Don Johnson: Diabeł wcielony
Kogo grasz w „Maczecie”?
*Don Johnson:* To Von. Nie znamy jego imienia – koleś jest właściwie jak Cher. Von to dowódca bojówek i diabeł wcielony. Własnoręcznie i bezlitośnie powstrzymuje napływ nielegalnych imigrantów do Stanów Zjednoczonych.
24.11.2010 15:50
Jak dowiedziałeś się o projekcie „Maczety”? Czy widziałeś fałszywy zwiastun zawarty w filmie „Grindhouse”?
Don Johnson: Tak zrodził się ten projekt. Przeczytałem scenariusz i zgłosiłem się do Roberta Rodrigueza i wytłumaczyłem, że przypominał mi pracę nad odcinkami „Policjantów z Miami” i „Nash Bridges”. Pisaliśmy wtedy kilka kwestii dialogowych, a potem dodawaliśmy: „tutaj będzie jakaś akcja”.
Zaczęliśmy się z tego śmiać i następnego dnia mój agent powiadomił mnie, że zagram Vona. Na moją prośbę Robert poszerzył jego udział w filmie. We wszystkich scenach występuję z początkującym aktorem, który dopiero pokaże, co potrafi. Robert… ehm chyba De Niro. Nie zdążył się jednak nagrać, ale chyba będą z niego ludzie. Jest niezły, w filmie daje radę.
Poznaliście się z Robertem Rodriguezem na planie „Nash Bridges”. Jak do tego doszło?
Don Johnson: Tak naprawdę pierwszy raz spotkałem go w domu Cheecha Marina. Wyglądał jak gość, którego Cheech zgarnął z autostrady. Trzymał niemowlę, a drugie dziecko kwiliło gdzieś w kącie. Od Cheecha dowiedziałem się, że Robert jest reżyserem. Zaprosiłem go do pracy nad serialem. Każdy kto go zna zaświadczy, że bezustannie trzyma kamerę w ręku.
Jeśli akurat jej nie trzyma, musi najwyraźniej być ciężko chory. Dałem mu kamerę do ręki i dałem kilka scen do odegrania. Jednocześnie grał i kręcił, a potem użyliśmy kilku jego ujęć w tym odcinku, który okazał się całkiem fajny. Gdy po tym wszystkim zaproponował mi zagranie Vona, nie mogłem przecież odmówić mu tej przysługi.
Jak wam się tym razem pracowało?
Don Johnson: Cóż… gdy akurat nie pije, to jest super… Dużo krzyczy i bywa ostry, ale to tylko alkohol… Oczywiście to wierutne kłamstwa. To miły, uprzejmy, niezwykle utalentowany człowiek. Ułatwia pracę aktorom do tego stopnia, że właściwie nie czuje się, że się pracuje. Zawsze mówi, czego od nas oczekuje, co jest fantastyczne, gdyż nie ma nic bardziej frustrującego niż reżyser, który nie może się na nic zdecydować i pyta nas o zdanie. Na planie nie ma czasu na zgadywanki.