Ale Anna Dymna się uparła. Wielomiesięczna rehabilitacja oraz bezinteresowna pomoc bliskich i zupełnie obcych ludzi pomogły. Od tego momentu aktorka żyje w przekonaniu, że musi spłacić dług.
Kiedy obudziła się w węgierskim szpitalu, miała pogruchotane nogi i miednicę oraz poważnie uszkodzony kręgosłup. Sparaliżowanej 27-latce lekarze powiedzieli, że najprawdopodobniej nigdy nie będzie chodzić. Ale Anna Dymna się uparła. Wielomiesięczna rehabilitacja oraz bezinteresowna pomoc bliskich i zupełnie obcych ludzi pomogły. Od tego momentu aktorka żyje w przekonaniu, że musi spłacić dług.
Od kilku lat Dymna pojawia się na ekranie dość sporadycznie. Częściej można zobaczyć ją w roli szefowej założonej przez siebie fundacji. Kiedy niezapomniana Pawlakówna z filmów Sylwestra Chęcińskiego opowiada o misji Mimo wszystko, o pomaganiu potrzebującym i wykluczonym, bije od niej siła.
Żeby ją w sobie znaleźć, Anna Dymna musiała przejść naprawdę wiele. I to cud, że jeszcze żyje.
Piękna i utalentowana 20-latka
Na ekranie zadebiutowała w 1971 roku u Andrzeja Jerzego Piotrowskiego w jego psychologicznym „Szerokiej drogi, kochanie”. Miała 20 lat. Rok wcześniej zdobyła uznanie swoją pierwszą rolą teatralną w "Weselu" Lidii Zamkow.
Lepszego startu nie można było sobie wyobrazić. Krytycy rozpływali się nad talentem Dymnej, a wśród publiczności rozeszła się plotka, że polskim aktorkom niespodziewanie wyrosła piękna konkurencja.
Wszystko spłonęło
W roku swojego debiutu wyszła za mąż za starszego o 15 lat Wiesława Dymnego, uznanego tekściarza i artystkę, współtwórcę słynnej Piwnicy pod baranami.
Jak sama przyznała początek ich znajomości nie był zbyt romantyczny. On pił z kolegami pod drzwiami jej pokoju hotelowego, ona nie mogła spać. Kiedy poprosiła, żeby był ciszej,* ten obrzucił ją stekiem wyzwisk i uderzył.* Następnego dnia czekał skruszony z bukietem kwiatów.
Przez następne siedem lat para była nierozłączna. Dziś aktorka mówi o nim: „Miłość mojego życia”. Niestety szczęście nie trwało długo. Jesienią 1977 roku ich mieszkanie doszczętnie spłonęło. Razem ze sporą częścią spuścizny Dymnego.
Był to zaledwie początek wydarzeń, które odmieniły na zawsze życie aktorki…
''Chciałam przestać istnieć''
W wyniku niewyjaśnionych do dzisiaj okoliczności Wiesław Dymny zmarł. Aktorka znalazła jego ciało na remontowanym poddaszu. Sekcja zwłok nie podała przyczyny śmierci.
Aktorka przeprowadziła się do akademika. Mimo ciężkiej depresji nadal grała i robiła coraz większą karierę. Na koncie miała już rolę w „Nie ma mocnych”, „Janosiku”, „Trędowatej” i „Kochaj albo rzuć” i nie zamierzała się poddawać.
Niestety, los znowu okrutnie z niej zadrwił i wystawił na kolejną próbę. Tym razem stawką było jej własne życie…
Miała już nigdy nie chodzić…
Do wypadku doszło w 1978 roku, zaledwie trzy miesiące po tajemniczej śmierci męża aktorki. Anna Dymna jechała na plan zdjęciowy na Węgry. Kiedy się obudziła, była w szpitalu, poobijana z pogruchotanymi nogami.
- Jak odzyskiwałam przytomność po wypadku, długo byłam gdzieś daleko, nieprzytomna. Bardzo mi tam zresztą dobrze było. Jasno, ciepło. Powrót do rzeczywistości oznaczał ból, bo byłam bardzo poszkodowana. Z radością i ulgą, że nie boli, zapadałam się więc w tę jasną otchłań. Z momentu, kiedy odzyskałam świadomość, pamiętam niewiele, bo miałam też uszkodzoną pamięć. Ale radość z tego, że jestem, pamiętam do tej pory. Myślenie miałam odjęte, wyłączone, ale emocje i uczucia mi zostały. To mi dało pewność, że człowiek za dużo kombinuje. Ma żyć, to jego obowiązek, największy zaszczyt, szansa i radość. - zwierzyła się w rozmowie z Głosem Wielkopolskim.
''Dziwię się, że jeszcze żyję''
Aktorkę poddano kilkumiesięcznej rehabilitacji. Zresztą nieostatniej w jej życiu, ponieważ Dymna jeszcze kilkukrotnie ulegała niebezpiecznym wypadkom.
- Mam kompleks pecha. Umieram ze strachu w samochodzie, windzie, tramwaju, samolocie. Kiedy wchodzę do garderoby, moi koledzy wzdychają z ulgą, że karetka, której sygnał właśnie słyszeli, nie jechała po mnie. Pan Bóg ciągle trąca mnie paluchem, tylko nie mówi, czego ode mnie chce– zwierzyła się gwiazda.
W jednym z wywiadów artystka przyznała, że każda jej kończyna przynajmniej raz była unieruchamiana gipsem. Tak było m.in. podczas kręcenia serialu „Królowa Bona”, kiedy doznała wstrząsu mózgu i urazu kręgosłupa.
''Muszę spłacić swój dług''
Tak ciężko doświadczona przez los Dymna zrozumiała, że ani kariera, ani te wszystkie zaszczyty, nagrody i wyróżnienia nie są najważniejsze. Liczy się życie i pomaganie, wspieranie innych.
- Wtedy nie byłam sama**– wspomina w rozmowie z _Rewią_ - **Dostałam pomoc od kolegów, a nawet od obcych ludzi. Od tamtego czasu pomagam nie z poczucia obowiązku, ile z przekonania, że muszę spłacić swój dług.
Założona przez nią fundację działa nieprzerwanie od 2003 roku. Mimo wszystko pomaga wielu osobom chorym i niepełnosprawnym w całej Polsce, a także koordynuje pracę wolontariuszy.
Organizuje również m.in. Festiwal Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty. Do swojej akcji wciągnęła wielu polskich artystów filmu i estrady. (gk/mf)