"Zima w ogniu" na Netfliksie. Ukraina znowu musi walczyć o wolność
- Nie boimy się umrzeć za wolność. Zwyciężymy, a Ukraina będzie częścią Europy, częścią wolnego świata - mówił do kamery starszy mężczyzna, gdy obok niego w Kijowie ginęli ludzie. Te słowa nie padły po rozpoczęciu inwazji Putina w lutym 2022 r., ale dokładnie 8 lat wcześniej, gdy ukraiński rząd mordował obywateli na Majdanie. Historia tamtych protestów ukazana w dokumencie "Zima w ogniu" jest przerażającym preludium obecnej wojny. Film dostępny jest na Netfliksie.
"Do tych, którzy śledzą wydarzenia w Ukrainie, ale niewiele wiedzą o współczesnej historii lub narodzie tego kraju, proszę, obejrzyjcie dokument 'Winter On Fire'" - pisał pod koniec lutego na Twitterze Sean Penn. Hollywoodzki aktor, producent, reżyser, który po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji przyleciał do Ukrainy, by nakręcić film dokumentalny o agresji Putina. Dzięki niemu wielu Amerykanów (sądząc po komentarzach) zaczęło się baczniej przyglądać odległemu konfliktowi na obrzeżach Europy. I posłuchało rady, by obejrzeć dokument Evgenia Afineevskiego z 2015 r.
Dzięki wojnie w Ukrainie film izraelsko-amerykańskiego dokumentalisty (Afineevsky urodził się w Kazaniu, ale nie ma rosyjskiego obywatelstwa) przeżywa teraz drugą młodość. Jest to bowiem najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny o 93 dniach protestów, walk i zbrodni przeciwko narodowi ukraińskiemu, jaki można sobie wyobrazić.
Na samym początku autor przedstawił kolejność wydarzeń, które doprowadziły do protestów w Kijowie na przełomie 2013 i 2014 r. - Ukraina od stuleci stanowi granicę między wschodem a zachodem. W 1991 r. Ukraina ogłasza niepodległość od Związku Radzieckiego. W 2004 r. sympatyk Rosji Wiktor Janukowycz zostaje wybrany na prezydenta. Wybory okazują się sfałszowane. Na ulice wychodzą ludzie, a pokojowy protest nazywany jest Pomarańczową Rewolucją. Protestujący odnoszą sukces, a wynik wyborów zostaje unieważniony - słyszymy we wstępie.
- W następnych latach Ukraina boryka się z utrzymaniem ekonomicznej stabilności. W 2010 r. Janukowycz wraca. Tym razem wygrywa uczciwie i przejmuje w kraju pełną władzę. Obiecuje Ukraińcom członkostwo w Unii, ale w tajemnicy negocjuje porozumienie z Rosją. Jesienią 2013 r. następuje decydujący moment. Janukowycz ma podpisać umowę stowarzyszeniową z UE.
Właśnie w tamtym momencie Ukraińcy spoglądali na Zachód, ale ich przywódca realizował plan Putina, którego ciąg dalszy oglądamy teraz w internecie i telewizji.
Autor "Zimy w ogniu" kręcił swój film świeżo po zakończeniu krwawych protestów, które doprowadziły do obalenia Janukowycza i przeprowadzenia nowych wyborów prezydenckich. Zbrodniarz, na którego rozkaz katowano i mordowano bezbronnych ludzi na ulicach Kijowa, uciekł z kraju pod osłoną nocy i osiadł w Rosji. Jest poszukiwany przez ukraiński wymiar sprawiedliwości, który w 2019 r. skazał go zaocznie na 13 lat więzienia za zdradę stanu.
Afineevsky pokazał w swoim filmie Kijów, w którym wciąż stały prowizoryczne obozy, zasieki i barykady. Uczestnicy protestów, którzy kilka miesięcy wcześniej odciągali rannych lub martwych przyjaciół, pokazywali do kamery ślady po kulach snajperskich na latarniach i murach.
Ale "Zima w ogniu" to nie tylko relacje świadków nagrane w czasie pokoju. Większość zdjęć została nakręcona w trakcie protestów. Widzimy, jak z 300-400 osób zgromadzonych na Majdanie pierwszego dnia, w kolejnych robią się tysiące. Jak pokojowe protesty przekształcają się w walkę o życie. Jak determinacja zwykłych obywateli zmienia bieg historii.
W filmie poznajemy 12-latka, który przygotowywał koktajle Mołotowa i chodził po Majdanie w prowizorycznej zbroi. Słuchamy wspomnień Kozaka, który nie ugiął się nawet wtedy, gdy Berkutowcy (jednostka specjalna milicji rozwiązana po Euromajdanie) pobili go i rozebrali do naga na mrozie. Jest świadectwo 16-latka mówiącego do mamy przez telefon "kocham cię" po tym, jak chwilę wcześniej odciągał zwłoki przyjaciela.
Wreszcie są tam przerażające nagrania dokumentujące mordowanie zwykłych obywateli przez uzbrojonych w ostrą amunicję mundurowych. Widzimy m.in. mężczyznę, który nie zdążył wsadzić na nosze rannego kolegi, bo sam dostał śmiertelny strzał z karabinu snajperskiego.
Bestialstwo ukazane w tym filmie jest niebywałe. Już w pierwszych dniach protestów milicjanci uzbrojeni w metalowe pałki katowali każdego, kto odłączył się od tłumu. Na jednym nagraniu widać starszego mężczyznę, który nie zdążył wstać po pierwszym ciosie, gdyż każdy z kilkunastu przebiegających obok mundurowych wymierzał mu kolejne uderzenie pałką lub kopnięcie.
Przez 90 minut seansu widzem targają potężne emocje. Nie sposób bowiem zrozumieć, jak człowiek człowiekowi, rodak rodakowi może zgotować takie piekło. Trudno pojąć mentalność osoby, która pociąga za spust, widząc na końcu lufy człowieka z drewnianą tarczą i w kasku rowerowym. Albo czołgającego się ze składanymi noszami, by odciągnąć rannego (a może już martwego) kolegę.
Jest w tym filmie jedna scena, która szczególnie zapada w pamięć i jest niezwykle wymowna w kontekście bieżących wydarzeń. Młoda dziewczyna siada za klawiaturą zdezelowanego pianina, pomalowanego w narodowe barwy Ukrainy. Instrument stoi pośród prowizorycznych barykad i zasieków, na których kilka godzin później życie mógł stracić licealista, prawnik, duchowny albo bankier. Aktywista o poglądach anarchistycznych, emeryt urodzony w Związku Radzieckim albo starsza kobieta klęcząca na bruku i modląca się na różańcu. Dla nich wszystkich tamta młoda pianistka gra "Etiudę rewolucyjną" Fryderyka Chopina. Po ostatnim uderzeniu w klawisze rozbrzmiewają oklaski.
Dziś na ulicach Kijowa nikt nie klaszcze, bo zwycięska walka sprzed 8 lat nie doprowadziła do całkowitego wyzwolenia Ukrainy spod wpływów Kremla. Kiedy w lutym 2014 r. Euromajdan cieszył się z obalenia Janukowycza, Rosja zaanektowała Krym. Chopin skomponował "Etiudę rewolucyjną" po upadku powstania listopadowego, gdy Rosjanie zajęli Warszawę. Trudno wyobrazić sobie utwór lepiej oddający dzisiejsze nastroje Ukraińców, którzy znowu muszą walczyć o swoją wolność.