Czarnoskóry glina w Ku Klux Klanie. Historia niewiarygodna, ale zdarzyła się naprawdę
Zastanawialiście się, jak to jest, gdy jeden z najlepszych reżyserów na świecie robi o was film? Ron Stallworth się przekonał i przeżywa pewnie teraz najlepsze chwile swojego życia. Historia o tym, jak dostał się do Ku Klux Klanu to gotowy materiał na hit.
23.08.2018 | aktual.: 24.08.2018 12:22
I tak się stało, bo "Blackkklansman" już kilka tygodni temu został okrzyknięty jednym z najgłośniejszych i najbardziej fascynujących filmów tego roku. Wyścig po Oscary zaczyna nabierać rumieńców. Film Spike’a Lee wchodzi właśnie do kin w Stanach. W Polsce zobaczymy go nieco później, bo 14 września. Amerykanie już zdążyli dokładnie przestudiować prawdziwą historię, jaka kryje się za filmem. I nic dziwnego, że po wpisaniu w wyszukiwarkę "blackkklansman" pokazuje się kilkadziesiąt artykułów o Ronie Stallwortcie.
W październiku 1978 roku Stallworth miał 25 lat. Był młodym policjantem z misją. Czarnoskórym – co wyjątkowo ważne. Przez przypadek w lokalnej gazecie natknął się na ogłoszenie. Anons przygotował jeden z członków Ku Klux Klanu. Szukał nowych rekrutów. Niewiele myśląc, Ron odpisał.
– Napisałem im, że jestem białym mężczyzną, który nienawidzi czarnuchów, Chinoli, Żydów, Japońców i wszystkich tych, którzy nie są czystej, aryjskiej rasy jak ja. Pisałem, że zrobiłbym wszystko, żeby biała rasa przestała być niszczona – wspomina Ron cytowany przez "Washington Post".
Stallworth w tych emocjach podpisał się swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Jak przyznaje, był przekonany, że dostanie co najwyżej jakąś ulotkę. Ale Ku Klux Klan oddzwonił. Ktoś po drugiej stronie słuchawki zapytał, dlaczego chce przyłączyć się do organizacji. Coś na kształt rozmowy kwalifikacyjnej, tyle że nie do korporacji, a jednego z najbardziej brutalnych zgromadzeń rasistowskich na świecie. Stallworth znów puścił wodze fantazji i bez opamiętania, za to z pełnym arsenałem przekleństw i rasistowskich zwrotów, zaczął opowiadać o wszystkich mniejszościach, których nienawidzi. Zmyślił nawet historię siostry, która spotyka się z czarnoskórym chłopakiem. Mówił: "za każdym razem, gdy on kładzie te obleśne, czarne ręce na jej czystej, białej skórze, wrze we mnie krew. Chcę zrobić coś, żeby to już nigdy się nie zdarzyło".
Członek klanu był wniebowzięty. – Jesteś gościem, którego szukamy – usłyszał.
7 miesięcy w Ku Klux Klanie
Osobą, która przeprowadzała tę telefoniczną rekrutację, był Ken O’Dell, jak pisze teraz "The Guardian". Otóż Ken w 1978 roku dostał zielone światło od Ku Klux Klanu, by zamieścić to słynne już ogłoszenie w lokalnej gazecie. Sukces. Trafił się list Rona. Ken był zaciekawiony. Zadzwonił i szybko przekonał się, że Stallworth to "jego człowiek". Nienawidził czarnoskórych, Żydów, katolików – słowem kandydat idealny. Ron spodobał mu się na tyle, że w ciągu następnych kilku tygodni zapewnił mu członkostwo w klanie, pełen dostęp do organizacji, a co najważniejsze – promował go jako przyszłego lidera jednej z lokalnych grup KKK.
Ken nie wiedział tylko, że jego nowy kolega z klanu jest czarnoskóry. Dowiedział się o tym dopiero 28 lat później, gdy Stallworth udzielił pierwszego wywiadu w "Deseret News". Ale nie tylko Ken dał się nabrać. Stallworth przez 7 miesięcy działał w Ku Klux Klanie i nikt się nie zorientował, że jednak daleko mu do "prawdziwego Aryjczyka". Po pierwsze dlatego, że w tamtych czasach nie było mowy o internecie, mediach społecznościowych, smartfonach. Nikomu nie przyszło do głowy, by prowadzić jakieś amatorskie dochodzenie, kim jest nowy członek klanu. Ważne, że bez zająknięcia mówił o wyższości białej rasy. Po drugie – najważniejsze – Ron rozmawiał z członkami klanu tylko telefonicznie. Na spotkania wysyłał zwerbowanego z wydziału narkotykowego kolegę, Chucka.
