"American Assassin": Bomba atomowa? Co to dla Amerykanów! [RECENZJA]
Miłośnicy kina akcji będą zadowoleni. "American Assassin" co prawda tytułowej Ameryki nie odkrywa, ale zawiera wszystko to, czego spodziewamy się po niezłym kinie sensacyjnym. Wartka akcja, dynamiczne pościgi i sceny walk przy użyciu pięści, kałasznikowa, a nawet domowej roboty bomby atomowej.
A skoro o bombie mowa, trzeba wspomnieć o polskim "wkładzie” w film Michaela Cuesty, bo jest on co najmniej niebanalny. Otóż proszę sobie wyobrazić, że skradzionym plutonem, który posłużyć ma za podstawę śmiercionośnej broni, handluje się… w starym żuku, w samym centrum Warszawy. Co więcej, transakcja zostaje namierzona przez miejscowych policjantów zupełnym przypadkiem, wszak w związku z wizytą kardynała (!) konieczne jest niezwłoczne przeparkowanie samochodu. Dochodzi do strzelaniny.
kadr z filmu "American Assassin" (fot. mat. prasowe)
Ale od początku, bo akcja wcale nie zaczyna się w polskiej stolicy, a na malowniczej Ibizie, gdzie wakacje spędza niejaki Mitch Rapp wraz ze swą ukochaną. Najpiękniejszy moment jego życia, jakim są zaręczyny w bajecznej scenerii, szybko zamienia się w największy koszmar. Bo takim jest atak terrorystyczny na hiszpańską plażę, w wyniku którego pośród dziesiątek innych ofiar ginie także kobieta.
"American assassin" - polski zwiastun:
Życie bohatera zmienia się diametralnie, a jedynym celem, jaki go przy nim utrzymuje, jest żądza zemsty. Stąd godziny poświęcone na morderczy trening, lekturę Koranu i infiltrację siatki islamskich terrorystów. Tyle że, z czego zupełnie nie zdaje sobie sprawy, pod bacznym okiem CIA, które pewnego dnia "puka do jego drzwi”. W ten sposób wcielający się w główną rolę Dylan O’Brien - idę o zakład, że szybko stanie się kolejnym idolem nastolatek - trafia pod skrzydła Michaela Keatona. Amerykański aktor, który w przeszłości wcielił się w rolę Batmana, tym razem sam świata nie zbawia, a czyni to za sprawą swojego podopiecznego. No i zaczyna się jatka, dość niespodziewanie co rusz zmieniając swoje lokacje.
Kadr z film "American assassin" (fot. materiały prasowe)
Oglądając film Cuesty, szybko łapiemy się na tym, że logika nie stanowi jego najmocniejszej strony, więc po co się denerwować, lepiej o niej na te niespełna dwie godziny zapomnieć. Zapewniam, że gwarantuje to dużo przyjemniejszy seans. Bo "American Assassin”, pomimo swojego tematu, oscylującego wokół realnych zagrożeń, jakim musimy dziś stawić czoła, w moim odczuciu pomyślany jest przede wszystkim jako rozrywka dla fanów gatunku. Stosunkowo niewielki jak na tego typu produkcje budżet nie pozwolił konkurować z klasykami spod znaku "Johna Wicka”, stąd sceny konfrontacji nie są aż tak spektakularne czy nowatorskie. Ale i w filmie Cuesty odnaleźć można sporo "guilty pleasure”. No bo w jakiej innej produkcji amerykańska marynarka wojenna przetrwa wybuch bomby atomowej? Donald Trump lubi to!