Poliziotteschi: Gliniarze z makaronem. Włoskie kino policyjne lat 70.
Zabijaki z południa Europy dopiero stosunkowo niedawno doczekały się zasłużonego uznania. Jeden z nich, niezapomniany i niezniszczalny Tomás Milián, zaledwie parę dni temu świętował osiemdziesiąte drugie urodziny.
Borewicz mógł mu najwyżej czyścić buty
Autorzy dzieł i dziełek wpisujących się w popularny zwłaszcza w latach 70. ubiegłego wieku nurt poliziotteschi snuli bezkompromisowe, diablo brutalne i nasączone mało subtelną erotyką opowieści o twardych policjantach występujących przeciwko mafijnym układom, korupcji w ich własnych szeregach i przestępcom o rozbieganych oczkach. Kiedy zawodziło niedoskonałe prawo, brali sprawy we własne ręce.
Zabijaki z południa Europy dopiero stosunkowo niedawno doczekały się zasłużonego uznania. Jeden z nich, niezapomniany i niezniszczalny Tomás Milián, zaledwie parę dni temu świętował osiemdziesiąte drugie urodziny.
Od Viscontiego do Lenziego
Milián, rodowity Kubańczyk, miał tego pecha, że urodził się w 1933 roku, roku przewrotu dokonanego przez przyszłego prezydenta, a potem dyktatora, Fulgencio Batistę. Kres jego rządom położy dopiero po latach rewolucja Fidela Castro. Ojciec Tomása, oficer wojskowy, został aresztowany. Chłopakowi udało się wyjechać i osiedlić w Stanach Zjednoczonych, gdzie przyuczał się do zawodu w słynnym nowojorskim Actors Studio. Ale to nie z USA miał się związać.
Pod koniec lat 50. poleciał do Włoch na festiwal teatralny i, zauroczony krajem oraz perspektywami, jakie się przed nim rysowały, zdecydował się osiedlić tam na stałe. W Europie spędził aż ćwierć wieku i doczekał się paszportu z gwiazdką.
Zaczynał w filmach autorskich, które sam nazywał „intelektualnymi”, grał u Luchino Viscontiego i Carola Reeda, partnerował Claudii Cardinale i Ginie Lollobrigidzie, lecz, choć pisana mu była sława, znalazł ją nieco później.
Kubański twardziel
Pomimo że na nudę i brak ról nie narzekał, Milián coraz częściej rozmyślał nad powrotem za ocean, niezadowolony z mało intratnego kontraktu, którym związał się z obrotnym producentem Franco Cristaldim. Aby przed wyjazdem wpadło mu do kieszeni trochę grosza, zgodził się przyjąć rolę zbira w spaghetti westernie „El Precio de un hombre” (1966). I dopisało mu niebywałe szczęście.
Milián tak się spodobał amatorom mocnych wrażeń, że podsuwano mu pod nos kolejne scenariusze, przeważnie ze spektakularnymi strzelaninami na pierwszym planie. Grał z Jackiem Palance'em, Rockiem Hudsonem i Orsonem Wellesem. Niekiedy robił po parę filmów rocznie. Nikt nie śmiał go już dubbingować, kubański aktor mówił własnym, męskim głosem, a nawet sam pisywał sobie kwestie. Stał się postacią kultową. Słynny reżyser Bruno Corbucci miał powiedzieć, że kiedy Milián pojawia się na ekranie, kinowa sala ryczy z radości „niczym kibice na stadionie”.
Król kina gatunku
Milián nie grywał tylko w westernach. Przyjmował zróżnicowane role w komediach, kryminałach, akcyjniakach i, oczywiście, filmach z etykietką poliziotteschi.
Obsadzano go zarówno jako jedynego sprawiedliwego, jak i zatwardziałego kryminalistę. Tylko w latach 70. pojawił się w kilkudziesięciu filmach. Szczególnie przypadł do gustu reżyserowi Umberto Lenziemu – któremu międzynarodową (nie)sławę przyniesie później horror „Cannibal Ferox” znany u nas jako „Niech umierają powoli” lub „Kanibale” – i to z nim Milián zrealizował swoje bodaj najsłynniejsze projekty, w tym cieszącą się niemałą estymą sensację „Ludzki odruch” („Almost Human”) z 1974 roku.