- Szczęście, że ludzie, z którymi miałem do czynienia, nie byli najbystrzejsi. Nawet nie wiesz, jakie to było zabawne, że to się w ogóle działo. Zabawnie było do czasu. Śledztwo było poważne. Zamiary KKK były przerażające – wspomina Stallworth w "Guardianie".
W rozmowie z brytyjską dziennikarką emerytowany dziś policjant przyznaje, że nigdy nie chciał działać pod przykrywką. Pod koniec lat 70. policja próbowała dowiedzieć się więcej o działalności KKK. Ron dopiero zaczynał swoją karierę. Jako wzorowy, początkujący glina postanowił się zaangażować. Tak trafił na ogłoszenie w gazecie. Odpisał, udało mu się dostać do organizacji, ale po drodze złamał podstawową zasadę – przedstawił się prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Dziś koledzy po fachu złapaliby się za głowę.
Z kolei wtedy koledzy byli z jednej strony przerażeni, co stanie się, jeśli KKK odkryje prawdę. Z drugiej – musieli dowiedzieć się więcej o ich działalności. W tym czasie klan podpalił kilkanaście krzyży; zamordowali kobietę, która szła do kina z czarnoskórym partnerem. Zbrodni można by naliczyć znacznie więcej. Przełożeni Stallwortha nie mieli wyjścia.
"Wiem, że jesteś czystym Aryjczykiem"
Czarnoskóry Ron odpowiadał na wszystkie telefony, rozmawiał z członkami klanu i wyciągał informacje o planach organizacji. "Ron" odgrywany przez kolegę z wydziału narkotykowego chodził na spotkania. Przez siedem miesięcy Stallworth zebrał tyle szczegółowych informacji, że udało mu się powstrzymać spalenie kilku krzyży, dowiedział się o członkach Ku Klux Klanu, którzy piastowali wysokie funkcje w amerykańskiej armii – dwóch żołnierzy pracowało w NORAD - Dowództwie Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej. Dowiedział się też, że wśród Ku Klux Klanu byli żołnierze, którzy planowali podłożenie bomb pod dwa gejowskie bary w Colorado Springs.
Co więcej, Stallworth dotarł do Davida Duke’a – polityka i Wielkiego Mistrza Ku Klux Klanu. W "Washington Post" Ron opowiedział, jak komicznie przebiegała ich rozmowa. Zadzwonił, by dowiedzieć się czegokolwiek o planach organizacji od jej najważniejszego członka - skoro już miał numer, to dlaczego by nie skorzystać z okazji Przedstawił się jako nowy rekrut z Colorado Springs.
- Dziś kojarzy mi się z Donaldem Trumpem. Lubił, gdy mu schlebiano, więc obsypywałem go komplementami. Był miły, gdy nie mówił o kwestiach rasowych. Gdy zaczynał o tym mówić, zmieniał się w potwora. Opowiadał najgorsze możliwe rzeczy o mniejszościach; o ludziach, którzy nie są "czystymi Aryjczykami". Trudno było utrzymać powagę – wspomina.
Podczas jednej z rozmów Stallworth zapytał Duke’a wprost: - Nie boi się pan, że jakiś przebiegły czarnuch zadzwoni do pana, będzie podawał się za białego, by tylko wyciągnąć informację o klanie?
Na co Wielki Mistrz odpowiedział: - Nie, nigdy się tym nie martwiłem. Zawsze potrafię powiedzieć, czy osoba, z którą rozmawiam, jest czarnuchem czy nie. Wszystko przez sposób wymawiania niektórych słów. Weźmy na przykład ciebie. Wiem, że jesteś czystym Aryjczykiem, bo wymawiasz słowa tak, jak się powinno to robić. Czarnuch by tak nie potrafił.
Duke i Stallworth nawet spotkali się. Podczas wydarzenia, które mogłoby spokojnie zainspirować Monthy Pythona do nowego skeczu. David Duke przyjechał do Colorado Springs na wiec Ku Klux Klanu. Ron został przydzielony przez przełożonych z komisariatu do… ochraniania jego. Przez kilka godzin wiecu Duke nie zorientował się, że stoi obok niego człowiek, który przez kilka miesięcy wyciągał od niego informacje. A Ron poszedł krok dalej.
