Człowiek w plastikowej masce

Po wyjściu z kina postawiłem sobie pytanie – dla kogo robi się takie filmy? Takie, które wynikają z fascynacji twórców tym lub innym tematem, a nie koniecznie mogą się podobać widzom. To, że „V jak Vendetta” jest dziełem braci Wachowskich na dobrą sprawę niczego nie zmienia, gdyż nazwisko twórców nie obroni tego filmu.

04.12.2006 18:08

Nigdy nie byłem fanem adaptacji komiksów, nigdy nie pasjonował mnie „Batman”, „Spiderman” i tego typu tematy. Jednym filmem, który wyróżniam w tej kategorii jest „Droga do zatracenia”. Natomiast sięgnięcie po komiks „V jak Vendetta” to postawienie na niewłaściwego konia, a co za tym idzie poważne osłabienie marki, jaką jest dystrybutor filmu, Warner Bros.

Oto tajemniczy osobnik z francuską bródką i manierami z odległej epoki, w plastikowej masce, obarczony piętnem historii zamierza zbawić świat. W bliskiej przyszłości, gdy potęga Stanów Zjednoczonych rozsypała się w proch (brzmi zło wróżebnie), gdy jedyną ostoją „cywilizacji” jest miasto Londyn, ktoś o tajemniczym imieniu „V” robi wszystko, aby zwrócić na siebie uwagę, aby wyzwolić świat z kajdan totalitaryzmu.

Oglądając ten film przechodziłem trzy fazy. Pierwsza, trwająca jakiś czas, gdzieś do połowy filmu – „co ja właściwie tu robię?”. Nie odczuwałem zainteresowania tym, co dane było mi oglądać, nie odczuwałem nic, obojętnie przyglądałem się powstającej znajomości młodej dziewczyny, Evey i markiza, a może hrabiego, V. Tak, do markiza lub hrabiego było mu bardzo blisko.

W fazie drugiej, którą mógłbym nazwać – „zaciekawieniem”, to, co zmieniło moje zapatrywanie na ten film, to jedynie... kreacja aktorska i swoista metamorfoza Natalie Portman, grającej Evey. To ona jest jedynym, dobrym, cennym i istotnym elementem tego filmu i tylko dzięki niej film ten ma tyle gwiazdek, ile ma.

Odważne posunięcie, jakim było zgolenie do zera pięknych włosów dla potrzeb filmu godne jest podziwu i uznania. To również wspomniana metamorfoza w postaci bohaterki, to próba, jakiej zostaje poddana, wychodząc z niej obronną ręką. Jednak z jej stwierdzeniem, iż „V jak Vendetta” jest najlepszym filmem ostatnich dwudziestu lat naprawdę trudno się zgodzić. Wiele innych tytułów śmiało mógłbym ustawić przed nim, więc nie wiem, w której dziesiątce znalazłby się ten obraz.

No i wreszcie finał pod znakiem „zaskoczenia”, jakim było efektowne zniszczenie parlamentu w Londynie i przemarsz setek „V” ulicami miasta. Po drodze 130 minut nużącej opowieści, która tylko momentami mogła wydać się ciekawa, a może interesująca. Z całą pewnością nie użyłbym tu słowa fascynująca, gdyż taki efekt dają tylko naprawdę dobre filmy, a „V jak Vendetta” z całą pewnością do nich nie należy.

Morał z tego taki, iż trudno mi z czystym sumieniem powiedzieć, iż jest to film godny uwagi. Gdybym tak napisał, postąpiłbym nieuczciwie. Nie mam słowa zachęty, nie mogę powiedzieć, iż warto ten film zobaczyć, nie mogę napisać, że jest to obraz, który się Wam spodoba. Zapewne będą i tacy, którym przypadnie do gustu, ale myślę, że znajdą się z znacznej mniejszości.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)