Być albo nie być Marilyn Monroe? [DVD]
Filmowe starcie tytanów. Naprzeciwko siebie stają jedni z najwybitniejszych artystów w historii kina - *Sir Laurence Olivier i Marilyn Monroe. Wielki aktor, który pragnął zostać gwiazdą na obu kontynentach i legendarna gwiazda, która robiła wszystko, co w swojej mocy, żeby zostać cenioną aktorką. „Mój tydzień z Marilyn”, pomijając banalną historię rzekomego romansu jakiegoś naturszczyka z ikoną, w głównej mierze prezentuje spotkanie właśnie tych dwóch ekranowych indywidualności i nieposkromionych egocentryków, którzy odmienili oblicze X Muzy.*
Marilyn. Boska Marilyn. Odtwórczyni głównej roli kobiecej dokonała pracy niemożliwej. Jej przejmująca kreacja największej ikony Hollywood nie jest wierną kopią wyglądu czy też zachowania, ale przemyślaną i dopracowaną nawet w najmniejszym szczególe interpretacją Marilyn Monroe. Michelle Williams fenomenalnie zaprezentowała nam oblicze kobiety uzależnionej od miłości. Aktorka, znana z takich produkcji, jak „Blue Valentine” czy „Tajemnice Brokeback Mountain” tym razem przyodziała obcisłe stroje, platynowe-blond loki oraz z głosem, który uwodzi dokładnie tak samo, jak ten sprzed 50 lat, przyprawia widzów o wypieki na twarzy. Ta rola była skazana na porażkę. Nikt nigdy nie będzie w stanie dorównać lub choćby przybliżyć się do
czaru, jaki rozsiewała wokół siebie filmowa Suger Kane Kowalczyk z „Pół żartem, pół serio”. Jednak Williams poraża świadomością odgrywanej przez siebie postaci. Nie stara się jej analizować, ani niepotrzebnie udramatyzować. Na ekranie porusza się niczym duch tragicznie zmarłej aktorki. Skupia się na jej smutku i dzięki temu prezentuje widzom szczery obraz kobiety, która wbrew swojej woli stała się największym symbolem seksu na świecie. „Mój tydzień z Marilyn” ogląda się tylko dla niej. Williams bryluje ze srebrnego ekranu, jak niegdyś jej bohaterka. Hipnotyzujące doznanie dla widzów, którym dano szansę ponownego spotkania się z legendą, a dla jej odtwórczyni to kamień milowy w karierze i jedna z najważniejszych kreacji aktorskich XXI wieku.
W „Moim tygodniu...” zachwycającej gwieździe pierwszego planu towarzyszy wybitny Kenneth Branagh. Angielski aktor zagrał postać, która śmiem twierdzić była mu pisana od początku jego długoletniej kariery. Wcielił się w swojego mentora - Sir Laurence’a Oliviera. Obaj artyści powszechnie znani są ze swej pasji do twórczości Williama Szekspira, którą to chętnie i licznie przenosili na wielki ekran. Branagh jako doświadczony aktor teatralny doskonale odnalazł się w ciele Oliviera i godnie zaprezentował jego osobowość, bez potrzeby przyćmiewania tytułowej bohaterki. Prawdziwy majstersztyk drugiego planu. To samo zresztą można powiedzieć o występie wspaniałej, jak zawsze, Judi Dench i Juli Ormond, której w udziale przypadła niezwykle interesująca rola Vivien Leigh, żony Oliviera. Uwagę należy zwrócić również na Dougraya Scotta, który zagrał Arthura Millera. Niezwykła siła przekazu drzemie w tym epizodzie.
Niestety, najistotniejsze aspekty składające się na sukces artystyczny dzieła, takie jak scenariusz czy choćby reżyseria są w tym wypadku godne pożałowania. Sztampowość i banalność dramaturgii to dwa podstawowe problemy, które odbierają produkcji, jako całości, zaszczytów. Film „Mój tydzień...” ogląda się jak słabej jakości produkcję telewizyjną. Reżyser, który na co dzień zajmuje się produkcją, odebrał widzom szansę na refleksję i własną analizę, bądź też interpretacje postaci przedstawionych na dużym ekranie. Simon Curtis wszystkie aspekty i nieścisłości związane z zachowaniem Marilyn Monroe tłumaczy w sposób nachalny i łopatologiczny. Zabrakło subtelności, którą w tak oczywisty sposób charakteryzuje gra aktorska, a której zabrakło na bazie scenariusza, co przede wszystkim razi w dialogach.
Nie trzeba widzom tłumaczyć, że Monroe była jedynie kreacją, którą odgrywała Norma Jeane Mortenson. Reżyser powinien pamiętać, że widz jest inteligentny. Curtis nie docenił swojej publiki, tak jak Laurence Olivier nie docenił swojej partnerki przy produkcji filmu „Książę i aktoreczka”. Niech to będzie dla odbiorców komplement, ponieważ sama historia nie jest istotna - liczy się tylko Michelle Williams, publiczność i boska Marilyn Monroe.
Wydanie DVD:
Polski dystrybutor filmu „Mój tydzień z Marilyn” zachęca widzów do jeszcze głębszego zapoznania się z legendą i jej myślami. Filmowy portret Marilyn Monroe został wydany w postaci książki. Na wstępie, już po raz kolejny przeczytamy słowa Janusza Wróblewskiego, który zachęca nas do projekcji. Następnie poznamy kulisy produkcji, charakterystykę poszczególnych bohaterów oraz aktorów, którzy się w nich wcielili. W krótkiej książce znajduje się także wiele interesujących cytatów z powieści „Marilyn - ujęcie z bliska”. Przy okazji dowiemy się również, co o największej seksbombie kina myślał sam Clark Gabel, filmowy Rhett Butler z „Przeminęło z wiatrem”.
Interaktywne menu DVD wyposażone jest w zakładkę „Dodatki”. Tam oprócz zwiastuna i spisu wybranych scen odnajdziemy także krótki klip o nazwie „Na planie filmowym”. Bez wywiadu z aktorami zobaczymy typowy making of realizowany w przerwach oraz w trakcie przygotowań do scen. Dla wielbicieli Marilyn Monroe, ale także fanów Michelle Williams i jej gry aktorskiej będzie to satysfakcjonujące wydanie DVD.