Dominika Sekielska o filmie "Tylko nie mów nikomu". "Nie chcieliśmy robić filmu o zwyrodnialcach"
Film Tomasza Sekielskiego poruszył widzów. Sam autor może odetchnąć z ulgą, bowiem dopiął swego. Chciał, by nikt nie wyszedł z kina obojętny. I tak też się stało. Jego sukces nie byłby jednak możliwy, gdyby nie ogromne wsparcie rodziny.
Widzowie wychodzi z sali kinowej zapłakani. Nie rozmawiali. Brakowało słów do opisania tego, co widzieli. Kiedy prosiliśmy o komentarze, nie byli w stanie rozmawiać. Potrzebowali czasu, żeby sobie ten film ułożyć w głowie. Reakcją nie było złorzeczenie na księży pedofilów, nie było wołania o pomstę do nieba. Co innego dominowało - empatia z ofiarami.
Bo właśnie tak ten film na widzów działa: pozwala poczuć to, co skrzywdzone przez pedofilów osoby, doświadczyć ich traumy pogłębianej niesprawiedliwością ze strony Kościoła. Nikt nie mówił o zamachu na wiarę. Nikt nie posądzał Sekielskiego o tanią sensację. Żadna spośród kilku wierzących osób, które udało się poprosić o wypowiedź, nie poczuła się urażona jako katolik. Co innego bolało - bezradność, bezsilność i absurd.
Premiera była skromna. Żadnych gwiazd, żadnych polityków. Nie było księży. To nie była feta, na której radowano się ze skończenia filmu. To był hołd złożony ofiarom, które zdecydowały się w filmie przemówić. Dwuminutowa owacja na stojąca była dla nich.
- Dopiero teraz schodzą ze mnie wszystkie emocje. Pewnie dzisiaj padnę. Mam ochotę gdzieś się zaszyć na kilka godzin i zupełnie zapomnieć o wszystkim. Ale jestem szczęśliwy, że ten film ujrzał już światło dzienne, że każdy go może sobie obejrzeć. Jestem zadowolony, że te pierwsze komentarze są bardzo pozytywne. Wszyscy są wstrząśnięci, poruszeni. Nie widziałem osoby, która wychodziłaby bez jakiejkolwiek emocji. Ludzie wychodzili w ciszy. To też o czymś świadczy. Myślę, że udało mi się zrobić to, na czym mi zależało - powiedział nam Tomasz Sekielski tuż po premierze.
Przez cały czas obaj bracia Sekielscy mogli liczyć na pomoc rodziny. Największe wsparcie otrzymali od Dominiki, żony Marka Sekielskiego (producenta dokumentu). To właśnie ona dopingowała ich, aby nie przerwali pracy nad filmem, mimo pojawiających się poważnych kryzysów i wątpliwości.
- Całym sercem wspierałam mojego męża i Tomka. Pomagałam mu przechodzić przez kryzysy, zwłaszcza na początku. Bo właśnie wtedy w ten projekt nikt nie wierzył, nikt nie robił wcześniej publicznej zbiórki na film dokumentalny. I bardzo trudny temat. Było wiele niepewności, czy uda się to zrobić i nakłonić ludzi do współpracy. (...) Już nie mówię, że odmowy ze strony instytucji kościelnych były ciągle, było też mnóstwo lęku i strachu. (...) Można robić dużo łatwiejszych, przyjemniejszych produkcji. Więc widziałam mojego męża, który się z tym wszystkim boryka, przeżywa, jak jest ciężko - opowiedziała Sekielska.
Sekielska przyznała też, że największą motywacją było poczucie tego, że film pomoże ofiarom pedofilii. Choć wszyscy twórcy mieli chwile zwątpienia i przeżywali liczne kryzysy, nie poddali się. Wiedzieli, że choć temat, który poruszają, jest bardzo trudny, muszą stawić mu czoła. Mieli dość zmowy milczenia w Polsce.
- Nie chcieliśmy robić filmu o zwyrolach. Bo zwyrole są w każdym środowisku, nie tylko w Kościele. Dlatego nie chcieliśmy epatować tymi wątkami stricte. Chcieliśmy pokazać, jak w zderzeniu z instytucją człowiek jest bezradny. Mam nadzieję, że udało się to pokazać, że Kościół się uelastyczni, że pojawi się więcej prawników, że media będą mówić o tym, co robić w przypadku, kiedy zderzamy się z trudnym tematem i idziemy z nim do Kościoła.
Po oficjalnej premierze Sekielska poczuła ulgę. Odetchnęła głównie ze względu na męża, który bardzo przeżywał ostatnie tygodnie pracy nad filmem.
- Jestem z moim mężem 18 lat i nie przypominam sobie, żeby on kiedykolwiek płakał tyle, co w ostatnich dwóch tygodniach. (...) Mam nadzieję, że to jest początek niezależnego dziennikarstwa robionego naprawdę dla ludzi - podsumowała.