Bartosz Żurawiecki: Chłopaki płaczą na meczach
Dobrze, to skoro przestaliście na chwilę nakręcać się piłką nożną i mówić o niej z jakże niemęską afektacją, przyszedł czas, bym i ja coś powiedział. Może nie tyle o piłce nożnej, bo, prawdę powiedziawszy, interesują mnie w niej wyłącznie szatnie i prysznice, co o gatunku filmów sportowych, a nawet dokładniej, piłkarskich. Tak, istnieje taki gatunek i ma się całkiem dobrze, choć skostniały jest jak patriarchat. Najlepszym przykładem, wenezuelski debiut *Marcela Rasquina „Brat”, który właśnie wchodzi do naszych kin. To istny wzorzec z Sevres (no, tym razem spod Caracas) dzieł kopanych. Wypełnia schemat co do milimetra.*
05.07.2012 17:22
Obowiązkowo mamy w takich produkcyjniakach parę męskich, tj. chłopięcych bohaterów, często braci albo bliskich przyjaciół (identycznie rzecz wygląda np. w dostępnym u nas na DVD filmie meksykańskim „Rudo i Cursi” z Garcią Bernalem i Luną w rolach głównych). Tak mocno się oni kochają, iż, rzekłbyś, sczepieni są ze sobą końcówkami. Jak w tej starej polskiej piosence „Trzej przyjaciele z boiska”: „Żyć bez siebie nie mogą, dziarscy i nierozłączni”. Na początku filmu bohaterowie stanowią niemal jedno ciało, potem los stawia ich po przeciwnych stronach barykady. Albo trafiają do rywalizujących ze sobą zespołów, albo jednemu zaczyna się powodzić, a drugiemu nie, albo też antagonizuje ich inna okoliczność życiowa. Obligatoryjnie również futbol staje się dla naszych zapalonych piłkarzy szansą na lepsze życie i
wyrwanie się z ubogiego środowiska. Nie trzeba nawet sięgać po produkcje latynoamerykańskie, wystarczy przypomnieć antyczny polski serial „Do przerwy 0:1” (i pełnometrażowy film „Paragon, gola!”).
Debiut Rasquina opowiada o dwóch przyrodnich braciach – młodszy z nim, Daniel został znaleziony jako niemowlę na śmietniku i przygarnięty przez samotną matkę. Obaj są znakomitymi graczami, zresztą w biednej i niebezpiecznej, rządzonej przez gangi, dzielnicy, gdzie mieszkają, piłka nożna to dla faceta jedyna, poza machaniem giwerą, dostępna forma autoekspresji. Oczywiście, samorodne talenty wzbudzą zainteresowanie łowcy głów ze stołecznego klubu. Przed Danielem i Julio otworzy się furtka do narodowej reprezentacji, pytanie jednak, czy lokalne konteksty pozwolą im pójść tą drogą. Będzie w filmie i tragedia, i konflikt, i wendetta, będą i wyzwiska – wszystko to, co się Wam z takimi macho klimatami kojarzy. Będzie też długa sekwencja gry jeden na jednego, baletu erotycznego półnagich braci, którzy popiszą się swymi imponującymi dryblingami i zwodami. I nie zabraknie także, rzecz jasna, podniosłych przemów trenera podczas przerwy w szatni. Bóg Ojciec objawi ludowi swojemu sens życia, sportu i braterskiej
wspólnoty. Co, jak się domyślacie, przyczyni się następnie do cudownej zmiany w ostatniej chwili wyniku meczu.
„Brat” w niczym więc nie odbiega od typowego sportowego filmu ku pokrzepieniu członków : przez trudy do gwiazd, od pucybuta do milionera, z Bogiem w sercu i imieniem ojczyzny na ustach. Żałować zapewne należy, że nikt u nas nie podjął się ostatnio realizacji podobnie porywającego tłumy dzieła, może wynik naszych zmagań na Euro byłby wtedy inny. Choć proces jest chyba odwrotny – najpierw się wygrywa na boisku, a dopiero potem kręci takie epopeje. Pamiętajcie o tym chłopaki!
Zadziwiło mnie natomiast, że film Rasquina rozbił dwa lata temu bank z nagrodami na festiwalu w Moskwie. Oprócz głównego trofeum, dostał tam także m.in. nagrodę krytyków. Cóż, krytycy też mężczyźni czasami. Nie od dzisiaj podejrzewam, że – w przeciwieństwie do zblazowanego i squeerowanego Zachodu -na Wschodzie ceni się jeszcze proste, chłopskie, bogobojne (Daniel chroni swą przyjaciółkę przed aborcją) i wyciskające co trzeba historie z morałem. Na Zachodzie wszyscy są siostrami, na Wschodzie nadal wszyscy są braćmi. A Ameryka Łacińska jednym i drugim wbija gole, bo fajnych ma strzelców.