Dyktator na emeryturze. Vladimír Mečiar nie ma sobie nic do zarzucenia
Oskarża się go o organizację porwania syna prezydenta, kierowanie dziką prywatyzacją i zamachy na opozycjonistów. Za jego rządów Słowacją wstrząsały wybuchy bomb. Dziś odpoczywa w okazałej willi i cieszy się, że nie skończył jak Janosik.
Vladimír Mečiar, który kończy w lipcu 76 lat, nie ma telefonu komórkowego, nie udziela wywiadów i żyje spokojnie w okazałej willi w Trenczyńskich Cieplicach. Właśnie tam spotkała się z nim młoda reżyserka, dla której zrobił wyjątek. Oprowadził ją po swoim domu, odniósł się do zarzutów z przeszłości, formułując dyplomatyczne odpowiedzi. Te wywiady stanowią ważny i wyjątkowy element filmu dokumentalnego "Mečiar", który zadebiutował w usłudze HBO GO.
Na plakacie filmu, który w oryginale nosi tytuł "Żądza władzy", Mečiar został przedstawiony jako Chrystus z herbem Słowacji w miejscu gorejącego serca. Nic dziwnego, w końcu przez wiele lat uchodził za politycznego Mesjasza, jedyną osobę potrafiącą zaprowadzić w kraju demokratyczne rządy po upadku komunizmu.
Reżyserka Tereza Nvotova nie stawia się w roli bezstronnego arbitra, otwarcie mówi o negatywnym stosunku swoich rodziców do Mečiara, publikuje rodzinne nagrania i fotografie z lat 90. Jednocześnie stara się dotrzeć do prawdy, śledząc drogę rozwoju kontrowersyjnego polityka, który zechciał się z nią spotkać i porozmawiać o przeszłości. A było o czym opowiadać.
Jako 20-latek był członkiem Komunistycznej Partii Czechosłowacji, sprawował różne funkcje w komunistycznej młodzieżówce, jednak kiedy doszło do inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, Mečiar uznał to za akt agresji. Jego wypowiedzi zdyskredytowały go w oczach komunistów i wkrótce wyleciał z partii.
Zaczął pracować fizycznie, jednocześnie rozpoczynając studia na wydziale prawa. Po studiach znalazł zatrudnienie w administracji pewnej fabryki. 27 listopada 1989 r. w kraju wybuchł strajk generalny – Mečiar opowiadał się za utrzymaniem status quo, wieszał nawet plakaty informujące, że każdy, kto opowie się za strajkiem, nie ma po co wracać do pracy. Kiedy okazało się, że "aksamitna rewolucja" zakończy się sukcesem, prawnik z komunistyczną przeszłością zmienił front.
- Zaniechajmy kłótni i wrogości. Połączmy siły jako sąsiedzi, bracia, Słowacy i obywatele, abyśmy wspólnie mogli zmierzyć się z tym, co przyniesie nam przyszłość – mówił do ludzi.
Jego komunistyczna agitacja szybko poszła w niepamięć i robotnicy nosili go na rękach jako lidera partii Społeczeństwo przeciw Przemocy.
Mečiar wiedział, skąd wieje wiatr i jak się ustawić, dlatego przy tworzeniu pierwszego demokratycznego rządu ujawnił się jako najlepszy kandydat na ministra spraw wewnętrznych. Kilka miesięcy później, w czerwcu 1990 r., objął funkcję premiera. Dawni polityczni koledzy mówili w filmie HBO, że w tamtym okresie wszyscy chcieli demokracji, ale nie wiedzieli jak ją wprowadzić. Ministrowie byli wyłaniani na zasadzie konkursu – kto wydawał się najlepszym kandydatem, przejmował tekę. Mečiar miał wtedy opinię człowieka, który zna się na rzeczy, dlatego powierzono mu kierowanie instytucją, która przez 40 lat komunizmu zatrudniała dziesiątki tysięcy policjantów. Dziś twórcy tamtego rządu widzą, jak byli naiwni, nie zdając sobie sprawy, że "człowiek znikąd, który zna się na rzeczy", może być potwornie niebezpieczny.
Jednym z pierwszych działań nowego ministra było przejęcie archiwów z teczkami tajnych współpracowników, opozycjonistów itp. Doskonale wiedział, gdzie ich szukać i jak wykorzystać. Skąd? "Robiłem, co mogłem" – mówił Mečiar, negując zarzut bycia agentem KGB. Wszystko, czego dokonał i jak budował demokratyczną Słowację, było jego zdaniem efektem ciężkiej pracy i umiejętności.
