Jeden z najsympatyczniejszych facetów w Hollywood? Możliwe! Oto powody, żeby uwielbiać Jeffa Bridgesa
Facet, który spędził ponad siedem dekad w Hollywood, zdobył Oscara i jakimś cudem pozostał normalnym, sympatycznym człowiekiem. 4 grudnia Jeff Bridges świętuje 76. urodziny. Po tym, jak walczył z rakiem, powiedział: "Jedną z rzeczy, na które choroba zwróciła moją uwagę, jest to, jak bardzo kocham żyć".
Lubi grać, ale nie gwiazdorzy
Aktorstwo ma w genach. Rodzice, Lloyd i Dorothy Bridgesowie, byli aktorami. Już 4 grudnia 1949 roku, kiedy Jeff przyszedł na świat, jego los wydawał się przesądzony. "Mój ojciec wciągnął mnie w ten zawód. Miałem sześć miesięcy, gdy dostałem pierwszą pracę. Długo się opierałem, bo nie chciałem być produktem nepotyzmu" - wspominał. Jak dał się przekonać? Gdy w 1958 roku nadarzyła się okazja zagrania w "Sea Hunt", ojciec zasugerował Jeffowi, że za otrzymane wynagrodzenie będzie mógł kupić sobie zabawki. "Po prostu mnie kupił!" - żartował Jeff w "Vanity Fair". Jego podejście do zawodu oddaje stwierdzenie: "To trochę jak udawanie i zabawa". Ilekroć wybierał się na plan, żona mówiła mu: "Pamiętaj, baw się dobrze i nie bierz tego zbyt poważnie" - oto kwintesencja jego aktorskiej filozofii.
Legendy Hollywood
Krytyk filmowy, Bilge Ebiri, zauważył: "Od samego początku było w Bridgesie coś sympatycznego. Z tymi błagalnie zmarszczonymi brwiami i szerokim uśmiechem, ma twarz, która zawisa między zdumieniem a akceptacją. To jest prawdopodobnie postawa bliższa przeciętnemu widzowi niż wydumane udręki tak wielu czołowych aktorów jego pokolenia. Część jego atrakcyjności jako gwiazdy filmowej jest zakorzeniona w swojskości i otwartości. Kiedy oglądamy Jeffa Bridgesa, widzimy i rozumiemy samych siebie trochę lepiej".
Jeff wystąpił chyba we wszystkich filmowych gatunkach. Nie boi się być śmiesznym, nie obawia się pokazywać wrażliwości. W "The Fisher King" wcielił się w rozbitego emocjonalnie DJ-a. W filmie "Wspaniali bracia Baker" zagrał nieco cynicznego pianistę jazzowego i stworzył niezły duet z bratem Beau. W "Bez lęku" był aroganckim i melancholijnym facetem ocalałym z katastrofy lotniczej. Jako ekscentryczny profesor matematyki o niestandardowym podejściu do małżeństwa zachwycił w "Miłość ma dwie twarze", a ulubieńcem pań stał się dzięki roli w "Przeciw wszystkim". Nie można zapomnieć o The Dude (w polskim tłumaczeniu to "Koleś") z "Big Lebowski" - postaci wręcz kultowej. To zaledwie parę przykładów z długiej listy świetnych kreacji. Kogo Jeff Bridges by nie grał, odnosimy wrażenie, że przychodzi mu to bez wysiłku. I rzeczywiście, jak zauważył Ebiri, Bridges zawsze "daje się lubić".
Uwielbia swoją żonę (i nie udaje)
Kiedy Jeff Bridges zobaczył Susan Geston po raz pierwszy w 1975 roku, pracowała w hotelu w Montanie. On kręcił właśnie western "Rancho Deluxe". Dziewczyna miała złamany nos i dwoje podbitych oczu po wypadku samochodowym. Jeff zakochał się od pierwszego wejrzenia.
Zaprosił Susan na randkę. Odmówiła. Powiedziała jednak: "To małe miasteczko. Może jeszcze się zobaczymy".
W wywiadzie dla Conana O’Briena Jeff przyznał: "Wiedziałem, że szaleńczo się zakochałem w mojej żonie, gdy tylko ją zobaczyłem". Ale droga do ołtarza była wyboista. "Głównym problemem była perspektywa utraty wolności" - wyznał Bridges szczerze. Zajęło mu dwa lata, żeby się zebrać na odwagę i poprosić Susan o rękę.
Są razem do dziś - już prawie pół wieku. Dla Jeffa recepta na długi staż jest prosta: "Nie brać rozwodu". O swojej miłości do Geston powiedział: "To po prostu staje się coraz lepsze, bardziej intensywne i piękniejsze. Szaleństwo. Wciąż jestem ze swoją dziewczyną".
Para doczekała się trzech córek: Isabelle, Jessiki i Hayley. Jeff jest oddanym ojcem, który bardzo sobie ceni relacje ze swoimi dziewczynami. Wspiera je w realizowaniu ich ambitnych planów - Isabelle została autorką, Jessica muzykiem, a Hayley dekoratorką wnętrz. "Rodzina to najważniejsza rzecz w życiu" - podkreślał Jeff wielokrotnie.
Walczył z głodem, zanim stało się to modne
"Ubóstwo to skomplikowana sprawa. Nakarmienie dziecka nie jest skomplikowane" - powiedział kiedyś Jeff Bridges. W 1984 roku założył End Hunger Network. Nie była to jednorazowa akcja PR - raczej życiowa misja.
