„#Wszystkogra” – Trzy kobiety w rytmie polskich przebojów [RECENZJA]
„Polski musical” – to rzadko słyszane połączenie w rodzimej kinematografii. I choć „#Wszystkogra” nie jest produkcją pozbawioną błędów, to ogląda się ją zadziwiająco dobrze i przyjemnie, w dużej mierze dzięki świetnej obsadzie i kapitalnym aranżacjom największych przebojów polskiej piosenki.
Film skupia się wokół trzech pokoleń kobiet. Najmłodsza, Zosia (Eliza Rycembel) studiuje na ASP, pracuje jako kelnerka, a po nocach próbuje wraz z koleżankami „pokolorować świat” za pomocą graffiti. Jej mama Roma (Kinga Preis) znalazła się w martwym punkcie swego życia i nie może znaleźć dla siebie miejsca. Seniorka rodziny (kapitalna Stanisława Celińska) z kolei musi borykać się z groźbą eksmisji z domu rodzinnego, w którym mieszka wraz z córką i wnuczką.
Mamy więc historię rodzinną, jak również i małe dramaty oraz szczyptę love story. Wszystko to ubrane w klasykę polskiej piosenki rozrywkowej (w filmie usłyszeć można m.in. „Ale w koło jest wesoło” Perfectu; „Warszawę” T.Love; „Jej portret” Bogusława Meca; „Szare Miraże” Maanamu czy „Mam dość” Lombardu) i opakowane w całkiem ładne ujęcia Warszawy (w większości Powiśla). Nadmienić należy, że przeboje w filmie poddane zostały kapitalnemu liftingowi w postaci fantastycznych, nowych aranżacji Pawła Lucewicza. Wykonaniom towarzyszy z kolei choreografia taneczna, nad którą czuwał m.in. Agustin Egurrola.
Skoro jesteśmy przy warstwie wizualno-muzycznej, to skupmy się wpierw na plusach filmu. Bez wątpienia, najjaśniejszym punktem „#Wszystkogra” jest muzyka, a konkretniej wspomniane wcześniej piosenki i ich aranże. Twórcy filmu nawet specjalnie nie ukrywają, że owa produkcja, jest swego rodzaju polską odpowiedzią na „Mamma Mia”. I oczywiście nie ma w tym nic złego (choć szkoda, że tyle czasu zajęło im zrealizowanie tej odpowiedzi). Dużą wartością dodaną jest również fakt, że dzięki temu filmowi możemy sobie nie tylko przypomnieć stare przeboje pokolenia naszych rodziców, ale też uświadomić samych siebie, jak bardzo dobre były to piosenki. Zarówno od strony melodii jak i tekstu. Pojawia się też przy tym smutna konstatacja odnośnie dzisiejszej muzyki popularnej, która w porównaniu z hitami Maanamu, Agnieszki Osieckiej, Perfectu czy Maryli Rodowicz (tej sprzed lat), wypada nad wyraz blado i nijako. Chyba nie bez powodu twórcy nie umieścili w swoim filmie ani jednej piosenki współczesnego młodego wykonawcy. Także
brak tu i Margaret i Sarsy i Dawida Kwiatkowskiego oraz całej reszty gwiazdek, których bezbarwne przeboje nie przetrwają zapewne próby czasu dłuższej niż kilka lat.
Miło patrzy się na obrazki Warszawy, które pięknie sfilmował nominowany do Oscara Paweł Edelman. Są w tym filmie sceny i ujęcia, które starają się zrobić z ulic i dzielnic Warszawy odrębnego bohatera filmu. Nie do końca się to udaje, ale stolica Polski pokazana została tutaj jako nowoczesne miasto, pełne życia, ale i drzemiącej w nim historii. Ostatecznie wyszła z tego (tylko albo aż) ładna filmowa pocztówka Warszawy.
Za reżyserię odpowiada Agnieszka Glińska, która dotąd pracowała w teatrze. I choć można było się obawiać, że przeniesie na materię filmową pewną dozę teatralności, to okazało się, że jest ona dość elastycznym twórcą, który potrafi zarówno opowiadać obrazami (w końcu film ten jest w dużej mierze długim teledyskiem) jak i skupić się na postaciach.
Tu powoli zbliżamy się do minusów obrazu. Tym głównym jest dość mizerny scenariusz. Przykład „Mamma Mia” pokazuje, że fabuła nie musi być specjalnie wydumana ani nadmiernie skomplikowana (a wręcz nie powinna taka być), natomiast „#Wszystkogra” ma ten problem, że o ile na samym początku historia jest w miarę nieźle zarysowana, tak im bliżej finału (który jest totalnie pretekstowy i bez polotu) jakakolwiek fabuła ulatuje gdzieś w niebyt, a film ciągnięty jest przez kolejne piosenki bez większego pomysłu.
Same piosenki też często wydają się być trochę obok filmu i jego fabuły, zupełnie jakby stanowiły odrębną całość. Sprawia to wrażenie trochę na siłę skleconego obrazka, na zasadzie pomysłu: „Zróbmy film z klasykami polskiej piosenki, doklejmy jakąś fabułę, tak by było w miarę współcześnie, hip i trendy; uderzmy do trzech pokoleń widzów i jakoś to będzie”. No właśnie, jakoś to wyszło. Ewidentnie widać, że „jakiś” pomysł był, tylko chyba nie do końca przetrawiony.
Ale mimo tego, „#Wszystkogra” to naprawdę przyjemna, niezobowiązująca zabawa. Ma pewne braki czysto filmowe, ale ogólnie po wyjściu z Sali kinowej ma się całkiem pozytywne wrażenie, na tyle, że owe niedociągnięcia przestają mieć aż takie znaczenie.