Długo czekał na przełom w karierze. Dziś uchodzi za mistrza drugiego planu

Długo czekał na przełom w karierze. Dziś uchodzi za mistrza drugiego planu
Źródło zdjęć: © Getty Images

Nazywany jest przez krytykę mistrzem epizodu albo specjalistą od ról drugoplanowych - pierwszą dużą rolę otrzymał dopiero po kilku dekadach, w serialu "Sześć stóp pod ziemią".

Hartu ducha i wytrwałości pozazdrościć mógłby mu niejeden artysta; Richard Jenkins cierpliwie chodził na przesłuchania, choć praktycznie ani razu nie otrzymał wymarzonej roli; zdarzało się też, że ochroniarze nie chcieli wpuścić go na plan, przekonani, że jest tylko jednym z fanów, który próbuje spotkać się z prawdziwymi gwiazdami.

1 / 5

Wielka pasja

Obraz
© Materiały prasowe

Po ukończeniu szkoły aktorskiej Jenkins trafił na scenę, a stamtąd na plan filmowy - jednak przez długie lata reżyserzy powierzali mu wyłącznie role drugoplanowe. Mimo to aktor twierdził, że nigdy nie chciał robić nic innego.

- Nie umiem pisać ani malować czy śpiewać. Granie jest moim sposobem na komunikację z ludźmi, z widzami - mówił w wywiadzie dla Stopklatki. - Kiedy ktoś mówi, że widział mnie na scenie i mnie rozumie, rozumie postać, jaką grałem i odczuwa podobne emocje – niczego więcej nie mogę chcieć.

2 / 5

Zawodowe decyzje

Obraz
© Materiały prasowe

Przyznawał, że na planie filmowym czuje się jak ryba w wodzie; granie jest dla niego czymś naturalnym.

- Lubię czuć, że kamera na mnie patrzy, podąża za mną krok w krok, a ja nie muszę robić tak naprawdę niczego prócz życia własnym życiem - mówił w wywiadzie dla portalu Stopklatka.

Mimo że nie wszystkie jego aktorskie wybory były udane, Jenkins zapewniał:

- Nigdy nie żałowałem żadnej z zawodowych decyzji, które podjąłem. Teatr przyzwyczaił mnie do akceptacji różnorodnych propozycji.

3 / 5

Nie chciano wpuścić go na plan

Obraz
© Materiały prasowe

Ponieważ zwykle grał epizody, niewielu widzów - a nawet członków ekipy - rozpoznawało w nim aktora. Jenkins opowiadał na przykład, że kiedy w 1987 roku dostał rolę w "Czarownicach z Eastwick", nie chciano wpuścić go na plan.

- To był pierwszego dnia zdjęć, ochroniarz nie wierzył, że gram w tym filmie - opowiadał. - Nie miałem przy sobie dowodu ani wejściówki, podjechałem pod bramę i powiedziałem, że jestem aktorem. A on na to: "Ta, jasne, jak każdy w tym mieście". Akurat przechodził jakiś gość z ekipy i ochroniarz spytał go, czy mnie zna. Facet spojrzał na mnie i powiedział: "Nigdy w życiu go nie wiedziałem". Dopiero jeden z asystentów potwierdził moją tożsamość i wreszcie wpuszczono mnie na plan.

4 / 5

Mistrz epizodu

Obraz
© Materiały prasowe

Rzadko kiedy udawało mu się otrzymać rolę, o którą się ubiegał. Wspominał, że strasznie zależało mu na występie w filmie "Silverado" z 1985 roku i chciał zagrać jednego z ważniejszych bohaterów. Nie posiadał się ze szczęścia, kiedy dowiedział się od menadżera, że dostał angaż - mina mu jednak zrzedła, kiedy okazało się, że ma zagrać gościa imieniem Kelly.

- Miałem do zagrania tylko dwie sceny - wspominał z żalem. - W pierwszej mówiłem: "Siema!", w drugiej: "Nie możesz tego zrobić", a potem dostawałem kulkę.

5 / 5

Walka o role

Obraz
© Materiały prasowe

Jego marzeniem była też współpraca z braćmi Coen i wspominał, że zjawiał się na każdym przesłuchaniu do ich filmu. Ubiegał się na przykład o rolę O'Banniona w "Ścieżce strachu" - reżyserzy wahali się między nim a Albertem Finneyem.

- I, oczywiście, Finney był świetny w tej roli - kwitował Jenkins. - Strasznie chciałem zagrać w "Fargo", ale William Macy był po prostu niesamowity. Więc przestałem chodzić na castingi. I wtedy nagle zadzwonili do mnie, pytając, czy nie chcę wystąpić w "Człowieku, którego nie było". Zapytałem tylko: "A więc jeśli chce się zagrać w waszym filmie, wystarczy po prostu nie przyjść na przesłuchanie?".

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (1)