"Wszystko wszędzie naraz". Film roku już powstał. Niemal 100% pozytywnych recenzji
Tytuł nie kłamie. Duetowi Daniels chodziło o zgromadzenie wszystkich dostępnych form opowiadania historii i użycie ich w jednym filmie. Nie kino sztuk walki, science-fiction, superbohaterskie widowisko czy dramat społeczny, ale wszystko naraz, wymieszane w służbie jednej opowieści. Kino ze wszystkim, o wszystkim, dla wszystkich.
Takim myśleniem przesycony jest w istocie cały film, początkowo nic na to nie wskazuje. Zanim zacznie się właściwa akcja, przypomina to opowieść w stylu zeszłorocznego "Minari" – emigrantka z Azji mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, z własnym biznesem, haruje, by przetrwać od pierwszego do pierwszego, zapewnić byt sobie i rodzinie. Evelyn Wang prowadzi pralnię z maszynami na żetony. Właśnie przechodzi przez audyt, papierologię i wojenkę z urzędem skarbowym. Kłopoty nakładają się, nawarstwiają, stapiają – i nagle świat zwykłej, zmęczonej pracą kobiety, wywraca się do góry nogami.
I staje się oto rzecz dziwna: Evelyn zupełnie przypadkowo dowiaduje się, że ma niebywały dar, który pozwala jej zaglądać do nieskończonej ilości alternatywnych scenariuszy swojego życia. Wszystko to, czego nie zrobiła w życiu, w rzeczywistości się wydarzyło – została operową śpiewaczką, gwiazdą kina akcji w Hongkongu, szefuje w najlepszych sushi barach, bywa też… wiszącą na drzewie piniatą. Jak dotąd tysiące, miliony Evelyn żyło spokojnie w swoich równoległych światach. Teraz wdarła się do nich zła siła, którą trzeba powstrzymać.
Kino niejednokrotnie rozważało motyw multiwersum, czwartego wymiaru, manipulacji czasem, być może jest to temat aż nadto trendujący i eksploatowany, jednak w filmie Danielsów, kwestia ta powraca w nowej oprawie. "Wszystko wszędzie naraz" odróżnia się od mainstreamowych opowieści tworzonych taśmowo przez zatrudnione w dużych studiach zespoły scenarzystów, wyrosło na dwóch podstawowych założeniach: niezgodzie na powielanie filmowych schematów oraz autobiografizmie. Recenzenci w amerykańskich mediach pieją z zachwytu. Już dawno nie wystawiali takich ocen!
Nie jest to kolejny film ze stajni Marvela, ale kunsztowna i z pomysłem napisana historia, która bezczelnie wykoślawia znajome obrazy i ich, wydawałoby się, raz na zawsze ustalone znaczenia. Nie powinno to raczej dziwić. Za filmem stoją Daniel Kwan i Daniel Scheinert, znani jako duet Daniels, których artystycznym credo jest dążenie do osobności i osobliwości. Weźmy na przykład "Człowieka-scyzoryka", którym debiutowali kilka lat temu. To wariacja na temat motywu rozbitka i bezludnej wyspy. Robinsona Crusoe zastąpił młody chłopak, cierpiący przez miłość niespełnioną i niemożliwą, Piętaszka – pierdzące zwłoki grane przez Daniela Radcliffe’a. To jeden z najdziwniejszych filmów, jakie widziałem.
Jakimś cudem historia z "Człowieka-scyzoryka" nie rozeszła się w szwach, wręcz przeciwnie – był to film emocjonalnie poruszający i najzwyczajniej piękny. Podobnie jest w przypadku "Wszystko wszędzie naraz". Film wręcz kipi od najdziwniejszych pomysłów, Danielsowie testują w nim niecodzienne rozwiązania – raz wrzucają bohaterkę w świat, gdzie ludzie mają słusznych rozmiarów parówki zamiast palców, innym razem adaptują ikonografię hongkońskiego kina sztuk walki do swoich potrzeb, a zamiast nunczako w ruch idą analne korki. Nie bez powodu główną rolę powierzyli Michelle Yeoh. Supergwiazda znana z filmu "Przyczajony tygrys, ukryty smok" przekracza co rusz, parodiuje i wywraca na nice utarte wyobrażenia na temat swojego wizerunku. Za całym tym ekscesem stoją jednak autentyczne dramaty, fundamentalne pytania.
Postawione tu pytania dotyczą sensu życia na emigracji, wsiąkania w nowy grunt, wiążącym się z tym etos amerykańskiego snu. Daniel Kwan, którego rodzice emigrowali z Hongkongu i Tajwanu, opowiada tu poniekąd o swoich przeżyciach. W tej opowieści jest jednak coś jeszcze: konflikt pokoleń, relacja zaborczej matki i zbuntowanej córki, które zaczęły się od siebie oddalać. Jest też niezwykle wciągająca, filozoficzna rozprawa o świecie, który wydaje się być znacznie większy niż sądzimy. Inspiracja "Matrixem" i innymi tekstami popkultury jest ewidentna, co nie zmienia faktu, że taka mieszanka zdarza się nieczęsto – epickiej narracji, pomostmodernistycznego wizjonerstwa, zwykłych ludzi i ich dziejów, dopełnionych bezwstydem. Danielsom ta sztuka się udała.
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.