''Wesele w Sorrento'': Wywiad z Susanne Bier

Laureatka Oscara, matka dwójki dorosłych dzieci. Kobieta, której udało się zrobić karierę w męskim świecie i Europejka, która podbiła Hollywood. Jej najnowszy film to komedia romantyczna która, na przekór lekkiej konwencji, opowiada o poważnych sprawach. *"Wesele w Sorrento" Susanne Bier z Piercem Brosnanem i Trine Dyrholm w rolach głównych wchodzi właśnie na polskie ekrany.*

''Wesele w Sorrento'': Wywiad z Susanne Bier
Źródło zdjęć: © Vivarto

Ty i komedia romantyczna. Tego chyba nikt się nie spodziewał?

Sama się tego nie spodziewałam! Ale wpadł mi w ręce pewien scenariusz traktujący o raku. W mojej rodzinie to temat obecny, bo mieliśmy takie przypadki. Zresztą nie znam chyba nikogo, kto nie znałby kogoś kogo to dotknęło... Rozmawiałam o tym z bliskimi i ze współpracownikami. Postanowiliśmy, że film o raku nie może być smutny i mroczny, bo taka jest ta choroba. I że zrobimy coś możliwie lekkiego, mniej spodziewanego. Formuła komedii romantycznej była najlepsza, a nakręcenie jej w Sorrento, na wybrzeżu Amalfi było strzałem w dziesiątkę. To piękne miejsce, ale ma sobie też jakiś niezdefiniowany, nostalgiczny rys.

Prywatnie, jako widz, lubisz ten gatunek?

Bardzo, ale tylko wówczas, kiedy chodzi o coś więcej, niż o losy kilkunastu pięknych osób, które jedyne co muszą zrobić, to się spotkać. Dla mnie film musi być o czymś. Jednym z powodów, dla których chciałam odnieść się do problemu choroby nowotworowej poprzez lekki film, była chęć nakręcenia filmu, który spodoba się ludziom. A jednocześnie pokaże im zagadnienie, które jest ważne dla nas wszystkich.

Dlaczego zaprosiłaś do współpracy *Pierce'a Brosnana?*

Na początku filmu moja bohaterka Ida (Trine Dyrholm) traci wszystko, co miała. Po mastektomii została jej jedna pierś, naświetlana spowodowały utratę włosów, jej mąż ma romans z piękną blondynka w wieku ich córki. Terapia zakończyła się sukcesem, ale lęk przed nawrotem pozostał. Pierce, ze swoją aurą Jamesa Bonda, klasa i elegancją, ale też wielkim sercem, jakie ma jego postać, wydawał się typem mężczyzny, który byłby w stanie przywrócić jej wiarę w życie.

W głównej roli kobiecej obsadziłaś *Trine Dyrholm, gwiazdę Skandynawskiego kina, kojarzoną z trudnymi, ciężkimi rolami m.in. u Thomasa Vinterberga. W "Weselu..." gra całkiem inną postać: łagodną, pełną ciepła...*

Moja matka miała raka piersi dwukrotnie. Ale nigdy nie straciła pozytywnego nastawienie do świata. Nawet kiedy była bardzo chora i cierpiąca, potrafiła mi powiedzieć: "ta pielęgniarka z ciemnymi włosami jest dla mnie taka miła, czy to nie wspaniałe?". Chciałam, żeby filmowa Ida była podobna, miała w sobie tę dobroć. To ktoś kto ma w sobie ogromnie dużo życia, mimo że niemal je stracił. To sprawia, że jej urok jest nie do odparcia – nie tylko dla widowni, ale też dla jej ekranowego partnera, który po śmierci ukochanej żony ma do świata stosunek pełen goryczy.

Skąd pomysł na zbudowanie akcji wokół wesela?

Kiedy zaczynamy przyglądać się rodzinie, zwykle jest tam wiele sekretów, konfliktów, spraw o których nie mówi się na forum. I ślub, a raczej wesele, często staje się momentem, kiedy to wszystko się nagle wylewa, momentem konfrontacji i ewaluacji. W moim filmie jest taką okazją także dla bohaterów drugoplanowych. Syn, który miał problematyczną relację z ojcem może się z nim skonfrontować. Chłopak, który wbrew własnej woli pociąg do tej samej płci będzie miał okazję lepiej zrozumieć swoje uczucia.

Czy czujesz, że po otrzymaniu Oscara jesteś pod większą presją?

Coś w tym oczywiście jest. Ale przeszłam świetną edukację pod tym kontem już na początku kariery. Mój pierwszy film był dużym sukcesem, a drugi przeszedł praktycznie bez echa. To mnie nauczyło pokory. I dystansu, zarówno do sukcesów, jak i porażek. To nie sposób, w jaki postrzega mnie świat decyduje o tym, kim jestem.

Oscar dał Ci szansę realizować własne pomysły w USA. Czy taki scenariusz zawsze Cię pociągał?

Zdecydowanie tak. Myślę, że kiedy czujesz, że masz coś do powiedzenia, a do tego dar opowiadania, docierania do publiczności, zazwyczaj chcesz docierać do jak najszerszej grupy odbiorców. A realizowanie filmów po angielsku to znacznie ułatwia. Teraz kończę prace nad moim pierwszym filmem osadzonym w dawnej epoce. W głównych rolach występują Jennifer Lawrence i Bradley Cooper. Praca z nimi była genialnym doświadczeniem.

Często pracujesz za granicą. Lubisz powroty do domu?

Wracam do rodziny, co dla mnie jako człowieka jest bardzo zdrowe. To że mam w niej korzenie daje mi poczucie wolności. Poczucie przynależności należy pielęgnować przez całe życie.

W przemyśle filmowym wciąż przeważają mężczyźni. Twój sukces to jedno ze zjawisk, które przecierają szlak utalentowanym dziewczynom na całym świecie.

W filmie nie pracuje wystarczająco dużo kobiet, ale nie miałam nigdy wrażenia, że reżyserki traktuje się inaczej niż reżyserów. Jasne, są projekty, których nikt mi nie zaproponuje też ze względu na moją płeć, ale mi to nie przeszkadza, bo to są rzeczy, w których nie chciałabym brać udziału i tak. Kobiet jest mniej, ale radzą sobie dobrze.

A jak sądzisz, skąd ta wciąż utrzymująca się liczebna przewaga mężczyzn?

To raczej pytanie do społeczeństwa, niż do mnie. Na przykład, dlaczego państwo ma taki problem z zapewnianiem kobietom dostępu do całodziennej opieki dla ich małych dzieci. To nie jest kwestia danej kultury, a zagadnienie globalne. Czy Ty sama przejmujesz się jak wyglądałaby Twoja praca, gdybyś zaszła w ciążę?

Oczywiście. Odkładam ten moment, bo wiem, że będzie to dla mnie duża komplikacja.

No i dokładnie o tym mówię. Kobiety nie powinny musieć tak myśleć. Powinny móc kontynuować karierę, mieć możliwość wyboru najlepszego rozwiązania. Jeśli to myślenie się nie zmieni, nie zmieni się też proporcja płci w przemyśle filmowym. Ja sama przez piętnaście lat wydawałam lwią część swoich zarobków na opiekę dla moich dzieci. To był świadomy wybór. Nie zamierzałam poddać się społeczeństwu, które chciałoby widzieć jak rzucam prace, którą kocham i zostaję cudowną mamusią, która zajmuje się jedynie wyprawianiem przyjęć dla dzieci i szyciem. Musimy zmieniać paradygmat, według którego młode kobiety postrzegają siebie i świat.

[Anna Tatarska, Stopklatka.pl]

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)