W restauracji, do której trafili po wiecu, poprosił o zdjęcie z Davidem. Zrobił je nie kto inny, jak "biały Ron" – kolega z wydziału narkotykowego, który jako nowy, szanowany członek KKK musiał być przecież osobiście obecny podczas wydarzenia. "Prawdziwy" Ron położył rękę na ramieniu przywódcy klanu, a gdy ten próbował ją odepchnąć, policjant powiedział mu: "jeśli mnie dotkniesz, aresztuję cię za napaść na funkcjonariusza. To będzie jakieś pięć lat więzienia". David stał w osłupieniu. Zdjęcie po latach przepadło.
Chcę być Denzelem Washingtonem
Śledztwo Stallwortha zakończyło się po ponad pół roku. Jak przyznaje dziś policjant, jego przełożeni nakazali mu zniszczyć wszystkie dokumenty o sprawie. Żaden członek Ku Klux Klanu nie został aresztowany – sprawa była politycznie bardzo delikatna. Tym bardziej, że część członków organizacji służyła w armii. Stallworth zachował sobie tylko legitymację Ku Klux Klanu. Czerwony kawałek papieru zalaminował i zachował na pamiątkę. Dziś ochoczo pokazuje ją dziennikarzom, którzy przychodzą zrobić z nim wywiad.
Ron po raz pierwszy opowiedział o swojej historii w 2006 roku. Dziennikarz "Deseret News" miał zrobić materiał o odważnym policjancie, który przyczynił się do zatrzymania członków Gang Task Force. Reporter zapytał, co uważa za swoje największe osiągnięcie w tej pracy. Wtedy Stallworth powiedział: "Rok, w którym pod przykrywką inwigilowałem KKK". Takiej historii reporter się nie spodziewał. Wkrótce o czarnoskórym policjancie zaczęło być głośno w kraju.
Stallworth wydał książkę "Black Klansman", w której opisał dokładnie, co przeżył. Prawdziwy rozgłos jego historia otrzymała, gdy zainteresowali się nim producenci z QC Entertainment. Po kilku latach pracy nad scenariuszem, szczegółami produkcji – film wchodzi do kin. Reżyserem jest Spike Lee. "Skarb narodowy"– jak nazywa go Stallworth. W rolę młodego policjanta wciela się John David Washington.
- Producenci zapytali, kto powinien mnie zagrać, gdybym miał wybierać. Od razu powiedziałem, że Denzel Washington. To zdecydowanie mój ulubiony aktor. Tyle że jest dużo starszy. Miałem 25 lat, gdy trafiłem do KKK. I tak padło na jego syna. Zrobił ogromną pracę, by pokazać mnie z tamtych lat. Jestem bardzo dumny z Johna Davida – powiedział Stallworth w rozmowie z "Huffington Post".
"Blackkklansman" miał już swoją premierę na festiwalu filmowym w Cannes. Teraz trafi do reszty widowni. Po szale w mediach społecznościowych i zainteresowaniu prawdziwą historią policjanta można spokojnie wywnioskować, że będzie to hit rankingów oglądalności. Zarówno Spike Lee, jak i sam Stallworth przyznają, że film ma nie tylko w lekki, zabawny sposób pokazać, jak członkowie Ku Klux Klanu dali się wkręcić czarnoskóremu policjantowi. Uderzają w obecną politykę Stanów Zjednoczonych, która coraz bardziej przyzwala na rasistowskie zachowania. Nie bez powodu film ma premierę właśnie teraz. Mija dokładnie rok od tragedii w Charlottesville. 12 sierpnia 2017 roku, podczas demonstracji nacjonalistów, samochód wjechał w antyfaszystowskich kontrdemonstrantów. Zginęła 32-letnia Heather Heyer. Rannych zostało co najmniej 19 osób. Sprawcą ataku był 20-letni James Alex Fields Jr., określany jako "zwolennik faszyzmu".
- Zdążyliśmy nakręcić wszystkie sceny, gdy wydarzyła się ta tragedia. Gdy to zobaczyłem, wiedziałem, że muszę zmienić zakończenie. Ci idioci sami napisali zakończenie naszego filmu - powiedział Lee w jednym z wywiadów. - Mam nadzieję, że widzowie, nie tylko krytycy, zobaczą w filmie coś więcej. Fenomen rosnących w siłę ugrupowań. Nie chodzi już tylko o jednego człowieka z Białego Domu. To się dzieje na całym świecie - dodał.