Od 2010 roku Jeff jest rzecznikiem kampanii No Kid Hungry, która walczy o to, żeby każde dziecko w Ameryce miało dostęp do trzech zdrowych posiłków dziennie. "Jedno na pięcioro dzieci w naszym kraju zmaga się z głodem i niepewnością żywnościową" - mówi Bridges - "Gdybyśmy odkryli, że inny kraj robi to naszym dzieciom, wypowiedzielibyśmy wojnę".
Nie poprzestaje na deklaracjach. Nagrał album "Sleeping Tapes" - miks deklamacji i muzyki ambientowej - i przekazał wszystkie dochody na walkę z głodem wśród dzieci. We współpracy z Ledson Vineyards stworzył specjalną butelkę wina, a zyski ze sprzedaży przeznaczył na cele charytatywne.
Jest buddystą, ale nikomu nie narzuca swojej filozofii
"Technicznie rzecz biorąc, nie uważam się za buddystę zen ani nic w tym stylu" - wyjaśnia Bridges - "Po prostu jestem facetem o buddyjskim usposobieniu".
Medytuje pół godziny przed rozpoczęciem pracy na planie filmowym. Nosi ze sobą przenośny ołtarz i zestaw do medytacji. Napisał nawet książkę z mistrzem zen Berniem Glassmanem - "The Dude and the Zen Master" - która bada związki między postacią The Dude z "Big Lebowski" a buddyjską filozofią życia.
Jednak Jeff nie próbuje nikogo nawracać, nikomu nie narzuca światopoglądu. "Jestem po prostu ciekawy wszelkiego rodzaju duchowości" - mówi.
Jego początki z medytacją? Całkowicie przypadkowe - podczas deprywacji sensorycznej. Tłumaczył: "Zauważyłem, że mogę powoli oddychać i obserwować mój oddech, nie kontrolując go. To było moje pierwsze doświadczenie z medytacją, chociaż wtedy tego tak nie nazywałem".
Jego największa pasja? Nie ścianki, nie czerwone dywany, a fotografia
W 1984 roku, podczas kręcenia "Starman", Karen Allen podsunęła mu pomysł - może robiłby zdjęcia na planie? Bridges dostał od żony aparat - Widelux F8 - i zaczął dokumentować kulisy powstawania filmów.
Album "Pictures: Photographs by Jeff Bridges", wydany w 2003 roku, nie był zwykłym celebryckim zbiorem pozowanych fotosów. To była prawdziwa fotografia - surowa, autentyczna, pełna życia. W 2013 roku Jeff otrzymał Infinity Award od International Center of Photography w Nowym Jorku. Jego druga książka, "Jeff Bridges: Pictures Volume Two", ukazała się w 2019 roku.
Nie robi tego dla sławy czy pieniędzy. Po prostu ma pasję.
Nie użala się nad sobą
W 2020 roku, gdy Jeff pracował na planie serialu "Stary człowiek", zmęczenie, utrata wagi i powiększone węzły chłonne skłoniły go do znalezienia przyczyny kiepskiego samopoczucia. I w październiku 2020 roku dostał odpowiedź. Ogłosił na Twitterze, że zdiagnozowano u niego chłoniaka. "Jak powiedziałby The Dude: nowe g***o wyszło na jaw" - napisał z charakterystycznym dla siebie humorem. Regularnie informował o stanie zdrowia przez Instagram i stronę internetową. Nie dramatyzował, nie szukał współczucia. Po prostu opowiadał o swojej podróży. "Czuję się dobrze. Ogoliłem głowę. Dostałem szczeniaka - Monty’ego. Miałem urodziny - 71, człowieku" - napisał w grudniu 2020.
Leczenie onkologiczne osłabiło jego układ odpornościowy. Parę lat później przyszedł COVID-19, który - jak Jeff wyznał - był bardziej przerażający niż sam rak. Bridges spędził pięć tygodni na intensywnej terapii. Nie zamierzał się poddawać. Powiedział później: "Jedną z rzeczy, na które choroba zwróciła moją uwagę, jest to, jak bardzo kocham żyć".
COVID i rak nie pokonały Jeffa Bridgesa. W styczniu 2025 roku, wskutek pożarów szalejących w Kalifornii, Jeff i Susan stracili swój dom w Malibu, jednak nawet po tym zdarzeniu Bridges się nad sobą nie użalał.
Nie jest chodzącym ideałem – i nie wstydzi się do tego przyznać
Jego matka, Dorothy, zarzucała mu słomiany zapał. To jedna z jego wad - Jeff się tego nie wypiera. Z dużą otwartością opowiada o pracy nad charakterem i o różnych swoich słabościach.
Jąkał się jako dziecko. Miał problemy z narkotykami jako nastolatek - rodzice musieli interweniować. "Patrząc wstecz, myślę: o rany, co ja wyprawiałem" -– mówił po latach. Nie spieszyło mu się do dorosłości - czuł się dobrze jako wieczny chłopiec. Ale wreszcie dojrzał.
Niewątpliwą zaletą Jeffa Bridgesa jest to, że nie udaje kogoś, kim nie jest i nigdy nie zależało mu na hollywoodzkim wizerunku. Nie ma w nim cienia pozerstwa, typowej dla ludzi show-biznesu hipokryzji. Jest człowiekiem z problemami, wątpliwościami, lękami. Mówi o tym w wywiadach. I właśnie dzięki temu tak łatwo się z nim utożsamić. A dzięki temu, że ma poczucie humoru, dystans do siebie i jest po prostu "równym gościem", nie sposób go nie lubić.