Ponownie u Romana Polańskiego pojawia się samotny bohater, ponownie zdany przede wszystkim na siebie. Zagubiony w wielkim mieście, serdeczny, dobry, uśmiechnięty Oliver w zmaganiach ze złym, podłym i podstępnym światem. Mimo pewnych podobieństw, jest jedna, zasadnicza różnica. W przeciwieństwie do Władysława Szpilmana, Oliver Twist nie musi się ukrywać.
Nie bez powodu nawiązuję do ostatniego filmu Romana Polańskiego „Pianista”, gdyż reżyser powtórnie zaprosił do pracy sprawdzoną, dobrą, pewną ekipę. Tą, która przyczyniła się do wielkiego sukcesu filmu o wielkim pianiście ukrywającym się w ruinach zniszczonej Warszawy.
I trzeba przyznać, iż sztuka ta w odwzorowaniu i przedstawieniu dziewiętnastowiecznego Londynu, a także jego przedmieść udała się wyśmienicie. Wszystko w tym filmie jest naturalne, pełne życia, jakby wprost przeniesione z tamtej epoki. Chociaż twórcy filmu mieli sporo materiałów, na których mogli się oprzeć, aby odwzorować minioną epokę ze wszystkimi jej szczegółami Roman Polański złożył z na ich barki dodatkowe zalecenie – aby ją ożywić. Aby nie były to jedynie dekoracje, kostiumy, wszelkiej maści dodatki, lecz, aby każdy ze statystów i aktorów w swoim kostiumie czuł się, jak we własnym ubraniu.
Barney Clark, choć korzystał z dwóch strojów, żebraka i stroju panicza, na tyle dobrze czuł się w tym pierwszym, iż po zakończeniu zdjęć poprosił o swój strój żebraka, aby mógł go otrzymać na pamiątkę. Barney Clark, czyli mały, dzielny Oliver Twist, sądzę, iż nie tylko sprostał swej roli, ale też stworzył z niej wyjątkową kreację aktorską. Taką, do której jeszcze wiele lat później będziemy wracać. Wybrany w trakcie castingu wśród setek konkurentów z marszu spodobał się reżyserowi.
- Znalezienie odpowiedniego odtwórcy roli Olivera było kluczowe dla sukcesu przedsięwzięcia. Chciałem, żeby ten chłopiec miał coś, co rzucałoby się od razu w oczy, a widząc Barneya Clarka, zrozumiałem, że jest najciekawszym kandydatem. Nie szukałem... chłopca, który byłby ładny, ale musiał być w jakiś sposób atrakcyjny – posiadać sporo inteligencji i trochę melancholii. Tym wszystkim dysponował Barney.
Chociaż wokół niego pojawiają się inne postacie, w większości złe i negatywne, to na nim, na małym chłopcu opiera się cała opowieść. Jest jakby jej narratorem. To jego sercem, duszą, umysłem i wzrokiem rzecz jasna poznajemy wszystko to dzieje się z nim i wokół niego, poznajemy złych i także dobrych ludzi. Pojawia się podstępny, zły Fagin (Ben Kingsley). Jest partner Fagina, przebiegły Bill Sykes ze swym wstrętnym psem, dla którego Oliver jest solą w oku od samego początku. Pojawia się także przyjaciółka Billa, Nancy, dzięki której Oliver zostaje ocalony, lecz ona płaci za to najwyższą karę.
Nie można też nie wspomnieć o licznej gromadce dzieci, które towarzyszą mu od początku. Od przytułku, w którym się wychował i w którym ciężko pracował na swe głodowe utrzymanie, po ciemne zaułki Londynu, w które wprowadziło go kilku chłopców. Na czele z wytwornym Cwaniakiem, który jest jego „mentorem” w nauce złodziejskiego rzemiosła.
I co warto jeszcze podkreślić, muzyka. Tam, gdzie nie ma słów, tam gdzie nic się nie dzieje, a czasem dzieje się bardzo wiele, jak w przypadku wędrówki Oliviera do Londynu, tam właśnie muzyka była najlepszym narratorem jego uczuć i myśli. Tam i nie tylko tam, muzyka napisana przez kobietę, co w tej materii się rzadko zdarza.
Rachel Portman, pierwsza kobieta nagrodzona Oscarem za film „Emma”, ma w swym dorobku także tak znane tytuły, jak „Wbrew regułom”, „Czekolada”, „Droga do Wellville”, czy też „Tylko ty”. Jest tu oryginalność, świeżość, pasja, w tworzeniu i kreowaniu opowieści, ścieżka dźwiękowa do której zapewne jeszcze nie raz powrócę.
Ale jaki tak naprawdę jest ten film? Wszystko to, o czym pisałem powyżej ma istotne znaczenie i wszystko to wpływa na całokształt. Każdy element odpowiednio przygotowany, dodany podnosi wartość dzieła, jakim jest dobry film. Jednak fundamentem każdego są aktorzy, ich dobra, ciekawa, pełna pasji, gra. Bez nich najlepsze dekoracje, wyjątkowe kostiumy, odpowiednio zaaranżowana muzyka, są niczym.
Film „Oliver Twist” wyróżnia wyjątkowe aktorstwo. Poczynając od tego, na którego dziecięcych barakach opiera się siła tej opowieści, wspomnianego już Barneya Clarka. Choć wcześniej zdarzały mu się serialowe role, to teraz poprzeczka i wymagania zostały... postawione wyjątkowo wysoko.
- Roman wytłumaczył mi, że nie chciał nakręcić mrocznej opowieści, a Oliver miał być odważniejszy, niż w poprzednich filmach. W tym filmie Oliver wdaje się w bójki..., ale też boi się wielu rzeczy, bo tak powinno być. Zachowuje się, jak każde dziecko w tym przytułku.
Słowa Clarka są odpowiednim podkreśleniem tego, jaki był i jest w tym filmie. Naturalny, pogodny, otwarty na nowe doznania, poszukujący. To nie tylko rola, to znacznie więcej. To opowieść, w którą wchodzi i odpowiednio kreuje, bez wątpienia podpatrując mistrza w osobie Bena Kingsleya, odtwarzającego rolę jego „opiekuna”, Fagina.
Trudno w tej szczególnej charakteryzacji doszukać się sylwetki aktora. Trudno go rozpoznać, a wygląda niezbyt zachęcająco. Gra tylko w jednym kostiumie, od czasu do czasu zdejmując jedynie. kapelusz. To on przygarnia zagubionego w wielkim Londynie Oliviera, daje mu dach nad głową i wprowadza na złą stronę nieba. Ciemną i mroczną, w której jakże trudno o jeden, mały promyk Słońca. Ten pojawia się w osobie Nancy, wyrazistej, dumnej postaci zawieszonej pomiędzy dorastającą dziewczyną, a młodą kobietą.
Film przeznaczony jest dla widzów od lat 10, mam jednak wrażenie, iż pomimo dubbingu, z jakim zostanie wprowadzony, może nie być do końca zrozumiany przez małego widza. Jeśli jednak dziesięciolatek jest inteligentny, wiele dobrego wyniesie z tej uroczej, pięknej i wzruszającej opowieści.