"Come to Daddy" na Octopus Film Festival. Takiej historii to nikt się nie spodziewał

Film "Come to Daddy" zaczyna się od zacytowania słów Szekspira i Beyonce. A to dopiero sam początek absurdów. Elijah Wood, czyli filmowy Norval rusza przez dziki las na spotkanie z ojcem, którego nie widział praktycznie całe życie. Finał tego spotkania zdziwi was jak nic do tej pory.

"Come to Daddy" na Octopus Film Festival. Takiej historii to nikt się nie spodziewał
Źródło zdjęć: © Materiały dystrybutora
Magdalena Drozdek

"Come to Daddy" swoją polską premierę miał na Octopus Film Festiwal w Gdańsku. Świetnie, że w końcu mogliśmy zobaczyć ten film w kraju nad Wisłą. Film wędrował po różnych zagranicznych festiwalach, ale kinowej premiery w Polsce do tego czasu się nie doczekał. A szkoda. Elijah Wood dostał rolę godną zapamiętania. To już nie jest Frodo Baggins z "Władcy Pierścieni". Choć i tym razem gra niewinną osóbkę zmuszoną do działania.

Fabuła na pierwszy rzut oka nie jest wcale skomplikowana. Ba, reżyser Ant Timpson chwyta się sprawdzonego w setkach horrorów schematu. Młody, niczego nieświadomy chłopak z trudną przeszłością rusza na spotkanie dawno niewidzianego ojca. Ten napisał mu list, w którym poprosił, by się z nim zobaczył. Niby nic dziwnego, ale Norval ostatni raz widział ojca, gdy miał 5 lat. Tatuś zostawił rodzinę i już nigdy się nie odezwał. Aż tu nagle zaprasza syna na swoje pustkowie. Tylko po co?

Zobacz krótki klip

Norval, reprezentant artystycznego, wielkomiejskiego świata, rusza ze srebrną walizką i złotym Iphonem przez las. Wkrótce spotyka się z ojcem, który - powiedzmy to delikatnie - nie jest najprzyjaźniej nastawiony do swojego dziecka. Z każdą godziną atmosfera między nimi gęstnieje. I tu właściwie muszę skończyć opowiadanie o fabule, bo graniczymy ze spoilerami! Najlepszą zachętą do obejrzenia filmu niech będzie to, że ta produkcja zaskakuje w każdej minucie. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Scenariusz zmienia się z prędkością światła, a absurdy mnożą się tu na każdym kroku.

Ant Timpson zrobił film, który niby wymyka się wszystkim schematom, ale wdzięcznie z tych schematów korzysta. Mruga do widzów co chwilę. Jest tam komedia, horror, rodzinny dramat. O formie można tu mówić sporo, ale na uwagę zasługuje szczególnie Elijah Wood, który ciągnie cały film. Jego Norval jest niewinny, łatwowierny, próbuje oszukać wszystkich, że jego życie jest lepsze niż w rzeczywistości (oj skąd tego nie znamy). Wciska ojcu, że zna Eltona Johna i czołowych amerykańskich raperów, próbując mu zaimponować. A prawda jest taka, że próbuje w ten sposób przykryć swoje życiowe porażki. Ten ckliwy klimat szybko jest przerwany. Tak jak wspomniałam - nic nie jest takie, jak się wydaje.

Trzeba przyznać, że to jedna z ciekawszych ról Wooda. Choć dla 90 proc. społeczeństwa pozostanie na zawsze hobbitem, to te pozostałe 10 proc. z pewnością docenia jego ostatnie filmowe wycieczki. "Come to Daddy" i serial "Holistyczna agencja detektywistyczna Dirka Gently'ego" to pozycje obowiązkowe dla tych, którzy chcą się przekonać, jak w aktorstwie radzi sobie teraz słynny hobbit.

"Come to Daddy" miał swoją premierę na festiwalu Tribeca. Film czeka teraz na dystrybucję w Stanach Zjednoczonych. Czy trafi do kin w Polsce? Powinien. To jeden z tych złych filmów, który jest na swój sposób fascynujący. Dobrze, że są takie festiwale jak gdański Octopus, gdzie można oglądać takie absurdalne perełki.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)