Córka Dymszy zmarła w osamotnieniu. Choroba ojca ściągnęła na nią nieszczęścia

Anita Dymszówna była zdolną aktorką. Jednak córka słynnego Adolfa Dymszy zmarła 20 lat temu w zapomnieniu. Jej życiorys to jedna z najsmutniejszych historii w polskim środowisku artystycznym oraz przykład tego, jak pomówienia mogą doprowadzić do tragedii.

Córka Dymszy zmarła w osamotnieniu. Choroba ojca ściągnęła na nią nieszczęścia
Źródło zdjęć: © East News | INPLUS
Karolina Stankiewicz

Córka jednej z największych polskich gwiazd, Adolfa Dymszy, i żona Macieja Damięckiego, była świetnie zapowiadającą się aktorką. Choć nigdy nie dorównała popularnością ojcu, grywała w filmach i występowała na teatralnych scenach ceniona przez krytykę, widzów i kolegów po fachu.

Urodziła się w 1944 roku i jako jedyne dziecko poszła w ślady sławnego ojca. W 1968 roku ukończyła warszawską PWST i wkrótce trafiła na scenę. Dwa lata później dostała rolę w pierwszym filmie "Pan Dodek", w którym zagrała u boku ojca.

Nie tylko kariera szła po myśli Dymszównej. Również na życie prywatne nie mogła narzekać. Wyszła za mąż za kolegę ze studiów, Macieja Damięckiego. Ich małżeństwo było udane.

Ale szczęśliwy okres zakończył się wraz z chorobą ojca. Mężczyzna zaczął narzekać na złe samopoczucie, a jego stan ciągle się pogarszał. Prawdopodobnie cierpiał na chorobę Alzheimera.

Żona i córki aktora dbały o to, by miał jak najlepsze warunki. Jak twierdzą bliscy Anity, kobieta była mocno zaangażowana w opiekę nad ukochanym ojcem.

Niestety z biegiem lat było coraz gorzej. Żona Dymszy miała problemy z kręgosłupem, przez co nie radziła sobie z opieką nad nim. Do tego doszły problemy finansowe. Mimo wsparcia córek, sytuacja była trudna.

Gdy stan Adolfa jeszcze się pogorszył, jego żona została zmuszona do podjęcia pewnych drastycznych kroków. W 1973 roku zdecydowała się przenieść męża do Domu Opieki Społecznej w Górze Kalwarii, gdzie miałby zapewnioną niezbędną opiekę. Tam, wraz z córkami, odwiedzała go regularnie.

Dymsza zmarł 20 sierpnia 1975 roku. Zrozpaczona Anita nie tylko musiała pogodzić się ze śmiercią rodzica, ale i stawić czoła środowisku artystycznemu, które wypowiedziało jej cichą wojnę. Dawni znajomi, oburzeni, że aktorka oddała ojca "do przytułku", odwrócili się od niej i otwarcie bojkotowali.

Obraz
© East News | INPLUS

Tylko nieliczni stanęli w jej obronie, przypominając, że Dymsza ciężko chorował i mało kto poradziłby sobie z pracą na cały etat i stałą opieką nad chorym.

- W SPATiFie, aktorskiej knajpie, gdzie zawsze można było przyjść, kiedy chciało się do człowieka, nie dopuszczano jej do towarzystwa, nie rozmawiano z nią, zdarzało się, że kiedy podchodziła do stolika, jej koledzy wstawali i odchodzili - wspominał przyjaciel Dymszówny, Cezary Bryka, na portalu Studio Opinii.

Potem było już tylko gorzej - nagonka na aktorkę trwała w najlepsze; krytykowano jej moralność, podawano w wątpliwość artystyczne dokonania, nikt nie chciał z nią pracować. Dymszówna próbowała jeszcze jakoś się trzymać, ale wreszcie się poddała. Samotna - jej małżeństwo z Damięckim się rozpadło - skazana na ostracyzm, szykanowana, zaczęła wpadać w depresję. Zrezygnowała z aktorstwa, zerwała niemal wszystkie kontakty, nawet z tą nieliczną grupką osób, która była dla niej życzliwa, a pocieszenia szukała w alkoholu.

Obraz
© East News | INPLUS

- Kontakty z nią były coraz trudniejsze, wreszcie któregoś dnia powiedziała: "Więcej nie zadzwonię. Chcę, żebyś pamiętał mnie taką, jaka byłam" - wspominał Bryka. - Nie było możliwości perswazji, podjęła decyzję i już. Niedługo potem zaangażowała się do teatru w Koszalinie, dopiero po latach wróciła do Warszawy, ale nadal unikała kontaktów.

Zmarła 7 lipca 1999 roku, w niemal całkowitym zapomnieniu. Lecz nawet wtedy nie dano jej spokoju. Jeszcze na pogrzebie szeptano, że Anita, materialistka, oddała ojca do przytułku, bo chciała przejąć jego dom.

- Tak to środowisko zabiło człowieka, a po śmierci obsmarowało – komentował Bryka.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (44)