Bob Odenkirk: Fenomenowi "Breaking Bad" nic nie dorówna [WYWIAD]
Wahał się, czy przyjąć rolę prawnika w "Breaking Bad". Był przekonany, że serial trafi do niszy. Późniejszy sukces przerósł jego oczekiwania. Dziś, jak przyznaje aktor, to właśnie dzięki światowemu hitowi może sobie pozwolić na dużo więcej.
09.10.2018 | aktual.: 09.10.2018 13:22
Yola Czaderska-Hayek: Aż trudno uwierzyć, że to już czwarty sezon "Zadzwoń do Saula"! Pamiętam, że kiedy zaczynaliście, wszyscy mieli obawy, że to będzie wyjątkowa klapa. Powtórzenie sukcesu "Breaking Bad" wydawało się niemożliwe.
*Bob Odenkirk: *Mi jeszcze trudniej w to uwierzyć. Zdaję sobie sprawę z tego, jakim kultem otoczony jest "Breaking Bad". Pamiętam, że gdy mieliśmy kręcić "Saula", strasznie bałem się wracać na plan. Obawiałem się, że wszyscy nas zjedzą żywcem za to, że niszczymy legendę ich ulubionego serialu. A tu jakimś cudem się udało! I mamy czwarty sezon – moim zdaniem najlepszy ze wszystkich. Naprawdę! Jest świetny.
Czemu tak uważasz?
Mogliśmy pracować nad nim z większą pewnością siebie niż przy poprzednich sezonach. Wcześniej nie bardzo wiedzieliśmy, na ile możemy sobie pozwolić – mówię tu zarówno o twórcach, jak i o aktorach. Próbowaliśmy znaleźć równowagę między dramatem, komedią, sensacją, staraliśmy się pogodzić psychologiczną analizę postaci ze scenami pełnymi przemocy. Trochę badaliśmy grunt, czekaliśmy na reakcję widzów. A oni dali nam naprawdę dużo swobody: "Dobra, chcecie zaszaleć? To zaszalejcie!". Teraz, kiedy serial już nabrał kształtu, wiemy, na czym stoimy. I nie musimy obawiać się, czy na przykład dziesięciominutowa scena komediowa zakończona krwawą strzelaniną to dobry pomysł. Mamy o wiele większy komfort pracy.
Nie ciąży wam cień wielkiego poprzednika, "Breaking Bad"?
Mi nie ciąży. Powiem więcej, ja się nawet z tego cieszę, że wisi nad nami cień "Breaking Bad". To wielkie szczęście móc zagrać w takim serialu. Niedawno, w programie Conana O’Briena spotkaliśmy się z resztą obsady "Breaking Bad" z okazji dziesiątej rocznicy premiery. To było coś wspaniałego. Zdaję sobie sprawę, że to tylko serial, ale za to jaki! Jego wpływ na współczesną kulturę jest nie do porównania z niczym innym. Doskonale zdaję sobie sprawę, że tego rodzaju fenomen zdarza się tylko raz, szczególnie, że realizacja "Breaking Bad" zbiegła się w czasie z rewolucją w odbiorze telewizji. Pojawiły się lepsze komputery, zjawił się Netflix, zrobiła się moda na oglądanie seriali w Internecie. W użyciu pojawiły się nowe pojęcia, o których wcześniej mało kto słyszał: "streaming" czy "binge watching" [oglądanie jak największej liczby odcinków jednym ciągiem – Y. Cz.-H.].
Dzięki tej zmianie "Breaking Bad" z mało znanego tytułu obrósł nagle kultem. Przypomnij sobie początki tego serialu! Pierwszy, drugi, a nawet trzeci sezon miały bardzo małą widownię. Wyjątkowo wierną, to prawda, ale nieliczną. Szał na "Breaking Bad" zaczął się dopiero od czwartego sezonu. Okazało się, że to produkcja idealna do oglądania ciągiem, wręcz stworzona do emisji w Internecie. Nastąpił jakiś niewiarygodny splot artystycznej oryginalności i technologicznej innowacji, rzecz nie do powtórzenia, przynajmniej nie za naszego życia. No bo co tu jeszcze można wymyślić – jeszcze lepsze komputery?
