"Deadpool & Wolverine": strasznie głośno, całkiem zabawnie [RECENZJA]
Tęskniliście? Na pewno! W końcu Deadpool i Wolverine to jedni z ulubionych filmowych superbohaterów o nietuzinkowej osobowości i intrygującej charakterystyce. Obaj niedoskonali, ułomni, funkcjonujący ze sobą na zasadzie kompletnych przeciwieństw. Chociaż scenariusz "Deadpool & Wolverine" jest momentami dziurawy jak szwajcarski ser, film zapewne będzie jednym z największych wakacyjnych hitów.
Chociaż wydawałoby się, że do postaci Wolverine’a powrotów już raczej nie będzie, po kupnie Fox przez Disneya kilka lat temu otworzyło się wiele nowych drzwi umożliwiających liczne crossovery między dotychczas zupełnie odrębnymi superbohaterskimi światami. Pomysł zestawienia ze sobą jednej z zabawniejszych postaci (Deadpoola) i jednej z najbardziej mrukliwych i nieodgadnionych (Wolverine’a) wydawał się więc tylko kwestią czasu.
Warto do razu na początku zaznaczyć, że to się w sumie sprawdziło. Chociaż żaden z bohaterów nie przeżywa jakiejś spektakularnej przemiany pod wpływem kolegi, ich werbalne i fizyczne potyczki ogląda się naprawdę nieźle, sypią się iskry i generalnie dużo się dzieje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem leży jednak gdzie indziej. Dość szybko okazuje się, że wszelkie walki tej dwójki są w sumie zupełnie pozbawione sensu, skoro żaden z nich nie może umrzeć, a więc nie ponosi za swoje czyny poważniejszych konsekwencji. Po co w takim razie to wszystko?
Oczywiście w "Deadpool & Wolverine" mamy czarny charakter, a nawet dwa, które starają się, jak mogą, naprowadzić fabułę na właściwe, raczej standardowe tory klasycznego pojedynku dobra ze złem (po ciemnej stronie mocy ulokowano Emmę Corrin i Matthew Macfadyena). Główny bohater jest przecież zwykle tylko tak dobry, jak jego nemezis. W filmie Shawna Levy’ego ("Stranger Things", "Noc w muzeum") wszystkiego jest więcej, nie oznacza to jednak, że jest lepiej.
Twórcy chcieli najwyraźniej wrzucić jak najwięcej żartów i jak najwięcej znanych postaci w cameo jak to tylko możliwe, przez co film sprawia wrażenie podkręconego teledysku Madonny do "Like a Prayer", a nie pełnoprawnej fabuły. W związku z tym, jeśli wybieramy się do kina po to, żeby zagrać w zgadywankę, kto zaraz przemknie przez ekran i gdzie już to wcześniej widzieliśmy i słyszeliśmy – "Deadpool & Wolverine" będzie strzałem w dziesiątkę.
Jeśli natomiast poszukujemy filmu, który opowie nam coś nowego o świecie, zaskoczy i onieśmieli – z pewnością nie tędy droga. Wydaje się zresztą, że zarówno Hugh Jackman, jak i szczególnie Ryan Reynolds doskonale zdają sobie z tego sprawę. Wielokrotnie z ekranu padają żarty o "sequelozie" i o tym, że Jackman już zapewne do dziewięćdziesiątki będzie grał swoją postać, skoro już wpadł w sidła nowego uniwersum.
Nikt chyba nie miał wątpliwości, z jakiego powodu powstaje kolejny film, a lista płac systematycznie się wydłuża. Odsuwając jednak malkontenctwo na bok – tak, prawdopodobnie będziecie się dobrze bawić i żywo reagować na lepiej i gorzej ukryte żarciki. Jest również wielce prawdopodobne, że "Deadpool & Wolverine" nie wpłynie na wasze życie w żaden istotny sposób, a dosłownie chwilę po seansie zapomnicie o czym to było i o co właściwie chodziło w tej całej zakrzywiającej czas i przestrzeń układance. I to też będzie ok.