"Ciotka Hitlera": film TVP o Polakach i Żydach. To niemal laurka dla naszych rodaków
"Ciotka Hitlera" została wyprodukowana między innymi przez Telewizję Polską. Ale to nie tłumaczy udziału słabej produkcji w Konkursie Głównym FPFF w Gdyni.
Od dobrych kilku lat toczy się społeczna debata na temat postawy Polaków wobec Żydów w czasie II wojny światowej. Po czasie gloryfikacji naszych rodaków zaczęły pojawiać się głosy przypominające haniebne karty historii np. "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego. Film współprodukowany przez TVP obudził w polskich widzach demony, o czym niestety dobitnie przekonał się m.in. Maciej Stuhr do dziś mierzący się z hejtem za aktorską kreację w tej produkcji. Po 9 latach od premiery "Pokłosia" publiczny nadawca powrócił do tematyki relacji polsko-żydowskich w czasie okupacji i przedstawił ją w zgoła odmiennym świetle.
Przez pierwsze pół godziny 73-minutowej "Ciotki Hitlera" prowadzone są dwie narracje – żydowskiej rodziny zmuszonej do ucieczki z kolejnego schronienia i polskiego piaskarza, który całe dnie spędza na rzece z synami, karmiąc ich prostymi, acz szlachetnymi mądrościami jak ta, że "to my wygramy wojnę, bo jesteśmy dobrzy, a dobrzy zawsze wygrywają". Ta niespójność razi od początku seansu i trudno stwierdzić, dlaczego reżyser Michał Rogalski ("Czas honoru", "Wojenne dziewczyny", "Stulecie winnych") postanowił poświęcić lwią część produkcji na takie "wprowadzenie".
Gdy w końcu krzyżują się losy bohaterów, niezłomna postawa Leona (Piotr Kaźmierczak) aż bije po oczach. Mężczyzna postanawia ukryć w swoim domu Żydówki - pomimo początkowych niechęci ich samych oraz obaw jego rodziny. Choć zdaje sobie sprawę ze skali niebezpieczeństwa, gdyż już wcześniej widział całe sąsiedztwa wybite za tego typu postawę, piaskarz nie ma wątpliwości: "Żyd też człowiek". W istocie Leon został przedstawiony jako prosty chłop, dla którego białe jest białe, a czarne jest czarne i nie ma on żadnych moralnych rozterek.
Aż przykro przyznać, że gdy z ust bohatera padło określenie "ratowałbym cię, nawet gdybyś była ciotką Hitlera" (co tłumaczy tytuł produkcji), na sali kinowej rozległ się śmiech.
Krystaliczna postać "made in TVP" nie wzbudza zachwytu, nie rodzi poklasku, bo po 76 latach od zakończenia II wojny światowej większość Polaków prawdopodobnie zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy byliśmy bohaterami i nie każdy ginął z poczuciem patriotycznej dumy.
Nie oznacza to jednak, że filmowcy nie mogą przypominać również tych szlachetnych historii, ale wymaga to pewnego zniuansowania i empatii. Tak, aby Polka nie radziła zrozpaczonej Żydówce, która nie chce już żyć, że "trzeba się wziąć w garść i tyle".
Na szczęście w fabule nie brakuje postaci zdominowanych przez zło lub strach wobec Żydów. Dzięki temu "Ciotka Hitlera" nie jest w pełni laurką dla nieskalanych czynów Polaka, ale pokazuje też inne postawy. Nie zmienia to jednak faktu, że seans tego filmu był nużący, a żadna z kreacji aktorskich ani pozostałe walory artystyczne nie zapadają w pamięć.
Choć Festiwal Polskich Filmów Fabularnych dopiero się zaczął i trudno oceniać poziom tegorocznych produkcji, w kuluarach podważa się zasadność obecności "Ciotki Hitlera" w Konkursie Głównym.
Przypomnijmy, że według regulaminu festiwalu selekcji 12 tytułów dokonuje dyrektor artystyczny Tomasz Kolankiewicz, ale Komitet Organizacyjny może poszerzyć ten krąg o cztery produkcje. W skład Komitetu Organizacyjnego wchodzą m.in. dyrektor Agencji Kreacji Filmu i Serialu Telewizji Polskiej, stąd pogłoski, jakoby produkcje TVP były faworyzowane na etapie kwalifikacji do konkursu. Mimo to nie sądzę, aby "Ciotka Hitlera" mogła liczyć na jakiekolwiek laury.