Fenomenowi "Breaking Bad" nic nie jest w stanie dorównać. Nie tylko "Zadzwoń do Saula", ale żaden inny serial. Nie będzie już drugiego takiego magicznego połączenia formy i treści. I bardzo dobrze! Nie przeszkadzają mi porównania "Saula" z "Breaking Bad". Nie tylko nas przecież porównują, wszystkich innych też. Poza tym, z tego, co wiem, fanom "Breaking Bad" podoba się nasz serial. Udało nam się zachować większość zalet poprzednika, choć nie wszystkie. Jak dla mnie, w "Saulu" mogłoby być nieco więcej przemocy. (śmiech) Może to się zmieni w następnych sezonach.
Pamiętasz jeszcze swoje początki w "Breaking Bad"?
Dołączyłem do obsady w trochę dziwnym momencie, pod koniec drugiego sezonu. Poproszono mnie, żebym zagrał w czterech odcinkach, a mogłem wystąpić tylko w trzech, bo jednocześnie miałem rolę w "Jak poznałem waszą matkę". Nie byłem w stanie pogodzić terminów. Dlatego w tym jednym brakującym odcinku twórcy dodali postać Mike’a, którego zagrał Jonathan Banks. Dziś trudno wyobrazić sobie ten serial bez niego, a tak naprawdę, gdyby nie "Jak poznałem waszą matkę", nigdy by się nie pojawił! (śmiech)
Zastanawiałem się, czy przyjąć tę propozycję, bo jak mówiłem, w tamtym czasie o "Breaking Bad" tak naprawdę mało kto słyszał. To był niszowy tytuł. Spośród moich znajomych prawie nikt tego nie oglądał. Miałem jednak szczęście – zadzwoniłem do przyjaciela, żeby poprosić go o radę i okazało się, że ze wszystkich osób z mojego otoczenia akurat on jeden znał ten serial! Powiedziałem: "Słuchaj, chcą mi dać rolę w czymś, co się nazywa "Breaking Bad", ale nie wiem, czy się zgodzić". A on na to: "Nie zastanawiaj się, to najlepszy serial na świecie, musisz w nim zagrać!". Tylko że nikt go nie znał. Pierwszy sezon urwał się po siedmiu odcinkach – jak pamiętasz, zaczął się wtedy strajk scenarzystów. Drugi sezon chyba wtedy jeszcze nawet się nie zaczął. Nie miałem też przekonania, że nadaję się do tej roli.
Dotąd występowałem głównie w komediach, a tu nagle chcieli mi dać poważną rolę. Pomyślałem sobie: "Dobra, co mam do stracenia? Pójdę na plan, najwyżej mi podziękują. A jak mi się nie uda, to i tak nikt się o tym nie dowie". Z ciekawości włączyłem jeden odcinek. Chyba nie obejrzałem go w całości, może jakiś kwadrans. Doszedłem do wniosku, że nie jest źle. Ale tak naprawdę dopiero potem zaczęły się schody.
Co masz na myśli?
Moja postać strasznie dużo mówi. Musiałem nauczyć się mnóstwa tekstu na pamięć. A w grę nie wchodziła improwizacja. Twórcy serialu trzymali się scenariusza żelazną ręką i jeżeli gdziekolwiek zdarzały się poprawki, to dotyczyły tylko spraw merytorycznych. W którejś ze scen miałem powiedzieć na przykład, że coś wydarzyło się w środę, ale w ostatniej chwili zmienili to na czwartek, bo inaczej byłby błąd. Popatrzyłem na skrypt i pomyślałem: "Kurde, w co ja się wpakowałem?". Ale kiedy zacząłem uczyć się kwestii, zacząłem też poznawać mojego bohatera. To taki cwaniaczek, który zalewa cię słowotokiem, żeby tylko cię urobić, zupełnie jakby chciał ci sprzedać używany samochód. Nieważne, że pięć minut wcześniej mówił zupełnie coś innego niż teraz. Ważne jest to, że mówi, mówi, mówi i nie przestanie, dopóki nie będzie cię miał po swojej stronie.
Którą scenę w "Breaking Bad" nakręciłeś jako pierwszą?
