#BOHATERKI. Jane Campion - romantyczka, która zmienia kino
Gdy o Jane Campion po raz pierwszy słyszy cały filmowy świat, ma 32 lata. Wtedy to zdobywa Złotą Palmę za swój pierwszy krótkometrażowy film "Ćwiczenia z dyscypliny - skórka". Nawet nie poszła na galę, myśląc że nie ma szans na nagrodę. Przecież jeszcze kilka lat wcześniej wykładowcy mówili jej, że nakręcony materiał powinna wyrzucić do kosza i wcale nie nadaje się na reżyserkę.
Choć dorastała w artystycznym, nowozelandzkim domu (mama Edith była aktorką, tata Richard reżyserem teatralnym), jako dziecko nie marzyła o podążaniu śladem rodziców. Oni z nabożnością traktowali dzieła Szekspira, ona romantyczne powieści sióstr Brontë. Jako mała dziewczynka lubiła wyobrażać sobie, że jest bohaterką "Wichrowych wzgórz" czy "Dziwnych losów Jane Eyre". Nic więc dziwnego, że w swoich filmach tak często wracała do romantycznych, gotyckich wzorców.
Dusiła się w szkolnym systemie, bo nie potrafiła wpasować się w ciasny kostium grzecznej dziewczynki. Zawsze była niepokorna, niezależna i ciekawska. Stąd wybrała studia antropologiczne i myślała, że czeka ją kariera akademicka, zanim nie obudził się w niej zew kreatywności. Najpierw pojawiło się malarstwo, potem pędzel zastąpiła kamera.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Premiery kinowe 2023. Na te filmy czekamy!
Buntowniczka kina
Jej eksperymentalne ustawienia kamery, bliskie kadrowanie, bawienie się proporcjami przysporzyło jej zarówno fanów, jak i krytyków. Na canneńskich pokazach jej pierwszego pełnometrażowego filmu "Sweetie" (1989) masa krytyków opuszczała salę w trakcie seansu. Ci, którzy zostali do końca, w swoich recenzjach albo zaciekle mieszali Campion z błotem, albo się nią zachwycali.
Początki nie były łatwe również ze względu na powszechny wówczas seksizm i mizoginizm w branży. Była lekceważona przez mężczyzn nawet we własnej ekipie. W jednym z wywiadów wspominała operatora, który na planie mówił wprost, że Jane nie ma pojęcia, jak nakręcić film, otwarcie przy wszystkich krytykował jej pomysły.
- Oczywiście, że na początku miałam problemy z ekipą techniczną, byli wobec mnie ekstremalnie niegrzeczni. Ale ja też ich nie lubiłam, więc miałam ich gdzieś. To ja reżyseruję i robimy to po mojemu, albo zostając przyjaciółmi, albo wrogami. Nigdy nie cierpiałam z powodu, że mężczyzna uważał, że wie lepiej ode mnie, jak mamy pracować - mówiła po latach Jane Campion.
Nie bała się więc współpracować z silnymi męskimi osobowościami. Gdy rozważała zatrudnienie Harvey’a Keitela do roli w "Fortepianie", wielu jej to odradzało. Ale Campion przyznała mu się do swoich obaw, powiedziała, że nie jest pewna, czy się porozumieją i czy on będzie ją szanował jako reżyserkę. Obiecał jej, że tak się stanie, a ich piękna współpraca zaowocowała trzema Oscarami. Tyle że dla kobiet - Holly Hunter za główną rolę, 11-letniej Anny Paquin za drugoplanową kreację i Jane Campion za scenariusz. Na pierwszego Oscara dla kobiety reżyserki w 1994 r. było jeszcze za wcześnie.
Sukces w cieniu tragedii
Za to canneńskie jury odważyło się przyznać reżyserce kolejną Złotą Palmę. Ale znów jej nie odebrała. Campion przybyła na Lazurowe Wybrzeże w dziewiątym miesiącu ciąży. Mocno udzielała się przy promocji filmu, o co później miała do siebie pretensje. W dniu wręczenia nagród była już na porodówce. Podwójnym szczęściem cieszyła się krótko - po dziesięciu dniach od porodu jej syn Jasper zmarł.
- Czas, gdy odniosłam największy zawodowy sukces, był jednocześnie czasem mojej największej żałoby. Byłam naprawdę skołowana, strata była silniejsza od jakiejkolwiek nagrody - wspominała.
