"Znachor": Tomasz Stockinger bał się o życie. Zakochana fanka chciała go oblać kwasem
W kwietniu mija 35 lat od premiery "Znachora" opartego na powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, w reżyserii Jerzego Hoffmana. W grudniu ubiegłego roku w Bielsku Podlaskim odbyła się prapremiera filmu "Wnyki" Szymona Nowaka, kontynuacji tego jednego z niezwykle lubianych u nas filmów. Czy szumnie zapowiadana druga część trafi do ogólnopolskiej dystrybucji kinowej?
12.04.2017 | aktual.: 12.04.2017 15:49
Dla wielu widzów "Znachor" to jedna z ważniejszych polskich produkcji, która w dniu premiery okazała się prawdziwym hitem, a widzowie, niezrażeni żadnymi negatywnymi recenzjami (Zygmunt Kałużyński uważał, że "Znachor" jest zupełnie bezwartościowy), tłumnie szturmowali kina.
Wersja Hoffmana przyćmiła nie tylko powieść, ale i pierwszą ekranizację z 1937 roku. Jej reżyserem był Michał Waszyński,a w rolach głównych wystąpili Kazimierz Junosza-Stępowski i Elżbieta Barszczewska.
Rolę tytułową Hoffman powierzył Jerzemu Bińczyckiemu, który wydał mu się wymarzonym kandydatem.
- Na czym zasadzała się siła aktorstwa Jerzego Bińczyckiego? Po dziś dzień nie wiem, jakim był aktorem. To banał, jeśli powiem, że dobrym, ale czy wielkim? Na pewno był szlachetnym człowiekiem. To z niego emanowało. Przed kamerą Binio zawsze wydawał się niesłychanie prawdziwy. Wolno mówił, wolno się ruszał - zachwycał się w jednym z wywiadów.
Hrabią Czyńskim został Tomasz Stockinger, choć żona Hoffmana, Walentyna, upierała się, by rolę powierzyć Piotrowi Garlickiemu albo Danielowi Olbrychskiemu. Ten ostatni jednak odmówił, toteż ostatecznie angaż trafił do Stockingera.
- Cały film miał się opierać na trzech uznanych zawodowcach: Dymnej, Bińczyckim i tym trzecim. Jednak nie mogli namówić gwiazdorów do roli Leszka i sięgnęli po mnie, chyba z braku laku. Żona Hoffmana dawała mi to do zrozumienia, że ktoś inny miał być zatrudniony na moje miejsce. Była niezadowolona. Ale jak widać rola w "Znachorze" była mi pisana - wspominał aktor w wywiadzie dla "Show".
Jego ekranową ukochaną została Anna Dymna, a Stockinger twierdził, że między nim a piękną aktorką coś zaiskrzyło, toteż nie mieli problemu z wcieleniem się w swoje postacie.
- Stworzyliśmy piękną parę. Podczas zdjęć naprawdę się sobie podobaliśmy - opowiadał. - Była między nami chemia. Ania była w kolejnym związku, ja byłem żonaty. Ale czasem korzystaliśmy z okazji, by się poprzytulać. Dobrze nam to szło, podobnie jak całowanie. Pocałunki były jak najbardziej prawdziwe, bo dobry aktor nie może udawać! Było mi cudownie. Granie z Anią było czystą przyjemnością. Ona swoją grą wywoływała we mnie tak naturalne reakcje, że już nic nie musiałem dodatkowo grać.
Ze śmiechem wspominał też jedną z najważniejszych i najsmutniejszych scen w filmie. Tę, w której jego bohater wiezie róże na grób ukochanej.
*- To były najdroższe róże w historii polskiej kinematografii. Mistrz Hoffman wiedział, że w tej scenie kwiaty są ważniejsze od aktorów. Produkcja stawała na rzęsach, aby zdobyć je w okolicy, było kilka podejść. Te niespełniające marzeń różyczki doprowadzały reżysera do szału. Produkcja wysłała więc taksówkę z Bielska na warszawski bazar przy Polnej. Rachunek był astronomiczny. Na takie kwiaty mogli sobie pozwolić w owych czasach jedynie cudzoziemcy *– opowiadał.
Później jednak nie było Stockingerowi już tak do śmiechu. Jedna z fanek po obejrzeniu "Znachora" zakochała się w aktorze bez pamięci, a później postanowiła zemścić się na nim za to, że nie odwzajemnia jej uczuć.
* - Miała zamiar zaczaić się i oblać mnie kwasem solnym* - twierdził.
Przez jakiś czas był przerażony i bał się opuszczać dom, ale, całe szczęście, jego psychofanka poprzestała tylko na groźbach słownych i nie doszło do tragedii.
W filmie w rolach drugoplanowych wystąpiło wielu znanych aktorów, m.in. Piotr Fronczewski czy Artur Barciś. Dla tego drugiego była to pierwsza rola kinowa.
- Myśmy się wszyscy od razu zaprzyjaźnili, nikt nie traktował mnie jak debiutanta - zachwycał się Barciś atmosferą na planie. - Marzyłem o tym, żeby zagrać w takim filmie. Scenariusz był świetny. Miałem poczucie, że złapałem Pana Boga za nogi.
Nic więc dziwnego, że kiedy ogłoszono rozpoczęcie prac nad "Wnykami", Barciś i wielu członków starej obsady zareagowało entuzjastycznie. Oprócz niego projektem zainteresowali się Stanisława Celińska, Bożena Dykiel i Tomasz Stockinger.
- Reżyser wymyślił sobie, żeby te osoby, które jeszcze są między nami, pokazały się w nowej wersji "Znachora", wcielając się w inne postaci, ale żeby zaistniały. Uważam, że to jest dobry pomysł i należy temu przyklasnąć - mówiła Bożena Dykiel agencji informacyjnej Newseria Lifestyle.
Niestety, na ekranie nie pojawi się Anna Dymna. Aktorka nie chciała wziąć udziału w filmie.
- Dostałam nawet scenariusz, ale niestety nie mogę wziąć udziału w tym przedsięwzięciu. O tym, że powstaje film, dowiedziałam się w ostatniej chwili i nie mogłam już odwołać swoich planów *- wyznawała w rozmowie z "Super Expressem". *- Nie wszyscy bowiem pamiętają, że jestem aktorką teatralną na etacie. Dodatkowo pochłania mnie moja fundacja. Cieszę się jednak, że taki film powstanie i że znalazło się w nim miejsce dla aktorów ze "Znachora". Wiem, że widzowie wciąż darzą go ogromną sympatią. W filmie nie zagram, ale twórcom wysyłam ciepłe myśli.
Czy film spełnił pokładane w nim nadzieje i dorównał „Znachorowi”? Podobno wejściówki na pokaz przedpremierowy rozeszły się w mgnieniu oka, a opinie widzów były bardzo entuzjastyczne. A my, być może, przekonamy się o tym niebawem.