Telewizyjną reklamówkę, którą oglądają bohaterowie: "Szukasz prawnika? Zadzwoń do Saula". To była łatwizna, bo mogłem tu jeszcze pajacować w komediowym stylu. Miało być hałaśliwie i zabawnie. Nie miałem z tym żadnego problemu. Trudniej zrobiło się, kiedy miałem zagrać pierwszą wspólną scenę z Bryanem Cranstonem. Poza planem to pełen ciepła, dowcipny człowiek, ale podczas pracy robi się śmiertelnie poważny, zupełnie jak Walter White. Wtedy właśnie zrozumiałem, że to wszystko dzieje się na serio. Na szczęście, udało mi się dość szybko podłapać tonację serialu i jakoś się w nim odnalazłem. Ale nie odczuwałem na początku żadnej presji, raczej tłumaczyłem to sobie tak: "Dobra, przynajmniej spróbuję sił w czymś poza komediami. Jak mi nie wyjdzie, to i tak nikt się o tym nie dowie. Ktoś to w ogóle ogląda?". (śmiech)
Dostajesz teraz więcej ofert dramatycznych ról?
Nawet nie wiem. Mam teraz bardzo dużo pracy, więc nie kontroluję wszystkiego, co do mnie przychodzi. Tym się zajmują mój agent i menedżer. Pewnie nie chcą zawracać mi w tej chwili głowy. Kończę pisać autobiograficzną książkę i wydawca już mi siedzi na karku. Nie mam wyjścia, muszę się na tym skupić i zostawić wszystko inne.
Poza tym mam w planach kilka własnych projektów, m.in. biografię Davida Carra, dziennikarza "New York Times". Jest jeszcze w trakcie realizacji pewien film animowany, o którym bardzo chętnie bym Ci opowiedział, ale na to jeszcze za wcześnie. Wszystko strasznie się przeciąga, bo zdjęcia robione są techniką rotoskopową: najpierw kręci się aktorów na taśmie, a potem nakłada się na to rysunek. Do tego jeszcze część ekipy pracuje w Austin, część w Amsterdamie… Trwa to wieczność, więc naprawdę trudno mi powiedzieć, kiedy film będzie gotowy. A co do Twojego pytania: nie wiem, naprawdę nie orientuję się, czy producenci chcą mnie obecnie widzieć w dramatycznych rolach. Z drugiej strony, zagrałem już u Spielberga [w filmie "Czwarta władza" – Y. Cz.-H.], więc cóż jeszcze przede mną? (śmiech). Ze szczytu już tylko droga w dół.
Na ile dobrze poznałeś prawniczy świat, wcielając się w Saula Goodmana?
Przyznam się z ręką na sercu – o prawie nie mam bladego pojęcia. Wszystko, co mówię w serialu, to kwestie napisane przez scenarzystów, którzy na szczęście znają się na swojej robocie. Podczas pracy nad obydwoma serialami odbyłem całkiem sporo rozmów z prawnikami, wybrałem się też parę razy do sądu, żeby popatrzeć, jak wygląda praca adwokata na sali rozpraw. Przeczytałem też kilka książek – jedną polecam szczególnie, nosi tytuł "Crook County" ["Hrabstwo łajdaków" – Y. Cz.-H.] i opowiada o nieprawidłowościach w systemie prawnym Cook County w Chicago. Z tego, co wiem, to najpierw miała być praca doktorska, ale autorka [Nicole Gonzalez Van Cleve – Y. Cz.-H.] doszła do wniosku, że ma gotowy materiał na bestseller. Nasi scenarzyści mają swoje źródła w rozmaitych firmach, kancelariach prawnych, dzięki temu udaje im się stworzyć wiarygodny obraz tego specyficznego światka. Parę razy doszły mnie opinie z tych kręgów, że to, co pokazujemy na ekranie, jest zgodne z rzeczywistością.
Emisja czwartego sezonu "Saula" już trwa. Możesz zdradzić, na ile zbliżymy się do sytuacji wyjściowej z "Breaking Bad"?
Na pewno jesteśmy już o wiele bliżej niż w poprzednich sezonach. Mamy szansę przyjrzeć się wielu postaciom i wydarzeniom, które w "Breaking Bad" poznaliśmy wyłącznie z opowiadań. Niektórych bohaterów, o których tylko słyszeliśmy, teraz możemy po raz pierwszy zobaczyć. Także o postaciach, które już znamy od dawna, dowiadujemy się czegoś nowego. Mam nadzieję, że nie niszczymy w ten sposób aury tajemnicy, która była charakterystyczna dla "Breaking Bad". Ale wydaje mi się, że fani tego serialu, którzy znają na pamięć wszystkie odcinki i powtarzają je sobie regularnie, powinni być bardzo zadowoleni z czwartego sezonu "Zadzwoń do Saula".