Czesław Niemen: Polacy domagają się filmu o wielkim artyście
Bezkompromisowy artysta, chadzający własnymi ścieżkami autor i kompozytor doniosłych protest-songów z życia wziętych (jak „Dziwny jest ten świat”) albo zapożyczanych od poetów (najczęściej od Cypriana Kamila Norwida). O urodzonym 78 lat temu Czesławie Niemenie nie pozwalają zapomnieć liczne przeboje, kilka biograficznych książek czy film „Sen o Warszawie” w reżyserii Krzysztofa Magowskiego.
Czesław Niemen cały czas żyje w pamięci Polaków i wielu z nich pragnie, by ktoś wreszcie nakręcił godną biografię wielkiego artysty. Zdaniem użytkowników Wirtualnej Polski Niemen, obok Jurka Owsiaka, jest w czołówce najbardziej znanych Polaków, których historia zasługuje na ekranizację (więcej tutaj)
Jaki naprawdę był Niemen? Taki, jakim chciał go widzieć Magowski –* w ciągłym sporze z opinią publiczną, którą raziły jego kolorowe stroje z Zachodu i pełen pretensji krzykliwy śpiew?* Artystą o niesłusznie zszarganej opinii przez władzę ludową, która manipulowała jego wizerunkiem „pozornego buntownika” do własnych propagandowych celów? A może jednak wyniosłym megalomanem – jak sportretował go w dokumencie „Sukces” Marek Piwowski? Która z twarzy Niemena jest prawdziwa?
Dziwny jest ten Niemen
Istotnym przełomem w karierze Niemena było nagranie w 1967 roku piosenki „Dziwny jest ten świat”, która dzisiaj jest najważniejszą wizytówką artysty, ale wtedy nic tego nie zapowiadało. Późniejszy wielki przebój został napisany jako reakcja na „ordynarne i niewybredne docinki pod moim adresem” – tłumaczył jego twórca w wywiadach.
Niemen, zafascynowany modą estradową muzyków The Rolling Stones postanowił wykreować image idola, regularnie wychodząc na scenę w jaskrawych koszulach w kwiaty. Chciał też w ten sposób zademonstrować swój opór wobec drobnomieszczańskich postaw zakorzenionych w socjalistycznym społeczeństwie, a utwór „Dziwny jest ten świat” miał być wyjaśnieniem powodów tej ekstrawagancji. Niestety artysta nie spotkał się ze zrozumieniem, ale z drwiną i oskarżeniami o grafomaństwo.
Znany krytyk muzyczny Andrzej Ibis Wróblewski wytykał Niemenowi dodatkowo krzykliwą manierę wokalną. – Na kogo pan tak krzyczy? – pytał. – Na pana – odpowiadał Niemen. – Dlaczego? – drążył dziennikarz. – Żeby w końcu do pana dotarło – replikował artysta.
Niechciany sukces i bzdurna sława
Rok później Niemen przedstawił drugi album studyjny nagrany pod swoim nazwiskiem. Płyta „Sukces”, obok piosenek z głębszym przesłaniem, wylansowała kolejny duży przebój „Płonącą stodołę”. A tytuł wydawnictwa układał się zarazem w pytanie, czy kontrowersyjny artysta osiągnął już szczyt artystycznych możliwości, i czy popularność go nie zmanierowała. Odpowiedzi na te pytania w krótkim filmie dokumentalnym „Sukces” szukał reżyser Marek Piwowski.
W obrazie Piwowskiego kamera pokazuje Niemena od kulis. Daleko mu jednak do piosenkowego wieszcza-erudyty, który wyśpiewuje romantyczne, pouczające songi. Z każdym kolejnym kadrem reżyser próbuje przekonać widza, że jego rozmówca jest pozbawionym manier ćwierćinteligentem popijającym wodę prosto z syfonu. – Sława to jest dla mnie bzdura kompletna. Po co być podziwianym – zaskakuje piosenkarz w filmie.
Przy okazji wychodzi na nadętego bufona, który z wyższością odnosi się do kolegów z zespołu. Żartobliwą atmosferę panującą na próbie, w czasie której nie stroją instrumenty, reżyser przedstawia jak musztrę. – Gracie jak na dancingu! – zżyma się Niemen. A Piwowski montuje film z wypowiedzi wyrwanych z kontekstu i walczącego o tolerancję dla siebie Niemena, kreuje na kpiarza z facetów w nylonowych koszulach i krawatach na gumkę.
Skandal, którego nie było
Kolejny skandal wybuchł po publikacji w „Gazecie Radomszczańskiej”, która oskarżyła Niemena o nieobyczajne zachowanie podczas koncertu w Radomsku. Zdaniem jej dziennikarza artysta miał się wypiąć po koncercie na publiczność. Sprawa trafiła na salę rozpraw, ponieważ nieobecny tamtego dnia w tym mieście Niemen postanowił walczyć o swoje dobre imię przed sądem. Wyimaginowany incydent pewnie przeszedłby bez echa, gdyby „Express Wieczorny” nie przedrukował lokalnej rewelacji na ogólnopolskich łamach.
