Recenzje"Disco Polo": Cena sławy [RECENZJA]

"Disco Polo": Cena sławy [RECENZJA]

*"Disco Polo" Maciej Bochniaka mogło kipieć od prześmiewczego pokazania światka disco polowej muzyki, jako siedliska kiczu, tandety i bezguścia. Tymczasem autor poszedł zupełnie inną drogą, w tym skrajnym tworze polskiej kultury dopatrując się czegoś bardziej uniwersalnego, a nawet – pewnej diagnozy obecnej rzeczywistości.*

"Disco Polo": Cena sławy [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © East

26.02.2015 10:14

To były czasy, w których każdy kto chciał, mógł się błyskawicznie dorobić wielkich pieniędzy. Tomek (Dawid Ogrodnik) chce i wie jak – razem z Rudym (Piotr Głowacki), utalentowanym muzykiem, postanawia założyć zespół disco polo. Wydaje mu się, że w ten sposób tak wiele z tego, czego pragnie, stanie się w jego zasięgu: sława, kasa, jachty i szybkie samochody. I w rzeczywistości tak jest: wystarczy trochę sprytu, odrobina bezczelności i Laser, bo tak nazywa się zespół Tomka. Chłopak pnie się po szczeblach kariery mierząc nieprzerwanie ku szczytowi. Robi to wśród oklasków, uśmiechów i imprez szczodrze zakrapianych szampanem.

Szczyt w filmie Bochniaka jest bardzo dosłowny – ostatnie sceny „Disco Polo” dzieją się na wysokim piętrze Pałacu Kultury, przekornie korespondując z momentem, w którym bohater właśnie postawił wszystko na jedną kartę. Odmówił pokornego wykonania piosenki zamówionej przez swojego managera, bo „nie śpiewa nie swoich kawałków”. I po raz pierwszy posmakował gorzkiej strony sławy, dowiedziawszy się nagle, że im więcej się ma – z tym większymi ograniczeniami się spotyka. Tego Tomek nie wcześniej nie wiedział. Myślał, że pieniądze dadzą mu wolność. Tymczasem w świeżo ustanowionym polskim kapitalizmie panuje jedynie wiedza i pragnienie, by szybko się obłowić. Czy ma to swoją cenę? Na razie nikt o to nie pyta.

Bochniak bardzo zdecydowanie wygrywa ten splot pojawienia się muzyki disco polo i początków kapitalizmu w Polsce, pokazując jak wiele obie te rzeczy miały ze sobą wspólnego. Muzyczny fenomen, wybudowany z niczego, nie wymagający talentu, tani w przygotowaniu i otwarty na każdego, okazał się dla niego świetną przestrzenią do opowiedzenia historii „od zera do bohatera”. I to opowiedzenia jej w stylu amerykańskim, nie tylko w sposobie narracji i emocjonalnej przesadzie, ale także z pomocą klisz znanych z hollywoodzkiego kina. Są więc w jego filmie pościgi, namiętny romans, jachty, grube miliony, droga z prowincji na sam szczyt czy przyjaźń wystawiona na próbę w obliczu zmieniających się wartości głównego bohatera. Może dlatego, że Bochniak użył tej konwencji opowiadania jego historia wystawia polskiemu społeczeństwu sprzed dwudziestu paru lat zgrabny portret, wspominając jak aspirowaliśmy do kolorowego świata. A jednocześnie, gdzieś pomiędzy tymi wyładowanymi atrakcjami kadrami, każe się w obliczu sypiącej się
kapitalistycznej rzeczywistości zapytać, czy gdzieś z szampańskimi bąbelkami nie zgubiliśmy przypadkiem własnego pomysłu na szczęście i unikatowość, zastępując go cudzym?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)