Lecz nawet mimo tak bogatej filmografii nazwisko Miliána pozostaje u nas praktycznie nieznane i kojarzy je chyba tylko nieliczna grupa miłośników poliziotteschi. A szkoda, bo obszerna biblioteka włoskiego kina policyjnego zasługuje co najmniej na wzmiankę w annałach sztuki filmowej.
Poliziotteschi znaczy...
Pod nieco enigmatycznym terminem poliziotteschi kryją się filmy o twardych, bezkompromisowych gliniarzach, oszalałych mordercach, nieudacznych urzędnikach, pięknych kobietach, karkołomnych pościgach samochodowych i widowiskowych strzelaninach. Zresztą etymologia nie tak znowu obcobrzmiącego słowa jest szalenie prosta i nawet niewprawne ucho zdoła wyłapać, że chodzi o kino policyjne. Jako że Włosi są mistrzami naśladownictwa i lubią podpatrywać amerykańskie wzorce, o poliziotteschi mówi się jako o nurcie wyrosłym na fundamencie „Brudnego Harry'ego”, lecz to konkluzja pośpieszna i powierzchowna.
Bo o ile faktycznie film Dona Siegela pomógł rozpropagować pewne wzorce gatunkowe, tak poliziotteschi jest silnie zakorzenione we włoskiej strukturze społecznej i politycznej. Roberto Curti pisze w swojej książce „Italian Crime Filmography 1968-1980”, że filmom nurtu udawało się „uchwycić niepokój i obawę odczuwaną przez widza zamkniętego w nieprzyjaznej przestrzeni miejskiej”, a pamiętać trzeba o niespokojnym dla kraju okresie, kiedy terrorystyczne działania zmagających się z policją Czerwonych Brygad okupowały pierwsze strony gazet.
Poliziotteschi podsuwało proste rozwiązanie – panaceum na zbrodnię to dobrze wymierzona kula w łeb.
Proletariusz-faszysta
Z tego też powodu filmy poliziotteschi, jak niegdyś „Brudny Harry”, bywały oskarżane o zapędy faszystowskie. Curti jednak oponuje, pisząc, że bohater-gliniarz bywał najczęściej proletariuszem utyskującym na liberalne państwo, acz niezmiennie sprawiedliwym, a kryminaliści bogatymi kapitalistami żerującymi na skorumpowanych instytucjach. Dlatego też – kontynuuje Curti – poliziotteschi uznać można za nurt „apolityczny, jeśli nie anarchistyczny”.
Poliziotteschi wyraża nieufność wobec zbiurokratyzowanego, nieskutecznego państwa i, jak pisze Ernest Mathijs, autor „Alternative Europe: Eurotrash and Exploitation Cinema Since 1945”, było swoistym echem odbijającym ówczesne lęki społeczne. Trudno orzec, czy to właśnie specyficzny kontekst nie pozwolił nigdy nurtowi zdobyć należnej popularności za granicą, ale w ostatnich latach dokonuje się jego ponowna ewaluacja.
Magazyny filmowe chętniej piszą o zjawisku, filmy pojawiają się na anglojęzycznych rynkach w szerszej dystrybucji, a sam Quentin Tarantino mówi o poszczególnych reżyserach kojarzonych z poliziotteschi jako pełnoprawnych autorach.
Z ziemi włoskiej...
Schyłek popularności poliziotteschi przypadł na przełom lat 70. i 80., kryzys włoskiego przemysłu filmowego i wzrost popularności telewizji. Kto jak kto, ale Tomás Milián z pewnością połapał się, co jest grane, i zaczął pakować walizy. Przed wyjazdem z Włoch zdążył jeszcze zagrać u Michelangelo Antonioniego i Bernardo Bertolucciego.
Po powrocie do Ameryki występował na ekranie rzadziej, choć nie osiadł na laurach, pracował na teatralnej scenie i zagrał małe rólki u Spielberga, Stone'a, Pollacka i Ferrary; trochę więcej czasu ekranowego dał mu Tony Scott i, później, Andy Garcia.
Za udział w „Traffic” Stephena Soderbergha został, wraz zresztą obsady, nagrodzony Screen Actors Guild Award, co jest symbolicznym ukoronowaniem jego obfitego dorobku. Zawsze jednak pozostanie – dzięki poliziotteschi – po prostu twardym sukinsynem.
Bartosz Czartoryski