Jego rządy nie trwały długo – ze stanowiska premiera został odwołany przez parlament po niespełna roku. To był dla niego cios, ale nie zamierzał się poddawać. Dwa miesiące później założył partię Ruch na rzecz Demokratycznej Słowacji, z którą odniósł kolejne zwycięstwo i w 1992 r. powrócił na stanowisko premiera. W tym czasie głosił potrzebę rozwiązania Czechosłowacji, mówiąc: "Uznajmy, że jesteśmy dwoma narodami i pójdźmy do Europy jako osobne państwa".
W poprzednim rządzie Mečiar wieszczył chaos, jeśli Czesi i Słowacy pójdą swoimi drogami. I kolejny raz udowodnił, że pamięć wyborców jest bardzo krótka.
Mečiar obiecywał, że o losie Czechosłowacji zdecyduje referendum, do którego oczywiście nie doszło. Jako premier posądzany o autokratyczny styl rządzenia, posługujący się szantażem i naciskami, był nie do ruszenia. Na horyzoncie pojawił się jednak groźny przeciwnik – prezydent Michal Kováč. W marcu 1993 r. był jedynym kandydatem wybranym przez parlament i wkrótce objawił się jako gorliwy przeciwnik premiera. Kováč nie pochwalał działań Mečiara w obrębie prywatyzacji, która miała się odbywać na naradach grupy kolesi, rozdzielających własność państwa według własnych upodobań i sympatii.
Kováč wygrał ten spór i doprowadził do dymisji premiera po dwóch latach rządów, jednak Mečiar wrócił na scenę polityczną jak bumerang. Po "detronizacji" szefa rady ministrów w marcu 1994 r. ludzie wyszli na ulice, wyrażając swoje poparcie dla Mečiara. W grudniu tego samego roku po raz trzeci stanął na czele rządu, dążąc do zemsty na Kováču.
Swoje kolejne rządy rozpoczął od "słowackiej nocy długich noży" – 41 wysoko postawionych urzędników (członkowie Rada Telewizji, dyrektor radia, prokurator generalny itd.) zostali zastąpieni ludźmi Mečiara. Prezydent był jednak nie do ruszenia.
Wielu Słowaków wspomina rządy Mečiara jako czas więźniów politycznych, kolejek do sklepów i walki z cenzurą. W walkę polityczną zaangażowane były służby specjalne, których szef, Ivan Lexa, podsunął premierowi pomysł na pozbycie się prezydenta. Plan zakładał zdyskredytowanie głowy państwa, w czym miało pomóc wykorzystanie problemów jego syna. Michal Kováč Jr był w tym czasie podejrzewany o defraudację 2 mln dol., rząd Niemiec wystawił za nim nawet list gończy.
Służby zaczęły śledzić syna prezydenta i na rzekomy rozkaz Leksy dokonali porwania. Tajniacy zatrzymali jego samochód w biały dzień, wyciągnęli go, pobili, razili prądem i wywieźli nieprzytomnego do Austrii. Tamtejszy rząd wbrew oczekiwaniom słowackich służb nie przekazał go w ręce Niemców.
Dziennikarze piszący o tej sprawie byli zastraszani, jedyny świadek uciekł za granicę. W 1996 r. pod samochód człowieka, który miał się z nim kontaktować, podłożono bombę. Za rządów Mečiara wybuchy na ulicy były częstym zjawiskiem. W kraju funkcjonowało kilkadziesiąt organizacji przestępczych, a wskaźnik przestępstw w 5-milionowej Słowacji był wyższy niż w 8-milionowym Nowym Jorku.
Vladimír Mečiar zaprzeczał swojemu udziałowi w organizacji porwania, jednak gdy w 1998 r. przez pół roku pełnił obowiązki prezydenta (parlament nie wybrał następcy Kováča), ułaskawił wszystkich podejrzanych.
Pod pałacem prezydenckim krzyczano "Mečiar to dyktator", obywatele byli gotowi na dokonanie pierwszego poważnego aktu politycznego, jakim miało być odsunięcie go od władzy. W 1998 r. wybory parlamentarne zaliczyły 84-procentową frekwencję. Partia Mečiara, który w trakcie kampanii pokazywał się u boku Claudii Schiffer, Gerarda Depardieu, Claudii Cardinale zebrała największą liczbę głosów, jednak nie była w stanie utworzyć większości. Był to dla niego początek końca.
Po latach Mečiar nie ma sobie nic do zarzucenia. Cieszy się z życia na emeryturze i sam przyznaje, że żyje na zbyt wysokim standardzie z dala od Bratysławy, gdzie jest nadal zameldowany. Za jeden z największych sukcesów uznaje to, że nie skończył jak słowacki bohater narodowy Janosik, który za walkę z niesprawiedliwością został powieszony na haku.
Obejrzy: najlepsze horrory ostatnich lat