Tworzenie kolejnych filmów było dla niej sposobem na przetrwanie i powrót do życia. "Portret damy" z Nicole Kidman, "Święty dym" z Kate Winslet czy "Tatuaż" z Meg Ryan już nie wzbudzały powszechnego zachwytu krytyków. Wręcz przeciwnie, na Campion spadły baty. Za to wymienione aktorki w końcu wyrwały się z szufladki schematycznych, filigranowych bohaterek komedii romantycznych czy melodramatów. Stworzyły pełnokrwiste postaci, walczące z mężczyznami o zachowanie własnej autonomii.
Po fali krytyki wobec "Tatuażu" Jane Campion postanowiła zrobić sobie pięcioletnią przerwę w karierze. Reżyserka nigdy nie przyznała się, czy reakcje środowiska i dziennikarzy ją zabolały. Oficjalnie decyzję argumentowała dobrem swojej niespełna 10-letniej córki Alice. Nie chciała przegapić jej dorastania.
- Pracowałam po 16 godzin na dobę przez pięć dni w tygodniu. Gdy powiedzieli mi, że musimy pracować tak sześć dni, pomyślałam sobie: odpi...olcie się ode mnie. (...) Zastanawiałam się, jak długo tak pociągnę. Zaczęłam panikować, że zupełnie nie mam czasu dla swojego dziecka i przez to je stracę - mówiła po latach.
Sama pośród mężczyzn
Gdy w 2007 r. zaproszono ją na 60-lecie festiwalu w Cannes, zorientowała się, że jest jedyną kobietą w gronie 35 reżyserów. Zapytana o to przez dziennikarkę na konferencji prasowej po premierze rocznicowej antologii "Kocham kino" przyznała, że to smutne odzwierciedlenie tego, jak mają się sprawy.
- Uważam, że kobiecość jest silnym i ważnym aspektem naszego człowieczeństwa. Jesteśmy boginiami, jesteśmy piękne, jesteśmy pełne intuicji i wyczucia, jesteśmy karmiące i pielęgnujące. Tak wiele z tworów kultury czy ze sposobu, w który postrzegamy świat, zostało napisane czy wymyślone przez mężczyzn, którzy tak naprawdę nie mają pojęcia, co my mogłybyśmy myśleć - wygłosiła w Cannes obok wpatrzonych w nią m.in. Romana Polańskiego, Billego Augusta czy Michaela Cimino.
Mimo to nie wszystkie kobiety uwielbiają jej kino. Po premierze "Fortepianu" grono badaczek feminizmu zarzucało Campion gloryfikację seksualnej przemocy. Owszem, u nowozelandzkiej reżyserki jest sporo czułych i romantycznych scen intymnych, ale też nie brakuje tych, które są wyrazem naturalizmu czy agresji. Zapewnia, że nigdy nie starała się, by sceny seksu w jej filmach wyglądały pożądliwie. Dbała tylko o to, by wynikały z naturalnych potrzeb jej bohaterów, wyznając zasadę, że o seksie się nie rozmawia, tylko się go uprawia.
Jak na ironię, upragnionego Oscara za reżyserię zdobyła za film o samcu alfa, homofobie i mizoginie skrywającym wielką tajemnicę. Jednak w "Psich pazurach" pokazała wrażliwość Phila Burbanka (Benedict Cumberbatch) i jego walkę z samym sobą, by nie pokazać tej "miękkiej" wersji siebie.
- Jestem bardzo dumna z mojej wygranej, z wygranej tego filmu i całej ekipy. Ale także z tego, że jestem tu kolejną kobietą (rok wcześniej reżyserskiego Oscara zdobyła Chloé Zhao za "Nomadland" - red.), po której nastąpi trzecia, czwarta, piąta, szósta, siódma i ósma. Jestem podekscytowana faktem, że zmiany dzieją się tak szybko. Potrzebujemy tego. Równość ma znaczenie - powiedziała w swojej oscarowej przemowie.
Cytowane wypowiedzi Jane Campion pochodzą z wywiadów na przestrzeni lat zebranych w dokumencie Julii Bertuccelli "Jane Campion: Kobieta kina".
#BOHATERKI - to cykl wydawniczy Kultury WP o kobietach - zarówno postaciach filmowych, jak i żywych przedstawicielkach kultury - które na przestrzeni lat przekraczają bariery, łamią stereotypy i zmieniają postrzeganie kobiet.