezależny dystrybutor Drafthouse Films odrestaurował i wprowadził "Roar" po raz pierwszy na amerykańskie ekrany. Obraz trafił do wybranych kin i wzbudził entuzjazm wśród miłośników filmowych osobliwości oraz prasy, znów szukającej taniej sensacji. Mimo usilnych starań nie udało się nakłonić Hedren do udziału w jego promocji.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)