Bartosz Bielenia dla WP: Oscary to dość śmieszne wydarzenie
Nie interesuje go blichtr i bywanie, gala wręczenia Oscarów go znudziła, a w teatrze czuje się jak ryba w wodzie. Bartosz Bielenia szturmem zdobył serca krytyków i publiczności rolą w nominowanym do Oscara "Bożym Ciele", a w Berlinie otrzymał prestiżowy tytuł European Shooting Star, który otwiera wrota do międzynarodowej kariery.
Otrzymałeś tytuł European Shooting Star. To wielkie wyróżnienie.
Jestem w grupie bardzo ciekawych osób, wspaniałych młodych ludzi, którzy już zostali docenieni za swoją pracę. Możemy się dzielić ze sobą doświadczeniami i wrażeniami. Opowiadamy sobie, z czym się mierzymy czy borykamy w naszych krajach. W Berlinie są ludzie między innymi z Francji, jak i Gruzji. Przeróżne środowiska, w których przemysł filmowy jest na innym poziomie rozwoju. Berlinale daje przestrzeń na wyjątkowy networking. Chcę poznawać jak najwięcej ludzi, wyrobić sobie kontakty i wymienić się poglądami na film, sztukę i swoją przyszłość.
Nadal jesteś w świecie, w którym się dużo dzieje. Po Oscarach nie zdążyłeś jeszcze ochłonąć?
Do Polski wróciliśmy zaledwie tydzień temu. Przez ten czas grałem spektakle w Warszawie i przyjechałem od razu tutaj. Wracamy i są polskie Orły. Także niezła festiwalowa jazda, która trwa od Wenecji.
Wszystkich najbardziej interesują kulisy Oscarów. Jak to wygląda na miejscu?
Idzie się dywanem, robią ci zdjęcia, z tyłu jest ścianka z papieru, na której są wydrukowane zdjęcia złotego posągu, udziela się paru wywiadów i siedzi się na siedzeniach… Zajmuje to bardzo dużo czasu, nie dają nic do jedzenia, a wszyscy mają batony proteinowe pochowane po kieszeniach w swoich garniturach, a w torebeczkach do bardzo drogich sukienek od Diora włożone orzeszki, żeby sobie coś schrupać za kulisami. Jest to dość śmieszne wydarzenie.
Zobacz też: Jan Komasa o zabawnym zdjęciu na Oscarach. "Staraliśmy się dobrze bawić"
Sama gala od dawna nie jest już zbyt interesująca…
Wokół Oscarów dzieją się o wiele ciekawsze rzeczy. Dla mnie inspirujący był pobyt w Stanach, promocja, spotykanie ludzi na niezobowiązujących imprezach towarzyszących Oscarom. Tam możemy się poznać, spędzić razem czas i porozmawiać. Na samych Oscarach nie ma na to czasu.
Czy te spotkania owocują już jakimiś propozycjami? Internet obiegła informacja o castingach do serialu Netflixa.
Wysyłamy nagrania do różnych miejsc. To proces, który musi trochę trwać. Tak w Polsce, jak i zagranicą nagrody sprawiają, że ktoś o nas pamięta i zwraca na nas uwagę, bo wie, że już przynieśliśmy dochód. Udowodniliśmy, że się da. Dalej jest przede mną praca i staranie o dobry materiał.
Nie myślałeś o tym, żeby przenieść się do Los Angeles?
Nie wiem, czy to jest miejsce, w którym chciałbym żyć. Będąc tam, zdałem sobie sprawę, jak bardzo cieszę się, że jestem w Europie. Wspaniale jest spotkać się z ludźmi, z którymi dzieli się podobną wizję na kulturę i sztukę.
Hollywood to wielki przemysł…
Dokładnie. Tam działa wielka machina. To fabryka snów, a my pracujemy raczej w dyskusyjnym klubie filmowym. Tam się liczy box office, żeby zainwestowane pieniądze się zwróciły. Takie podejście blokuje eksperymenty.
A ciebie interesuje takie kino? Duże produkcje, Marvel, DC Comics…
Zależy od filmu. Bywają fatalne i wspaniałe. W DC Comics mamy "Legion samobójców" oraz “Wonder Woman". Przecież od Warner Bros i DC Comics wyszedł "Joker", który jest zrobiony z fantazją i ryzykiem. Na wszystko jest miejsce.
Oczy wszystkich są zwrócone w twoją stronę. Zastanawiamy się, jaki krok podejmie Bartosz Bielenia. Wyczuwasz presję?
Na razie rozwijam projekty, które pojawiły się jeszcze przed premierą "Bożego Ciała", więc bez wpływu całego tego szumu. To jest dla mnie świetne i osobiście się z tego cieszę, ponieważ dobrze jest ufać ludziom, którzy widzieli we mnie coś więcej jeszcze zanim dostałem złotą pieczątkę na czole.
Rozwijamy projekt z Kubą Piątkiem. To będzie jego debiut o chłopaku, który w 1999 roku włamuje się do telewizji i bierze zakładników. Chce wejść na antenę w prime time i coś powiedzieć. Pracuję też nad filmem na Słowacji, do którego muszę się nauczyć grać na instrumencie, a do tego na przełomie maja i czerwca rozpoczniemy próby w teatrze. Jest co robić.
Łączysz te dwa światy: teatr i film. Czy któryś jest ważniejszy?
Rozmawialiśmy tutaj z chłopakami z Niemiec i Estonii, że teatr jest dla nas bardzo ważny. Dzięki niemu jesteśmy gotowi eksperymentować i odkrywać siebie z każdej strony. Mamy poligon w postaci sali prób. Dla mnie jest naturalny, ponieważ trochę w nim trwam. Tam czuję się jak ryba w wodzie. Początek w filmie był dla mnie zdecydowanie trudniejszy. Powtarzanie krótkiego fragmentu sceny tyle razy zakrawa o szaleństwo. Wciąż się tego uczę.
W Polsce współpracowałeś z najważniejszymi reżyserami teatralnymi. Kto jest jeszcze twoim wymarzonym reżyserem?
Romeo Castellucci. Chciałbym się wybrać do jego świata.
Jakie jeszcze masz filmowe marzenia?
David Lynch i Charlie Kauffman, Lars von Trier i Xavier Dolan. Interesują mnie surrealistyczne przestrzenie, ale z chęcią odwiedzę też emocjonalne światy. Jestem ciekawy tego, co mnie czeka.