Artur Żmijewski: nie irytuje się, kiedy proszą go o lekarską poradę
Jeden z najbardziej cenionych polskich aktorów i obiekt westchnień żeńskiej części publiczności. Uśmiecha się, kiedy przechodnie nazywają go "Kubą" czy "Mateuszem" . Nie irytuje się, kiedy proszą go o lekarską poradę. Nie stracił na popularności nawet wówczas, gdy opuścił serialową Leśną Górę, porzucił lekarski kitel i przywdział sutannę.
10.04.2017 | aktual.: 10.04.2017 14:56
I choć powoli Artur Żmijewski ma już dość odgrywania duchownego z Sandomierza, można mieć pewność, że z ekranów nie zniknie.
Urodził się w Radzyminie, ale dzieciństwo spędził w podwarszawskim Legionowie.
- Nie byłem trudnym dzieciakiem. Nie chodziłem na boki, nie urywałem się z domu, rzadko chodziłem na wagary. Od młodych lat mam poczucie odpowiedzialności, które blokuje szaleństwa – wyznawał w "Playboyu", dodając, że jego charakter niewiele się przez te lata zmienił.
Wciąż jest samotnikiem i do wszystkiego podchodzi ze sporym dystansem.
- Kiedyś było to poczytywane za moją wadę. Uważano mnie za zarozumiałego i nieprzystępnego gogusia – śmiał się.
Nawet kiedy po ukończeniu liceum dostał się na studia do PWST w Warszawie, nie korzystał za bardzo ze studenckiej wolności, nie zamierzał też opuszczać rodzinnego domu. Był bardzo uparty – i nie chciał zostawiać swojej mamy samej, więc przez kilka lat dojeżdżał na studia z Legionowa, nawet jeśli wiązało się to ze spędzaniem wielu godzin w środkach komunikacji.
Uważa jednak, że dzięki temu zahartował się, szybciej wkroczył w dorosłość i nauczył się obowiązkowości.
*- Pamiętam, że moi koledzy dziwili się trochę, że z takim uporem dojeżdżam, ale może dzięki temu wyszedłem ze studiów odrobinę zdrowszy psychicznie? *- zastanawiał się w "Playboyu".
- Poza tym zahartowało mnie to w tym sensie, że dziś nie widzę problemu w tym, aby usiąść za kierownicą i jechać codziennie półtorej godziny do pracy.
Kiedy założył rodzinę – aktor ma żonę Paulinę i troje dzieci – jego życie znacznie się zmieniło. Na początku trudno mu było wypracować kompromis, ale wreszcie zrozumiał, że powinien oddzielać pracę od życia prywatnego. Nauczył się dystansu do swojego zawodu i przestał przynosić pracę do domu.
- Kiedyś z pietyzmem składałem w pokoju wszystkie scenariusze, jakie dostawałem, i po latach zrobił się z tego ogromny stos. Pewnego dnia zebrałem wszystko i wyrzuciłem – opowiadał w "Gali".
- Uznałem, że to dla mnie za duże obciążenie psychiczne, że nie powinienem przekładać życia moich bohaterów na moje życie prywatne, a wreszcie – że w domu zrobił się potworny bałagan. Do pewnego momentu byłem w stanie wyrecytować wszystkie swoje role, po kolei, według dat. W końcu powiedziałem stop, to nie ma sensu. Trzeba zamknąć się na tamten świat i iść do przodu w życiu realnym.
Nie ukrywa jednak, że kocha aktorstwo i jest ono niezwykle ważnym elementem jego życia.
- Zawsze staram się szukać w tej pracy czegoś, co mnie osobiście dotyka, co mnie obchodzi, a nie tylko odtwarzać to, co napisane na papierze* – opowiadał w "Gali". *- To mi daje tak wielką frajdę, że nie nudzę się po tylu latach pracy. Czasami myślę, że dostałem wielki dar od losu.
Choć w teatrze odnosił prawdziwe sukcesy, a krytyka nie szczędziła mu pochwał, prawdziwą sławę zyskał dopiero dzięki serialowi "Na dobre i na złe", w którym wcielił się w lekarza Jakuba Burskiego.
- Jak zaczynaliśmy pracę, mówiło się o góra dwudziestu sześciu odcinkach* – śmiał się w "Playboyu". *- Gdybym wtedy wiedział, że będzie to trwało tak długo, chyba bym zrejterował. Dzisiaj nie żałuję, ale wtedy bym się przestraszył.
Od tamtej pory widzowie często nazywali go imieniem granego bohatera, nierzadko brano go też za lekarza i oczekiwano profesjonalnych porad. Dzięki "Na dobre i na złe" zyskał tytuł jednego z najbardziej pożądanych Polaków i stał się obiektem westchnień sporej części damskiej widowni.
- Nie jest to esencja mojego życia, ale nie będę hipokrytą, to łechce – mówił.
Oprócz goszczenia w popularnych serialach Żmijewski pojawia się również na planie filmów pełnometrażowych. Ostatnio zagrał między innymi w "Pitbull. Niebezpieczne kobiety" oraz dwóch obrazach, które czekają na swoją premierę: "Podwójny ironman" i "Atak paniki".
Żmijewski, który w kwietniu skończył 51 lat, zapewnia, że nie obawia się starości. Wyznaje, że nie liczy lat i czasem nawet się zastanawia, które urodziny właśnie świętuje.
- Mam poczucie, że dopóki odnajduję siłę, żeby wstać rano z łóżka, to wszystko jest w porządku, nie zwracam uwagi na upływający czas. I nie ma w tym żadnej kokieterii, naprawdę – zapewniał w "Gali".
- Wszyscy przemijamy, więc nie będę się zastanawiał, czy zostało mi 10 lat czy pięć miesięcy życia. Staram się patrzeć przed siebie i nieść ten plecak ze wszystkimi rzeczami, które mi się już przydarzyły, żeby o nich pamiętać i nie powtarzać tych samych błędów.