Wyrok okazał się pomyślny dla niesłusznie oskarżonego, ale oczyszczeniu Niemena z zarzutów nie towarzyszyła już tak ogromna medialna ciekawość. Opinia publiczna żyła w przekonaniu, że estradowy bohater ma ją w głębokim poważaniu i aż do śmierci artysty dziennikarze wypytywali go o radomszczańskie pogłoski.
Moraliście od „Dziwnego świata” o wiele trudniej było zwalczyć stereotyp niezrównoważonego dzikusa niż późniejszym specjalistom od publicznego negliżu, którzy obnażali się w obecności dzieci (Jan Borysewicz z Lady Pank zdjął spodnie na koncercie z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka we Wrocławiu) albo rządzących (Krzysztof Skiba z Big Cyca wypiął się na premiera Jerzego Buzka podczas gali nagród PlayBox 1999).
Buntownik z poparciem dla władzy
Nie tylko prasa, ale i telewizja nie była przychylna Niemenowi. Krzysztof Magowski, reżyser filmu „Sen o Warszawie”, przypomina jak w stanie wojennym artysta został wmanewrowany w apel poparcia dla władzy ludowej. Podczas gdy środowisko twórcze podzieliło się na dwa obozy – bojkotujących telewizję oraz jej agitatorów, Niemen w wieczornym wydaniu „Wiadomości” publicznie opowiedział się po tej drugiej stronie. Materiał został zręcznie zmontowany.
Ta prowokacja kosztowała Niemena wysoką cenę. Środowisko Solidarności widziało w nim wroga opozycji PRL, a publiczność na koncertach w Szwecji i Berlinie Zachodnim skutecznie zakłócała jego występy. Kiedy w 1989 roku doszło w Polsce do pierwszych demokratycznych wyborów, Niemen nie miał jednak problemów ze wskazaniem na kogo głosować. Poparł kandydatów wytypowanych przez Solidarność.
O polityce miał mimo wszystko nie najlepsze zdanie. – Uważam, że zgubą świata są partie polityczne. Nikt nie ma monopolu na prawdę i nie powinno się nikomu nic narzucać…
Niedoszły odkrywca Ameryki
Skazany na społeczne niezrozumienie nad Wisłą Niemen, nie zrobił jednak wiele, aby na dobre opuścić Polską Rzeczpospolitą Ludową. Miał zrobić karierę za granicą, grać w słynnym Blood Sweat & Tears, ale nawet mimo nagrania czterech płyt dla monachijskiego CBS, nie podbił Europy. Ani Ameryki, którą wkrótce potem miał zawojować.
– Rynek amerykański odczuwa pewny przesyt wielokrotnie powielanymi schematami muzycznymi – pocieszał się w wywiadach. Ale nie miał racji. Amerykanie oczekiwali po Niemenie nagrywania lekkostrawnych piosenek, a nie trudnych, rozwlekłych suit, gloryfikujących skomplikowaną poezję Norwida. Do tego kompozytor poróżnił się z towarzyszącym mu zespołem.
– Występowaliśmy jako Grupa Niemen nie z powodu mojego samouwielbienia, ale dlatego, że kontrakt CBS był na moje nazwisko… Niestety nie doszedłem wtedy ze Skrzekiem (Józek Skrzek odniósł później sukces z zespołem SBB – przyp. KW) do porozumienia… To była wielka zaprzepaszczona szansa – tłumaczył, dlaczego nic nie wyszło z zagranicznej kariery.
''Jak śpiewam, to ziewam''
Zadra między muzykami pozostała na zawsze. Kiedy Skrzek i SBB poprosili Niemena, aby wziął udział w ich benefisowym koncercie, pamiętliwy artysta odmówił, choć od tamtego rozwodu minęło wiele lat. Miał w uzasadnieniu powiedzieć: „Nie przyjadę, bo jak śpiewam, to ziewam”. Tymi samymi słowami muzycy SBB mieli dawniej naśmiewać się w jednym z wywiadów z maniery wokalnej Niemena.
Do śmierci Niemen pozostał już artystą niezależnym, żył na marginesie muzycznego mainstreamu, unikał pisania kolejnych przebojów i nawiązywania artystycznych znajomości. Pochłaniały go „ballady z kościelnymi chórami, ekspresyjnie śpiewane bluesy, trochę rocka, a do tego efekty elektroniczne”. Płytę „spodchmurykapelusza” wydał trzy lata przed śmiercią. To był ostatni muzyczny akord w jego karierze.
Konrad Wojciechowski